Rozwój medycyny
pozwolił na skuteczne - a przynajmniej znacznie bardziej skuteczne, niż do tej pory
- leczenie ciężkich chorób. Do niedawna całkowicie nieuleczalne, dziś mogą być skutecznie
zwalczane, a tam, gdzie ostateczne ich pokonanie jest wciąż niemożliwe, znacznie wydłużył
się czas życia. Jednocześnie jednak te nowe, wspaniałe możliwości medycyny stały się
też źródłem nowych problemów. Techniki leczenia i podtrzymywania życia doprowadziły
do sytuacji, w której dzięki zastosowaniu aparatury technicznej możliwe stało się
możliwym zatrzymanie procesu umierania. O ile działania takie mają głęboki sens, gdy
ich zastosowanie ma charakter tymczasowy, do chwili, gdy organy na nowo podejmą zaburzone
czynności, o tyle w stanach przewlekłych, terminalnych, zastosowanie tych środków
prowadzi jedynie do niepotrzebnego wydłużenia w czasie cierpienia i umierania.
Rodzi
się jednak pytanie, czy można z tych środków zrezygnować, czy można ich nie stosować,
skoro są dostępne i oferują przedłużenie życia chorego? Czy możliwe jest - w zgodzie
z prawem moralnym - wyłączenie aparatury podtrzymującej życie chorego, przy świadomości,
że doprowadzi to najprawdopodobniej do jego śmierci?
Odpowiedź uzależniona
jest od dwóch podstawowych rozstrzygnięć: jakie są realne możliwości terapeutyczne
medycyny w danym stanie chorego, oraz jaka intencja stałaby u podstaw rezygnacji z
dalszej terapii.
Pierwsza z tych dwu kwestii prowadzi do odpowiedzi, na ile
działania terapeutyczne mają sens, to znaczy na ile są adekwatne do stanu chorego,
prowadząc go do zdrowia, albo do takiego stanu, w którym we względnym komforcie może
on prowadzić w miarę normalne życie. To odniesienie do zasady proporcjonalności każe
nam zauważyć, że w niektórych sytuacjach jedynym w zasadzie efektem podejmowanych
procedur medycznych jest wydłużenie czasu życia, przy jednoczesnym bardzo poważnym
pogorszeniu jego jakości, co w ostatecznym rozrachunku prowadzi do zwiększenia i wydłużenia
cierpienia i umierania. Działania takie miałyby uzasadnienie wówczas, gdyby - ze względu
na życiową sytuację chorego - właśnie czas był najbardziej potrzebny: na uporządkowanie
spraw, relacji, swoiste "zamknięcie życia" i "poukładanie się" z Bogiem i ludźmi.
Drugim powodem mogłaby być bardzo bliska perspektwa przełomu w medycynie, dająca szansę
na pokonanie niszczącej danego człowieka choroby.
Tymczasem stosowanie środków
technicznych podtrzymujących życie niekiedy przeradza się w swoistą "zaciekłość" terapeutyczną,
wyrażającą się w desperackiej próbie pokonania nieuchronnie zbliżającej się śmierci
przy pomocy wszystkich realnie i potencjalnie dostępnych środków. Kolejne próby budzą
na moment fałszywe nadzieje, ostatecznie prowadząc do bezradności i rozpaczy. Wydaje
się, że gdzieś u podstaw tej walki jest lęk przed śmiercią, a ostatecznie - choć może
to brzmieć paradoksalnie - zagubienie sensu życia. Drugi wymagający rozstrzygnięcia
element odnosi się - jak już powiedzieliśmy - do intencji. Podstawowe pytanie zatem
brzminw tym momencie: co chcą osiągnąć pacjent i lekarz decydując się na rezygnację
z uporczywej, nieproporcjonalnej do stanu chorego terapii. Jeśli celem działania jest
skrócenie życia, intencja taka ma charakter eutanatyczny, zaś samo działanie określane
jest mianem eutanazji biernej. Jeśli natomiast chodzi o przyjęcie niechronnie zbliżającej
się śmierci, akceptację sytuacji, to wówczas rezygnacja z uporczywej terapii jest
decyzją godziwą, z jednym wszakże zastrzeżeniem. Wolno zrezygnować ze środków i działań
nieproporcjonalnych do stanu chorego, zwanych niekiedy środkami nadzwyczajnymi. Nigdy
jednak nie wolno zrezygnować ze środków zwyczajnych, właściwych dla opieki medycznej
w określonym stanie chorego, w tym także z karmienia, nawadniania (poza ostatnim etapem
agonii, gdy organizm sam z siebie przestaje absorbować podawane płyny i substancje
odżywcze) i środków pielęgnacyjnych. Rezygnacja z nich ze swej natury prowadziłaby
do śmierci chorego, miałałaby zatem charakter eutanatyczny niezależnie od deklarowanych
intencji ze strony samego pacjenta, jego rodziny czy personelu medycznego.
Jak
zatem ocenić coraz powszechniejszą praktykę sporządzania tzw. "testamentu życia",
czyli oświadczenia, w którym zdrowy, a przynajmniej wciąż zdolny do podejmowania decyzji
człowiek stwierdza, że w np. sytuacji poważnego uszkodzenia układu nerwowego nie wyraża
zgody na podłączenie go do aparatury podtrzymującej życie. To oczywiście nie jest
jedyna sytuacja, mogąca stać się przedmiotem "testamentu życia"; może nią być zatrzymanie
akcji serca - na taką okoliczność człowiek decyduje, by nie podejmować wobec niego
działań resuscytacyjnych.
Moralna ocena "testamentu życia" zależy w pierwszej
mierze od intencji osoby go sporządzającej. Jeśli jest on wyrazem zgody na nieuchronność
śmierci, a jednocześnie nie ma w nim nastawienia eutanatycznego, może on być uznany
za uzasadnione i godziwe wyrażenie woli chorego.
Trzeba jednocześnie pamiętać,
że ostatecznym interpretatorem dokumentu będą inni: lekarze i prawnicy. To oni muszą
rozstrzygnąć, czy dana sytuacja podlega rozstrzygnięciom zawartym w "testamencie życia",
czy też nie. Trzeba bowiem zdawać sobie sprawę, że literalne trzymanie się zapisu
o rezygnacji z terapii, łatwo może otworzyć drogę do postawy braku troski o pacjenta,
którego zdrowie i życie można byłoby uratować. Dlatego sformułowania użyte w dokumencie
muszą być bardzo precyzyjne, by ci, którzy będą ostatecznie podejmować decyzję o podjęciu
lub rezygnacji z terapii, nie sprzeniewierzyli się podstawowemu obowiązkowi, by uszanować
godność osoby - zarówno chorego jak i swojej własnej.