Mówią o nich głupek, idiota, a są to posłańcy Boga, dzięki nim stajemy się bardziej
ludzcy – wywiad z Jeanem Vanier w 50-lecie Arki
RW: Jak doszło do powstania Arki?
J. Vanier: Kiedyś złożyłem wizytę kapelanowi
niewielkiego ośrodka dla ludzi z upośledzeniem. Uświadomiłem sobie wówczas, że ludzie
z upośledzeniem umysłowym należą do najgorzej traktowanych i najbardziej odrzuconych.
Pod tym względem nic się nie zmieniło. Wystarczy przypomnieć, jak się nazywa takich
ludzi: idiota, głupek, imbecyl, czy choćby niedostosowani, upośledzeni... Wszystko
to ma wydźwięk negatywny. Było to w 1964 r. Zobaczyłem, jak bardzo przerażający jest
ten ośrodek, w którym zamkniętych było 80 mężczyzn, bez pracy. W dwóch salach, w każdej
40 łóżek. Jedno obok drugiego. Ośrodek ten niósł pomoc rodzicom i jest to w pełni
zrozumiałe, rodzicom, którzy nie wiedzieli już, co dalej robić ze swym dzieckiem,
które miało bardzo ciężkie upośledzenie. Rodzice przychodzili do dyrektorki tego ośrodka
i prosili, by zajęła się ich dzieckiem. Ta dyrektorka miała więcej serca niż rozumu.
Nie myślała o dobru osób z upośledzeniem, chciała ulżyć rodzicom. Rozumiem jej postawę.
Nie chcę jej krytykować, choć takie podejście zasługuje na krytykę. Ponieważ było
to potworne miejsce. Bo podopiecznych nie traktowano tam jak osób, które mają prawo
do zabierania głosu, prawo do własnych planów, pragnień itd. Można powiedzieć, że
coś się pod tym względem zmieniło i że nie zmieniło się nic. Mamy dziś owszem paraolimpiady.
I jest to wspaniałe, że ludzie, którzy stracili obie nogi mogą zdobywać sportowe trofea.
Ale problem nie ogranicza się do tych kilku jednostek, które zdobywają powszechne
uznanie. Obok nich są całe tłumy, masy ludzi bardzo wrażliwych, poniżanych, odrzuconych,
a dziś nawet pozbawianych życia, zanim przyjdą na świat. Arka natomiast chce dać odpowiedź
na wyzwanie Ewangelii. Bóg – jak mówił św. Paweł – wybrał to, co słabe, głupie, najbardziej
pogardzane, aby zawstydzić intelektualistów i możnych i to również w Kościele. Bo
ludzie z upośledzeniem nas zaskakują. Ich język nie jest językiem rozumu, konformizmu,
prawa, normalności. Ich język jest prosty, otwarty. Rzucają się innym w ramiona. Jest
to język zabawy, radości, święta. A św. Paweł mówi, że są oni członkami mistycznego
Ciała. Najbardziej wrażliwi i najsłabsi są niezbędni w Kościele, Ciele Chrystusa.
Wydaje mi się, że Kościół nie zdaje sobie z tego sprawy. Dziś Kościół stara się pomóc
ludziom w lepszym poznaniu wiary, karmi głowę. Tymczasem, kiedy żyje się z osobą z
upośledzeniem, głowa nie jest aż tak bardzo potrzebna. Trzeba dużo słuchać, trzeba
prostoty, pragnąć spotkania. A zatem Arka powstała dlatego, że odkryłem w tym ośrodku
dwóch mężczyzn z upośledzeniem umysłowym i zaprosiłem ich, by żyli razem ze mną.
RW:
W pańskim domu?
J. Vanier: U mnie w tym sensie, że założyłem wraz z przyjaciółmi
stowarzyszenie i kupiliśmy dom. Tam zamieszkaliśmy. Najpierw było nas trzech. Potem
pojawili się ludzie, którzy zechcieli mi pomóc. Ale od samego początku polegało to
na tym, by żyć z nimi, a nie coś dla nich robić. U podstaw naszej wspólnoty było słowo
Jezusa, który mówi: kiedy wydajecie ucztę, nie zapraszajcie waszych krewnych, bogatych
sąsiadów, przyjaciół. Kiedy wydajecie wspaniałą ucztę, zaproście ubogich, chromych,
chorych, a będziecie szczęśliwi. Jest to błogosławieństwo tych, którzy zapraszają
do stołu odrzuconych, podatnych na zranienie i bezbronnych, poniżonych. Kiedy myślę
o ludziach, których spotkałem przez wszystkie te lata w naszych wspólnotach, to najbardziej
zastanawia mnie fakt, jak wielu z nich zostało upokorzonych. Nie wysłuchano ich, nie
respektowano.
RW: Czy jednak nastawienie społeczeństwa do takich ludzi nie
zmieniło się na przestrzeni tych 50 lat?
J. Vanier: Trudno powiedzieć. W niektórych
dziedzinach na pewno dokonał się postęp. Ludzie, którzy nie mogą chodzić mają ułatwiony
dostęp do kościołów, ale z drugiej strony mamy na przykład aborcję, w ogromnej skali.
Jedna z moich znajomych zaszła w ciąże i w czasie badań odkryła, że jej dziecko będzie
miało upośledzenie fizyczne i umysłowe. Pierwsza reakcja lekarza to sugestia aborcji.
Weszło to do dobrych obyczajów. Ale powracając do pytania, czy jest lepiej? Osoby
z upośledzeniem, które mają pewne umiejętności, są w lepszej sytuacji. Jest jednak
wiele osób, których umiejętności są znikome, którzy nigdy nie będą samodzielne. Z
jednej strony jest świadomość, niemal powszechna, że upośledzenie nie uwłacza osobie,
człowiek jest człowiekiem. Ale w wielu wypadkach obecność osoby z upośledzeniem krępuje,
przeszkadza. To samo dotyczy starości. Żyjemy w bardzo szczególnej epoce, kiedy ludzi
słabych zaczyna być więcej niż ludzi czynnych, którzy mogą łożyć na utrzymanie słabych.
Rośnie też na przykład liczba ludzi z chorobą Alzheimera. W takich warunkach odkrywamy,
że najważniejsza jest relacja. Słuchać, szczerze się szanować, kochać. Widzimy to
właśnie w przypadku ludzi z chorobą Alzheimera. Wielu odnosi wrażenie, że nie ma tam
już tego człowieka. Ale on tam jest, ukryty. Wymaga to czasu, aby stworzyć relację.
Trzeba podać rękę, okazać wiele czułości. Pamiętajmy, że żyjemy w świecie, w którym
rośnie liczba słabych i kruchych. Myślę, że Kościół jeszcze sobie w pełni nie uświadomił,
że ma do odegrania bardzo ważną rolę w spotkaniu z człowiekiem słabym. Dziś problemem
Kościoła jest to, że osoby z upośledzeniem zostawia się specjalistom. Tymczasem, aby
pracować z takimi osobami, wystarczy zachowywać się po ludzku, wysłuchać ich, jeść
razem z nimi, przeznaczyć odpowiednio dużo czasu, by ich spotkać. Chciałbym, by Kościół
zdał sobie sprawę z wagi spotkania.
RW: Twierdzi Pan, że Kościół nie radzi
sobie z niepełnosprawnymi. Tymczasem bardzo często to właśnie Kościół robi najwięcej
w tym zakresie. Jak to ze sobą pogodzić?
J. Vanier: Tak to prawda. Odnosi
się to jednak przede wszystkim do zgromadzeń zakonnych, takich jak siostry Matki Teresy
czy bonifratrzy. Ale stało się to domeną specjalistów i niekiedy jakby gdzieś na marginesie.
My pragniemy, aby ludzie z upośledzeniem mieszkali pośrodku wiosek i miast, aby inni
mogli ich spotykać. Tu nie chodzi tylko o to, by dać im jeść, lecz pomóc im się rozwijać,
rozwijać ich umiejętność nawiązywania relacji i żyć z nimi w tej relacji. Nie chcę
uogólniać. Istnieją pod tym względem wspaniali księża. Mamy 1500 wspólnot Wiara i
Światło i wiem, jak to jest wspaniale, kiedy we wspólnocie jest kapłan. Ale są też
księża, którzy nie chcą udzielać komunii osobie z upośledzeniem. Problemem jest nastawienie
ogółu, który sądzi, że trzeba być specjalistą, aby pracować z takim osobami. Tymczasem
wszystko sprowadza się do umiejętności nawiązania relacji, by razem się cieszyć, bawić,
grać. Bo są to ludzie o wielkiej prostocie serca.
RW: Twierdzi Pan, że słabość,
podatność na zranienie jest bogactwem...
J. Vanier: Wielu się tego boi, słabości,
podatności na zranienie. Panuje bezwzględny indywidualizm. Trzeba wygrać, wygrywać
wciąż na nowo. Ciągłe współzawodnictwo. Tymczasem osoby z upośledzeniem uczą nas czegoś
innego. Relacji.
RW: A jaki mogą wnieść wkład w budowanie społeczeństwa?
J.
Vanier: To zawsze zależy od konkretnej osoby. W Arce mawiamy: by zmienić świat, trzeba
to robić serce po sercu. I jest prawdą, że kiedy ktoś spotyka i żyje z osobą z upośledzeniem,
na nowo odkrywa siebie, widzi, że się zmienia, zyskuje nowe wyobrażenie o społeczeństwie.
Oparte nie na indywidualizmie i współzawodnictwie, lecz na relacjach, na jednoczeniu
ludzi. Bo wielkim pragnieniem Jezusa była jedność. Ale by kochać, trzeba poznać, że
kochać nie jest łatwo. Potrzeba wspólnoty, która daje wsparcie. Kochać to długa droga.
Potrzeba cierpliwości. Ale Duch Święty jest nie tylko u charyzmatyków. Bo Duch Święty
jest potrzebny, by kochać innego, i by za tym wszystkim, co nam przeszkadza, zobaczyć
osobę innego.
RW: Czy przed 50 laty spodziewał się Pan, że znajdzie tak wielu
współpracowników?
J. Vanier: Nie. Historia Arki jest historią pełną zdumienia.
Ponieważ Arka się rozrosła i tak wielu ludzi zechciało nam pomóc, przeżyło osobistą
przemianę, odkrywając, że człowiek z upośledzeniem jest posłańcem Boga. Ludzie muszą
to odkryć. Wielu to już odkryło. Dziś w naszych wspólnotach na całym świecie jest
ok. 4 tys. ludzi z upośledzeniem i tyle samo asystentów. Wszyscy żyją w duchu radości,
święta. Nie oznacza to, że nie ma problemów i trudności. Ale serce Arki jest miejscem
świętowania. I jestem tym zdumiony, bo to ludzie z upośledzeniem przyciągają innych,
kształtują ich. Tak osoby z upośledzeniem nas wychowują i sprawiają, że stajemy się
bardzie ludzcy.