Włoska wyspa Lampedusa, będąca ziemią obiecaną dla tysięcy uchodźców z Afryki, przygotowuje
się do poniedziałkowej wizyty Franciszka. Będzie to pierwsza podróż tego pontyfikatu.
Jak podkreślono w Watykanie, Papież jedzie tam, by opłakiwać zmarłych - uchodźców,
którzy zamiast upragnionego szczęścia i pokoju znaleźli śmierć.
„Uciekłem
z Somalii. Podróż była bardzo długa i wyczerpująca. Jednak udało mi się przeżyć. By
tu dotrzeć, musiałem opłacić przemytników, ale ci nie zawsze oferują prawdziwą pomoc
uciekinierom, nieraz nas oszukują. Najpierw przez Sudan dotarłem do Libii. By pokonać
ten etap musieliśmy przejść przez pustynię, gdzie ledwo uszedłem z życiem – mówi Awas,
który na Lampedusę dotarł pięć lat temu. – Maszerowaliśmy 24 dni, a jedzenia i wody
mieliśmy tylko na cztery. Było nas jedenastu Somalijczyków, dziewięciu zmarło po drodze.
Tylko dwaj przeżyliśmy. W sumie grupa liczyła 150 osób - większość z nich została
na pustyni na zawsze. Potem czterometrową łodzią w 45 osób – dzieci, kobiet, mężczyzn
– dotarliśmy na Lampedusę. Jestem przekonany, że wizyta Papieża w tym miejscu jest
ważna. Przypomni los ludzi, którzy szukali lepszego życia, a zginęli na morzu. To
ważny gest i cieszę się, że Papież o tym pomyślał”.
Wizyta Franciszka na Lampedusie
będzie miała skromny charakter. Papież nie zgodził się na obecność polityków. Franciszek
wypłynie łodzią w morze i złoży kwiaty. Spotka się z afrykańskimi uciekinierami i
odprawi dla nich Mszę. W czasie liturgii będzie posługiwał się pastorałem wykonanym
z kawałków drewna pochodzących z łodzi rozbitków zmierzających na Lampedusę. Szacuje
się, że w ubiegłych latach u wybrzeży tej włoskiej wyspy zginęło ponad 20 tys. afrykańskich
uchodźców.