2015-11-13 20:14:00

Burundi: ludzie przerażeni, kraj na krawędzi wojny domowej


Bez dialogu nie ma przyszłości dla Burundi – przypomina o tym Kościół w tym afrykańskim kraju, stojącym na krawędzi kolejnej już krwawej wojny domowej. Do znacznej eskalacji przemocy zaczęło dochodzić w minionych tygodniach, jednak sytuacja jest napięta od kwietnia br., kiedy to Pierre Nkurunziza zdecydował się ubiegać o trzeci mandat prezydencki i w lipcu go uzyskał, a żeby mogło do tego dojść, wcześniej zmodyfikował Konstytucję. Wywołało to falę ulicznych starć i wzrost powszechnego niezadowolenia. By uspokoić zamieszki, prezydent nakazał wojsku i policji „użycie wszelkiej potrzebnej w tym celu siły”. Niestety, jak donoszą źródła kościelne i oenzetowskie, wykorzystywane jest to do regulowania porachunków i co gorsza, podsycania podziałów etnicznych. „Ciała zabitych opozycjonistów pozostawiane są wzdłuż drogi, by siać strach” - mówi o. Gabriele Ferrari, ksawerianin od wielu lat pracujący w Burundi.

„Kraj potrzebuje mądrych i odpowiedzialnych rządów, które nie popychałyby go, tak jak teraz, ku kolejnej wojnie domowej. Aktualna sytuacja w Burundi przyrównywana jest do tego, co miało miejsce przed ludobójstwem w Rwandzie – mówi o. Ferrari. - Niestety ten kryzys, którego korzenie miały charakter społeczny i ekonomiczny, obecnie nabiera znamion kryzysu etnicznego. Ośrodki będące w największej opozycji do prezydenta są zamieszkane głównie przez ludzi z plemienia Tutsi i mówi się, że to właśnie oni są przeciwko aktualnej władzy znajdującej się w rękach Hutu. Jednak i sami Hutu są krytyczni wobec obecnego prezydenta. Grozi to doprowadzeniem do walk plemiennych, co może przybrać kształty ludobójstwa. Naprawdę ufam, że do tego nie dojdzie istnieje jednak realne niebezpieczeństwo. Kwestie etniczne nie zostały nigdy naprawdę rozwiązane, tylko je trochę wyciszono. Dziś jednak grozi nam kolejna wojna domowa”.

W ciągu minionych miesięcy w Burundi zabitych zostało co najmniej 250 osób, a 200 tys. ludzi opuściło domy w obawie o swe życie. Fala uchodźców zalewa sąsiednie kraje: Rwandę, Tanzanię i Demokratyczną Republikę Konga. Sytuacja w regionie Wielkich Jezior, naznaczonych w przeszłości krwawymi wojnami i ludobójstwem, staje się coraz trudniejsza do opanowania. „Nkurunziza działa dzięki finansowemu poparciu Chin, które powoli wykupują Burundi. Co więcej, według mnie kraj jest już sprzedany” – podkreśla włoski misjonarz. Przypomina, że aby bronić linii swej polityki, prezydent oskarżył ostatnio Belgię, iż zbroi opozycję, by za jej pomocą „obalić prawowity rząd i ponownie skolonizować ten kraj”.

bz/ rv








All the contents on this site are copyrighted ©.