Wspomnienie abp. Henryka Muszyńskiego o kard. Józefie Glempie
– Księże arcybiskupie, jakie są zasługi kard. J. Glempa dla
Kościoła w Polsce?
Abp Henryk Muszyński: Te zasługi są trudne
do przecenienia, dlatego, że był przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski przez
23 lata. Do 2009 roku był z kolei prymasem i to ostatnim, który łączył te dwie funkcje.
I jego posługa przypadła na okres wielkich przemian w Polsce. Nie waham się powiedzieć,
że była ona w pewnym sensie trudniejsza niż posługa prymasa Wyszyńskiego. Dlatego,
że za czasów komunistycznych trzeba było bronić Kościoła. Było wiadomo, kto jest wrogiem
– ideologia. W okresie, kiedy ksiądz prymas Glemp przejął przewodnictwo Kościoła jako
przewodniczący Konferencji Episkopatu, nastąpił wielki przełom. Przełom solidarnościowy.
Trzeba było przestawić całą posługę Kościoła, odnaleźć się w nowej rzeczywistości.
Gdy chodzi o jego zasługi to trzeba wskazać na najbardziej istotne rzeczy.
Na 10 papieskich pielgrzymek do Polski on przewodził dziewięciu. I te pielgrzymki
niewątpliwie wyznaczały rytm i program Kościoła. Ale trzeba było to przygotować, a
to była to olbrzymia praca. Przeprowadził synod krajowy, który miał znaczenie dla
całej Polski. Idea Świątyni Opatrzności Bożej, która po 200 latach doczekała się realizacji
– bardzo śmiałe przedsięwzięcie. Gdy chodzi o Gniezno, to właśnie za czasów kard.
Glempa dokonało się ponowne połączenie prymasostwa z arcybiskupem gnieźnieńskim. Nie
z Gnieznem jak często powtarzam, bo mówią prymasostwo wróciło do Gniezna. Ono nigdy
nie było dzielone, dlatego, że abp Glemp został mianowany prymasem, jako arcybiskup
gnieźnieński. Ponadto sprawował przez długi czas posługę w dwóch wielkich diecezjach:
Gnieźnie i Warszawie. Są to zasługi trudne do przeceniania w czasach tak trudnych
i złożonych. Był na pewno człowiekiem głębokiej wiary i potrafił w kategoriach wiary
oceniać tę rzeczywistość. I tak jak umiał służył Kościołowi z ogromnym oddaniem i
miłością.
– Najtrudniejsze czasy przypadły na początek przełomu solidarnościowego
i później stan wojenny?
Abp Henryk Muszyński: Sam ksiądz
prymas bardzo często to podkreślał, że to była największa próba. Zresztą sam rozpoczynał
wówczas posługę prymasowską. Później zdobył o wiele więcej doświadczenia. Ale był
człowiekiem, który potrafił korygować swoje własne zdanie, czego wielokrotnie doświadczałem.
I w tym przełomie odegrał ogromną rolę. Patronował, jeśli tak można powiedzieć, obradom
okrągłego stołu, przez to, że wyznaczał doń ludzi ze strony Kościoła. I ze wszystkich
sił zabiegał o to, żeby nie doszło do rozlewu krwi. Wzywał do rozwagi. W duchu Ewangelii
zresztą nic innego nie mógł zrobić. Pamiętam, że z tego tytułu stawiano mu zarzuty.
Dzisiaj to się osądza inaczej, kiedy wiemy, jaki był tego wynik. Natomiast doświadczenia
mojego pokolenia mówiły, że mogą się powtórzyć Węgry, Czechosłowacja. I tutaj rola
księdza prymasa była ogromna, właśnie na przełomie wieków. I to też jest dowód wielkości
prymasa. Potrafił przeprosić za błędy Polaków, potrafił przyznać się do swoich błędów.
Jego wielkim dramatem była osoba ks. Popiełuszki. Wiadomo, że starał się ratować ks.
Popiełuszkę i dlatego chciał wysłać go do Rzymu. Potem go oskarżano, że to była spolegliwość
wobec władzy, wobec ubowców. Za te rzeczy nie odpowiada, bo to już są interpretacje
innych. Jeśli można coś osądzać, to w perspektywie jego własnych intencji, tego co
chciał zrobić. Zresztą, kiedy przepraszał za to, sam powiedział, że to jest jego największy
dramat, że nie potrafił uchronić ks. Popiełuszki przed śmiercią.
- A jakim
był człowiekiem, przecieżspotykaliście się wielokrotnie?
Abp
Henryk Muszyński: Moje życie kapłańskie właściwie w całości jest związane z życiem
księdza prymasa od czasów studiów aż po czasy, kiedy pracowałem z nim bezpośrednio
jako wiceprzewodniczący Konferencji Episkopatu Polski. Bywałem u niego, kiedy był
biskupem warmińskim. Potem ja miałem rezydencję w Warszawie, prymas miał swoją w Gnieźnie.
Powiedziałbym, że na te relacje urzędowe, eklezjalne nakładały się nasze bliskie,
braterskie relacje. Omawialiśmy wspólnie bardzo często zwłaszcza sprawy żydowskie.
Zresztą w swoim myśleniu był bardzo samodzielny. Podejmował decyzje, jeśli uważał,
że coś jest słuszne, ale nie w sposób arbitralny. Zawsze był gotów słuchać innych,
co mają do powiedzenia. I to, co ja osobiście najbardziej sobie cenię, że te relacje
opierały się na wzajemnym zaufaniu z obu stron.
- Jak ksiądz arcybiskup
dowiedział się o śmierciksiędza prymasa?
Abp
Henryk Muszyński: Dowiedziałem się późno w nocy, bo nie słucham wieczorem ani
radia ani telewizji. Tak się złożyło, że kiedy prymas konał, byłem w kaplicy i modliłem
się za niego. To też jest dowód jakiejś duchowej wspólnoty. Od momentu, kiedy dowiedziałem
się o jego ciężkim stanie, ta myśl mnie nie opuszczała. Telefonowałem do kard. Nycza,
kiedy ukazał się jego komunikat, czy można odwiedzić księdza prymasa. Powiedział,
że jest on nieświadomy, więc zrezygnowałem z wyjazdu. A tak byłbym pojechał.