Bioetyczny labirynt: miłość małżeńska wg „Humanae vitae”
Słuchaj:
Chyba żaden
dokument Magisterium Kościoła nie był tak kontestowany, jak ogłoszona 25 lipca 1968
roku przez papieża Pawła VI encyklika „Humanae vitae”. Co więcej, negatywna reakcja
jaka miała miejsce pod koniec lat 60. niewiele straciła na sile w przeciągu ostatnich
bezmała 45 lat. Trzeba przyznać, że ów opór jest jednym z najbardziej znaczących znaków
przemian, jakie zaszły we współczesnym świecie w odniesieniu do małżeństwa i rodziny.
Co ciekawe, oparte na encyklice środowe katechezy bł. Jana Pawła II, wydane później
w zbiorze „Mężczyzną i niewiastą stworzył ich” z takim oporem się już nie spotkały
– choć może stało się tak dlatego, że były znacznie dłuższym wykładem, a poza tym
wielu, którzy by kontestować je mieli, po prostu ich nie czytało.
Cóż takiego
znalazło się w „Humanae vitae”, że wielkie rzesze katolików odrzuciło nauczanie Kościoła,
choć jednocześnie pozostało w przekonaniu o przynależności do wspólnoty? Papież pisze
o życiu ludzkim, a dokładniej o miłości małżeńskiej, jej kształcie i wymaganiach,
których spełnienie jest konieczne, by miłość była miłością. Wbrew bowiem rozwijającym
się prądom kulturowym, promującym rozdzielenie moralności i człowieczeństwa, aktywności
seksualnej od prokreacji, oraz płodności od odpowiedzialnego rodzicielstwa, Papież
stawia jasne, ale też wysokie wymagania życiu małżeńskiemu. Przeciwstawia się wizji
nieskrępowanej wolności, ukazując jej wymagania. Wbrew pozorom jednak, nie są to wymagania
przekraczające naturalną ludzką kondycję; kontestacja bierze się zatem raczej ze sprzeciwu
wobec wizji wolnosci ukierunkowanej ku odpowiedzialności.
Dla Pawła VI miłość
musi być odpowiedzialna; inaczej nie jest miłością. Odpowiedzialność oparta jest najpierw
na rozpoznaniu natury miłości. Papież wymienia jej cztery zasadnicze cechy. Po pierwsze
miłość małżeńska musi być ludzka, a więc wyrażająca złożoną ludzką naturę, w jej sferze
fizycznej, psychicznej i duchowej, bez odrzucenia ale i przewartościowania świata
zmysłów i emocji. Wskazanie na pełnię ludzkiej natury każe podkreślić „akt wolnej
woli, zmierzający do tego, aby miłość ta w radościach i trudach codziennego życia
nie tylko trwała, lecz jeszcze wzrastała, tak ażeby małżonkowie stawali się niejako
jednym sercem i jedną duszą, i razem osiągali swą ludzką doskonałość” (HV 9). Oznacza
to, że miłość jest nade wszystko decyzją osoby, by dać siebie drugiej osobie w darze,
do końca, choć jednocześnie myliłby się ten, kto by tej wizji odmówił spontaniczności
i pasji.
W tym samym kierunku podąża drugi wymiar miłości małżeńskiej, który
Papież określa mianem pełni. Chodzi mu „o tę szczególną formę przyjaźni, poprzez którą
małżonkowie wielkodusznie dzielą między sobą wszystko, bez niesprawiedliwych wyjątków
i egoistycznych rachub. Kto prawdziwie kocha swego współmałżonka, nie kocha go tylko
ze względu na to, co od niego otrzymuje, ale dla niego samego, szczęśliwy, że może
go wzbogacić darem z samego siebie”. Możliwość obdarowania tego, kogo się kocha, sama
w sobie jest w miłości źródłem radości i szczęścia. Dlatego prawdziwa miłość, jakkolwiek
przez dar zaprasza do wzajmności, do adekwatnej odpowiedzi ze strony obdarowanego,
nie domaga się i nie wymusza wzajemności. Miłość pozostawia kochanego wolnym, tym
samym czyniąc samą siebie bezbronną i wrażliwą na rany.
Właśnie dlatego –
tu Paweł VI wskazuje na kolejny, trzeci już wymiar miłości małżeńskiej – relacja między
małżonkami jest ze swej natury wierna i wyłączna aż do końca życia. Całkowite ofiarowanie
siebie drugiemu wyklucza bowiem możliwość podobnej relacji z kimkolwiek innym. Nie
można też być wiernym w ograniczony sposób, „trochę wiernym”. Albo się jest wiernym
zawsze, albo wiernym się nie jest. Dlatego wierność jest wyłączna i dozgonna.
Węzeł
małżeński trwa do śmierci pierwszego z małżonków, ale miłość może – a niektórzy twierdzą,
że powinna – trwać nadal. Skoro tak, słowa przysięgi „że cię nie opuszczę aż do śmierci”
należałoby rozumieć, „aż do mojej śmierci”, co oddawało by w pełni znaczenie wyłączności
miłości małżeńskiej. Innymi słowy, w takiej sytuacji piękno i wielkość małżeńskiej
miłości zostaje odsłonięte w życiu wiernym tej pierwszej i jedynej miłości, tym razem
realizowanej we wdowieństwie.
Prawdziwa miłość, gotowa do całkowitego z daru
z siebie, jest ze swej natury płodna, czyli życiodajna. Płodność miłości wykracza
poza biologiczną sferę rodzicielstwa, obejmując także zdolność do stworzenia głębokiej
komunii między małżonkami – środowiska, które jest w stanie otworzyć się na nowe życie
i na ludzi żyjących wokół nich. Niemniej, choć wymiar komuniotwórczy jest wyrazem
płodności, życiodajności relacji małżeńskiej, zasadniczym jej owocem są dzieci. Myliłby
się jednak ten, kto by sądził, że wizja Pawła VI domaga się prokreacji – rzec by można
– totalnej, gdzie miarą jakości miłości jest liczba dzieci w rodzinie. Papież domaga
się, by rodzicielstwo było odpowiedzialne, a więc oparte o głębokie rozeznanie woli
Bożej, uwzględniające warunki fizyczne i psychiczne, ekonomiczne i społeczne danej
rodziny, a jednocześnie gotowe przyjąć – jak to określa dokument – „nawet większą
liczbę dzieci”. I właśnie ta otwartość, można go nazwać duchem wspaniałomyślności,
jest swoistym sprawdzianem, że miłość łącząca żonę i męża, jest rzeczywiście płodna
i życiodajna.