Ex Oriente Lux. Odc. 39: O etiopskim kalendarzu i czasie
Słuchaj:
Zbliżają
się święta Bożego Narodzenia, a zaraz po nich koniec roku kalendarzowego. Niby sprawa
oczywista, bo co roku jest tak samo, więc już nam w krew weszło i niemal rutyną się
stało. Ale kto był w Etiopii, albo jeśli sprawami etiopskimi zajmował się choćby przez
moment, to musiał uświadomić sobie, że z tamtejszą rachubą czasu i z etiopskim kalendarzem
jest coś nie tak, że różni się znacznie od tego naszego, europejskiego kalendarza
po reformie gregoriańskiej, dokonanej pod koniec wieku XVI. A jeśli nawet ktoś patrzy
jeszcze w kalendarz juliański, jak to jest zwyczajem wiernych Kościołów prawosławnych
oraz katolików obrządku wschodniego, to też mu się z kalendarzem etiopskim wiele zgadzać
nie będzie. Bo w Etiopii inaczej liczą i lata, i miesiące, i dni nawet. A jeśli powiem,
że też inna jest rachuba godzin, to obraz etiopskiej odmienności będzie już niemal
pełny, i to tak bardzo, że tylko wyjaśnienie wszystkiego po kolei może nas uratować
przed kompletnym zagubieniem, niezrozumieniem i spóźnieniem.
Klucz do zrozumienia
etiopskich odmienności jest w ręku Egipcjan. Przede wszystkim dlatego, że wraz z chrześcijaństwem,
które przybyło do Etiopii właśnie z Egiptu, i to już w czwartym wieku, przyjechał
tam także egipski kalendarz i sposób, w jaki odmierzano czas nad Nilem. Kalendarz
egipski jest solarny, to znaczy jego rachubą rządzi dobowy cykl słońca: zmiana nocy
i dni. Inaczej jest na przykład w kalendarzu żydowskim, który uwzględnia dodatkowo
fazy księżyca. Generalnie rzecz biorąc rok aleksandryjski był i jest nadal skoordynowany
z kalendarzem juliańskim, albo raczej: kalendarz wprowadzony na żądanie Juliusza Cezara
w 45 roku przed Chrystusem, dlatego zwany juliańskim, oparty był na egipskim systemie
solarnym. Różnią się one jednak datą początkową nowego roku oraz nieco podziałem na
miesiące. Jak wiadomo, pełny cykl obrotu ziemi wokół słońca trwa 365 dni i jeszcze
sześć godzin niecałych, co zmusza do wyrównania roku kalendarzowego, co pewien czas.
Otóż rok w kalendarzu aleksandryjskim podzielono na dwanaście miesięcy po 30 dni każdy,
plus pięć lub - co cztery lata - sześć dni dodatkowych, które w Etiopii tworzą jakby
osobny miesiąc. Zatem etiopski rok kalendarzowy ma trzynaście miesięcy! Oczywiście
miesiące mają tam też swoje dźwięczne etiopskie nazwy. Są to zatem: meskerem,
tykymt, hedar itahsas; tyr, jekatit, megabit
imijazja; genbot, sene, hamle i nehase. Ostatni,
ten słynny trzynasty miesiąc, nazywa się pagwymen, a jego patronem jest święty
archanioł Rafał, czyli po etiopsku liqe mal'akt Rufa'el. Oczywiście, miesiące
mają także swoje egipskie nazwy, ale to już zostawmy na inną opowieść.
Powiedzieć
jednak trzeba, że początek roku egipskiego tradycyjnie przypadał na 29, a w latach
przestępnych na 30 sierpnia w kalendarzu juliańskim. Tak też było w Etiopii. Ale gdy
w roku 1582 za sprawą papieża Grzegorza weszła w życie reforma kalendarza, wszystkie
daty "przesunęły się" o 13 dni. Stąd początek roku kalendarzowego w Etiopii dziś przypada
11 lub 12 września. Tak, tak: Etiopczycy hucznie świętują nowy rok w połowie września!
Prawdę mówiąc, świętują dwa razy w roku, bo przecież - nie rezygnując z tego, co własne
- nie sposób ominąć kalendarz powszechny i wszystkie jego ważne daty przyjęte na całym
świecie. A że Etiopczycy są dobrymi chrześcijanami, każdy rok w cyklu czteroletnim
ma swojego patrona ewangelistę. Stąd mamy lata Mateusza, Marka i Łukasza, który zawsze
jest rokiem przestępnym, oraz rok Jana. Obecnie opiekuje się nami św. Mateusz.
Tym
kalendarzowym komplikacjom jeszcze nie koniec. Oto bowiem etiopski, chrześcijański
przecież w swych fundamentach kalendarz, liczy się od wcielenia Pana naszego, a cała
nasza era zwie się po etiopsku Czasem Miłosierdzia, amete mehret. Ammianus
z Aleksandrii około roku 400 obliczył, że Zwiastowanie czyli Wcielenie Pańskie dokonało
się 25 marca w roku 744 roku od założenia Rzymu, a więc w 9 roku przed Chrystusem
według naszej rachuby czasu. I tak już zostało w Kościele aleksandryjskim i w etiopskim
także. Nie zmieniło tej rachuby nowe odliczanie, wprowadzone w Bizancjum w roku 525
przez niejakiego Dionizego, tak iż dziś w Etiopii mamy rok 2005 dopiero! A jeśli kto
chce znać dokładną datę po etiopsku, to dzisiaj jest 7 (14) tahsas 2005 roku.
Tak oto odmłodziliśmy się o parę ładnych lat, na co krzywić się nikt pewnie nie będzie.
Trzeba jednak o tym pamiętać, porównując daty etiopskie z naszym kalendarzem. Dodajmy
jeszcze, że w aleksandryjskiej i etiopskiej tradycji świat stworzony został dokładnie
5500 lat przed Wcieleniem i okresy, które je poprzedzają, też mają swoje biblijne
określenia.
Wreszcie przyjęło się w Kościołach wschodnich, a wśród Koptów i
Etiopów szczególnie, liczyć niektóre daty wedle "Ery Męczenników" z czasów Dioklecjana,
której początek przypada na rok 284, ale tę sprawę odłóżmy na inną okazję.
Czy
to już wszystko? No niezupełnie, bo i z dniami tygodnia jest mały problem. Nie to,
żeby któregoś zabrakło, bo są wszystkie, tyle tylko, że od niedzieli jako od dnia
pierwszego po etiopsku tydzień liczyć trzeba. No i oczywiście nazywają się dni tygodnia
też swoiście. Niedziela to yhud, czyli dzień pierwszy, zwana także w
starych źródłach senbete krystijan, czyli szabasem chrześcijańskim, w odróżnieniu
od soboty, zwanej po prostu senbat, w którą Etiopczycy też nie zwykli ciężko
pracować, bo to dzień handlowy.
A na koniec dwa słowa jeszcze o zegarku, bo
i ten zwykł nam po etiopsku figle płatać. Ponieważ jesteśmy tu całkiem niedaleko od
równika, to zarówno dni, jak i noce przez cały rok trwają tu mniej więcej po 12 godzin,
jedna plus minus. Etiopczycy, jako dawny lud semicki, zachowali też ten semicki sposób
liczenia czasu: nie od północy do północy, jak to dziś u nas bywa, ale właśnie od
świtu do zmierzchu i znów od zmierzchu do świtu, bo tak jest przecież naturalnie.
Zatem pierwsza godzina dnia albo nocy na zegarku etiopskim jest naprawdę pierwsza,
a nie siódma, jak myśmy się do tego przyzwyczaili. Pytając zatem o godzinę w Etiopii,
umawiając się na spotkanie albo co ważniejsze oczekując na autobus do odległego miasta,
trzeba się wpierw dobrze upewnić, czy czas podany został po europejsku, czy po etiopsku,
by się na nic nie spóźnić albo czegoś ważnego nie przegapić. Bo rachuba czasu jest
rzeczą względną, ale rzeczywistość ma swoje prawa, których nic zmienić nie podoła:
co się stało, nie odstanie, a będzie co ma być. A my, obyśmy tylko zdrowi byli...