Bioetyczny labirynt: polityk wobec niesprawiedliwego prawa
Słuchaj:
Bł. Jan Paweł
II w 73. numerze encykliki „Evangelium vitae” napisał niezwykle znamienne słowa skierowane
do chrześcijan zaangażowanych w działalność polityczną: „w przypadku prawa wewnętrznie
niesprawiedliwego, jakim jest prawo dopuszczające przerywanie ciąży i eutanazję, nie
wolno się nigdy do niego stosować «ani uczestniczyć w kształtowaniu opinii publicznej
przychylnej takiemu prawu, ani też okazywać mu poparcia w głosowaniu»”. Od chrześcijanina
wymagana jest jednoznaczna, klarowna postawa moralna, a wymaganie to jest tym mocniejsze,
im bardziej jest on zaangażowany w życie i działalność publiczną. I nie chodzi tylko
o to, jakie chrześcijański polityk ma poglądy, jak wygląda jego życie prywatne. Nie
mniejsze znaczenie mają jego decyzje i działania publiczne. Wiary i moralności nie
można pozostawić za drzwiami ministerialnego gabinetu, zasłaniając się ustanowionym
prawem. Jeśli jest to prawo niemoralne, należy mu się przeciwstawić, i dążyć do jego
zmiany.
Papież wymienia z imienia zabójstwo nienarodzonego dziecka i eutanazję
jako działania zawsze niegodziwe, wskazując niemoralność legalizującego je prawa.
Trzeba wyraźnie powiedzieć, że listę tę należałoby rozszerzyć o procedury in vitro,
i to z wielu powodów. Jednym z nich jest ich abortywny charakter. Jakkolwiek możliwe
jest poprowadzenie zapłodnienia pozaustrojowego z wykluczeniem aborcji na którymkolwiek
jej etapie, w praktyce działania takie byłyby - w porównaniu do obecnie stosowanej
metody ICSI – tak bardzo nieefektywne, że trudno oczekiwać, by którakolwiek z klinik
się na nie zdecydowała.
Na razie – mimo istnienia od kilku lat wielu projektów
ustaw regulujących kwestię zapłodnienia pozaustrojowego – prawo takie uchwalonie nie
zostało. Kolejne inicjatywy upadają, co ma tylko ten jeden wymiar pozytywny, że polskie
ustawodastwo nie legalizuje procedury wewnętrznie niegodziwej. Jednocześnie jednak
nie wprowadza zakazu jej stosowania, tworząc obszar swoistej pustki legislacyjnej,
dającej szerokie pole do popisu zwolennikom in vitro.
Dotychczasowe prace w
parlamencie i publiczne debaty odsłoniły poważny kryzys moralny wśród zaangażowanych
w politykę ludzi. Dotyczy to zarówno polityków szczebla parlamentarnego, jak i działających
w samorządach. Wielu z nich deklaruje swoją wiarę chrześcijańską i przynależność do
Kościoła katolickiego, jednakże nie wszyscy potwierdzają swoje deklaracje w głosowaniach,
składanych projektach czy wygłaszanych przemówieniach. Jednocześnie, uczestnicząc
w nabożeństwach i uroczystościach kościelnych, manifestują swoją wiarę, przystępując
niekiedy do Stołu Eucharystycznego.
Nie można nie przypomnieć w tej sytuacji,
że poparcie dla niemoralnego prawa – poprzez poparcie inicjatywy dofinansowania in
vitro – oznacza współudział formalny oraz materialny w złu. Zapewne nie można wówczas
mówić o ekskomunice zaciągniętej z tego tytułu, jednakże rację też mają ci, którzy
wskazują, że działania takie oznaczają faktyczne odstępstwo od moralności chrześcijańskiej.
Sytuacja taka powinna być uznana za poważny nieporządek moralny, a co za tym idzie
– ciężko grzeszny. Zatem nawet bez deklarowanej czy automatycznej ekskomuniki osoby
takie nie mogą przystąpić do Komunii świętej, gdyż pozostają w stanie grzechu śmiertelnego.
Mógłby
ktoś powiedzieć, że w takim razie powinny te osoby – jeśli chcą odzyskać jedność z
Bogiem i Kościołem – przystąpić do sakramentu pojednania. To prawda, jednakże należy
zauważyć, że z racji pełnionych publicznie funkcji i skali społecznego oddziaływania,
grzech publiczny (jakim jest publiczne poparcie dla niemoralnego prawa) powinien być
w podobny sposób zadośćuczyniony. W praktyce oznaczać to mogłoby – po pierwsze – publiczne
oświadczenie zmiany stanowiska (czyli odwołanie poparcia dla niemoralnego prawa);
i – po drugie – podjęcie działań ukierunkowanych na zniesienie już uchwalonych niemoralnych
zapisów. Póki przynajmniej pierwszy z warunków nie zostałby spełniony, udzielenie
Komunii świętej takiej osobie mogłoby wywołać publiczne zgorszenie.
Każdy z
polityków musi zatem sam rozważyć, co jest dla niego ważniejsze: popularność zdobyta
na mocy poparcia udzielonego prawu, które Kościół rozpoznał jako niegodziwe, czy też
wierność Ewangelicznej prawdzie, choćby nawet kosztem tej popularności. Każdy z nich
jest wolny i Kościół nikogo do niczego zmuszać nie będzie. Natomiast trudno oczekiwać,
by jednocześnie zgodził się na publiczne świętokradztwo. Już kiedyś Stefan kardynał
Wyszyński powiedział: „Rzeczy Bożych na ołtarzach cesarza składać nam nie wolno. Non
possumus!”