Po ostatnich
audycjach naszego cyklu, tych o etiopskiej pobożności, całowaniu kościołów i nadawaniu
imion, otrzymałem kilka maili od słuchaczy, w których powraca pytanie: skąd się to
wszystko wzięło na Rogu Afryki, jakie są prawdziwe korzenie chrześcijaństwa w Etiopii
i czy aby przypadkiem tamtejsze obyczaje nie zostały po prostu przyniesione przez
misjonarzy: europejskich, żydowskich albo muzułmańskich? Na wszystkie te pytania trzeba
będzie odpowiedzieć, prędzej czy później, bo istotnie dotykają zarówno historii cywilizacji
w regionie, jak i całkiem współczesnego oblicza kraju oraz kultury jego mieszkańców.
Teraźniejszość bowiem nie zaczęła się wczoraj, a bez widzenia mechanizmów długiego
trwania niepodobna zrozumieć choćby dziecka. Ale nie dziś tym się zajmiemy i nie w
jednej tylko audycji: trzeba raczej początkom etiopskiej cywilizacji poświęcić wiele
miejsca, co też chciałbym uczynić, lecz dopiero po powrocie z kolejnej wyprawy do
Kraju Kapłana Jana, która czeka mnie już za kilka dni. Dziś jeszcze słów parę o różnych
znakach przynależności i tożsamości, okazywanych przez stroje i ozdoby.
Bronisław
Malinowski, słynny antropolog, etnograf i podróżnik, już w pierwszej połowie XX wieku
sporo czasu poświęcił na badania terenowe na wyspach Oceanii i w Afryce Wschodniej.
W swych publikacjach ukazywał potem, jak bardzo były skomplikowane relacje w społecznościach,
które odwiedzał, obserwował, z którymi żył na co dzień. Jednym z istotnych wyznaczników
pozycji, przynależności i przekonań członków nawet tych najbardziej prymitywnych cywilizacji
jest ubiór i są nim także ozdoby noszone przez różnych ich przedstawicieli. Dzieje
się tak również w Etiopii.
Jako pierwsi na myśl mi przychodzą Mursi, żyjący
w dolinie Omo, na południowym zachodzie kraju. Należą oni do grupy tych plemion afrykańskich,
które głównie zajmują się pasterstwem, są w większości animistami, a ostatnio także
celem niekończących się wypraw turystycznych, które w krótkim czasie zamieniły już
ich wioski w skanseny, a życie codzienne w spektakl na usługi białych ciekawskich,
z czego zresztą żyją głównie cwani naganiacze, zaś sami Mursi dostają jedynie ochłapy
i pozory cywilizacji. Ale w rzeczy samej jest co oglądać, póki jeszcze nie wyginęli,
bo to bardzo ciekawa kultura, czego ozdoby i stroje są oczywistym przejawem. A trzeba
powiedzieć, że żyją właściwie bez strojów, nadzy prawie, oprócz narzutek szmacianych,
bo za ubrania służą im same zdobienia. Młodzi Mursi, tak jak wszyscy niloci, uwielbiają
się malować, do czego używają choćby i mułu rzecznego; takie malunki pokrywają niekiedy
całe ciało, tworząc finezyjne wzory złożone z równoległych linii, również na czole
i na twarzy. Zarówno kobiety, jak i mężczyźni chętnie zakładają metalowe naramienniki
i takież obręcze na kostki, oraz przedziwne ozdoby na głowę, wykonane ze sznurka,
kawałków blachy, suchych roślin, rogów zwierzęcych i plastikowych paciorków. Ale najbardziej
charakterystycznym elementem mody kobiet Mursi jest nacięta dolna warga, w taki sposób,
aby można było założyć w nią drewniany dysk o średnicy około dziesięciu a nawet i
więcej centymetrów, często kolorowy i zdobiony różnymi malunkami. Widok młodej dziewczyny
z dzieckiem przy piersi i ogromnym drewnianym talerzykiem w ustach na białym człowieku
zawsze robi piorunujące wrażenie. Ale to przecież element ich kultury, choć dziś pytać
chyba należy, czy przypadkiem nie wymuszany chęcią zysku. Bo Mursi uwielbiają być
fotografowani, z talerzykiem albo z kałasznikowem, za co też należy zapłacić, i to
słono. I niech nikt nie próbuje się targować, bo może źle skończyć. A że nie są to
bardzo grzeczne ludy, świadczą też rytualne pojedynki, w których młodzi Mursi i Suri
niemiłosiernie okładają się długimi kijami, nie zważając przy tym na krew i rany.
Zostawmy
już plemiona nilotyczne i powędrujmy na północ. Tam stare społeczności semickie, jak
Amharowie i Tygryjczycy, mają odmienne obyczaje, a więc też stroje i ozdoby. Stałym
elementem ubioru jest u wszystkich wspomniana już kiedyś gabi, długa bawełniana chusta,
którą zarzuca się na plecy i na ramiona, zakrywając jeśli trzeba prawie całe ciało.
Chroni ona przed słońcem w dzień, ale pomaga też przetrwać chłodne noce, bo jesteśmy
na wyżynie. Biała chusta służy zwłaszcza do kościoła, a kolorowe są na co dzień. Tych
kolorów natomiast i wzorów kraciastych nie sposób zliczyć wręcz i opisać, bo też są
częstokroć typowe dla poszczególnych plemion i miejsc, niczym szkockie spódnice. Typowe
są i inne stroje, ot choćby krótkie portki, które wkładają mężczyźni, zwłaszcza w
regionie Godżdżiam, z których zresztą śmieją się mieszczuchy w Addis Abebie, bo w
mieście każdy szanujący się etiopski mężczyzna, by podkreślić swoją pozycję i lepszy
status materialny, zakłada garnitur, nawet jeśli trochę na wyrost, w upał i całkiem
nie na miejscu. Biedni ludzie noszą co popadnie, często stare ciuchy z Europy i Ameryki.
Księdza i w mieście i na wsi zawsze poznamy, bo oprócz długiej niby-sutanny i zwykłej
chusty będzie miał też krzyż przy sobie, ale i odpowiednie nakrycie głowy, trochę
przypominające okrągła czapkę prawosławną albo turban. Ten turban to zresztą element
stroju tak zwanych debtera, czyli pisarzy, lektorów i śpiewaków kościelnych, bez których
liturgia się nie obywa, a których jest zawsze wokół kościoła bardzo wielu. Po stroju
łatwo też rozpoznamy mnicha, nawet w mieście, bo ich chusty często są farbowane na
żółto. Mnich brodaty zresztą zwykle wędruje z kijem albo krzyżem, a przy kościele
siedzi z różańcem lub książką pobożną. Liturgiczne stroje chrześcijańskich ortodoksów
w Etiopii to już cała gama kolorów i wariacja wielobarwna. Wszystko tu błyszczy niemal
i się mieni purpurą, szafirem, fioletem i złotem, nawet jeśli tylko sztucznym. W święto
jest też procesja przed kościołem, ze śpiewem i tańcem, z oklaskami, przy dźwiękach
bębna i metalowych kołatek, jak za czasów króla Dawida albo na dworze faraona, bo
żywcem przypominają egipskie sistrum. Diakoni niosą wówczas kadzidła i procesyjne
krzyże, a pod parasolami, pięknie wyhaftowanymi i z frędzlami, kapłan dźwiga na głowie
zawinięty w płótno święty tabot, czyli kopię tablicy przymierza, która zawsze musi
być w kościele. Bardzo to wszystko piękne. Na koniec więc o jeszcze jednym elemencie
zdobniczym. Jest nim sam krzyż, który każdy etiopski chrześcijanin zawsze nosi na
szyi: drewniany lub metalowy, w przeróżnych kształtach i wielkości, dawniej ręcznie
robiony, a dziś często taki chiński, z fabryki i ze straganu. Ale czasami, zwłaszcza
na dalekiej północy, krzyż tatuuje się na czole, na skroniach albo na ręku, i to już
dzieciom, aby o nim nie zapomniały. Bo zdobienia i stroje zmienia się czasami, ale
wiary w Etiopii nigdy się nie powinno.