Dramatyczne apele o pomoc dla mieszkańców syryjskiej Mezopotamii płyną z jej stolicy.
Miasto Hassaké na wschodzie Syrii jest odizolowane od reszty świata. Nie działa tam
ogrzewanie, nie ma benzyny, brakuje wody, prąd włączany jest tylko na jedną godzinę
dziennie.
Miasto zamieszkuje 25 tys. chrześcijan. Są to wspólnoty syryjsko-prawosławna,
syryjsko-katolicka, chaldejska i ormiańska. Biskupi tych wyznań apelowali już w listopadzie
ubiegłego roku o pomoc, by uniknąć katastrofy humanitarnej. Niestety wezwania te nie
przyniosły spodziewanego odzewu.
Dostarczenie jakiejkolwiek pomocy do Hassaké
jest bardzo trudne. Region jest opanowany przez bojówki islamskie i terrorystów, którzy
co kilka kilometrów kontrolują przejeżdżające pojazdy. Syryjsko-katolicki arcybiskup
Jacques Behnan Hindo i syryjsko-prawosławny metropolita Eustathius Matta Roham zgodnie
potwierdzają, że ze względu na grożące niebezpieczeństwa i ekstremalnie trudne warunki
transportu dostarczenie tam pomocy przez organizacje humanitarne stało się praktycznie
niemożliwe.
Mieszkający w Hassaké o. Ibrahim podkreśla, że ludność „powoli
umiera, pozostawiona samej sobie. Ludzie są głodni i żyją w strachu. Codziennie od
godz. 15.00 jest coś w rodzaju nieformalnej godziny policyjnej, gdyż różne uzbrojone
grupy błąkają się po ulicach. Zdarzają się uprowadzenia. Czasem porwanych da się uratować,
czasem jednak nie. Młodzi chrześcijanie są zastraszani i terroryzowani, ponad 90 proc.
ludności już uciekła z miasta. Jeśli odejdą ostatni młodzi, to komu będą służyć nasze
kościoły?” – retorycznie pyta duchowny.