W naszych
audycja o Etiopii wiele już mówiliśmy o życiu jej mieszkańców. Było zatem między innymi
o dzieciach, było o ich mamach, było o edukacji i wychowaniu. Dzisiaj słów parę o
międzyludzkich relacjach, czyli o tym, jak Etiopczycy traktują siebie nawzajem, jak
ze sobą rozmawiają i o tym, że w ogóle bardzo lubią ze sobą przebywać. Zapraszam dziś
zatem na krótki kurs socjologii i psychologii społecznej na Rogu Afryki.
Trzy
słowa przychodzą mi na myśl, gdy mowa o ludzkich relacjach w Etiopii, mianowicie:
życzliwość, szacunek i zaufanie. W związku z tym opowiem pewną historyjkę. Pamiętam,
że gdy pierwszy raz lądowałem w Addis Abebie akurat była noc. Mój samolot spóźnił
się dobre dwie godziny, więc umówionego taksówkarza na lotnisku już nie zastałem.
Poczułem się trochę nieswojo, bo przecież był środek afrykańskiej nocy, lotnisko znajduje
na dalekim przedmieściu miasta, którego nie znałem, lokalnego języka też nie, zaś
adres, pod który miałem się zgłosić, bardziej przypominał wytyczne do marszruty na
azymut. Co robić? Na szczęście nie musiałem gimnastykować się bardzo: na parkingu
przed terminalem stało kilka samochodów, a przy nich kilku Etiopczyków żywo o czymś
rozprawiających. Spytałem czy ktoś mnie podwiezie? Zgłosili się wszyscy, i zaraz prawie
miedzy sobą pobili, bo przecież mogłem jechać tylko z jednym. Czy się nie bałem? Może
trochę, ale co tam: witaj przygodo! Jeździliśmy po mieście budzący się właśnie do
życia chyba przez godzinę, wypytując po drodze napotkanych przechodniów, strażników
a nawet żebraków śpiących pod murem. W końcu dotarłem na miejsce, cały i zdrowy, już
całkiem zaprzyjaźniony z kierowcą, który w czasie tej godziny zdążył mi opowiedzieć
łamaną angielszczyzną o całej swojej rodzinie i o życiu w Etiopii. Za podwiezienie
natomiast zażądał równowartość pięciu dolarów, ot byle się za benzynę zwróciło. Dałem
drugie tyle. Później nie raz jeszcze korzystałem z jego pomocy, myśląc sobie, że Etiopczykowi
można ufać, nawet w środku nocy.
Bo Etiopczycy to lud bardzo przyjazny i niezwykle
kontaktowy. Tłumaczył mi któryś z etiopskich przyjaciół, że oni na tym świecie często
nie mając niczego wszystkie swoje uczucia przelewają na ludzi. I tak chyba właśnie
jest: Abisyńczycy lubią siebie po prostu, ufają sobie i wzajemnie szanują, bo inaczej
żyć się nie daje. Nie raz miałem wrażenie, że, niezależnie od wieku, są niczym dzieci:
zawsze wobec siebie mili, uśmiechnięci i lgnący do siebie nawzajem. Przyjacielskie
relacje nawiązują błyskawicznie. I choćby się nawet nie znali, to i tak spoglądają
na siebie z życzliwością i z uśmiechem, niezależnie od miejsca i okoliczności: na
przystanku i w autobusie, w kolejce po cukier i w drodze. Nikt tam na nikogo nie patrzy
spode łba, za to każdy do każdego się uśmiechnie i głową skinie z szacunkiem. Jeszcze
bardziej na wsi, gdy spotykają kogoś po drodze, to zatrzymują się wtedy z uśmiechem,
wymieniają pozdrowienia, wypytując jak minęła noc i poranek, czy wszystko dobrze w
rodzinie, czy pole obrodziło i jakie dziś ceny na targu. Potem za wszystko dziękują
Panu Bogu i wzajemnie życzą sobie błogosławieństwa. Przecież nigdy wcześniej się nie
spotkali, dlaczego zatem mieliby być wobec siebie niemili?
Etiopczycy wprost
uwielbiają przebywać w grupie. Byłem kiedyś wolontariuszem w hospicjum sióstr od Matki
Teresy z Kalkuty. Przez trzy miesiące mieszkałem wśród siedmiuset Etiopczyku, którzy
codziennie zaskakiwali mnie na nowo. Co do jednego nigdy nie było wątpliwości: nasi
podopieczni zupełnie nie znosili samotności. Każdy z tych biedaków i niezależnie od
wieku zawsze siedział obok kogoś, zawsze z kimś gadał, grał z kimś w karty albo i
w kapsle, czasami jeden czytał drugiemu, jeden drugiemu reparował sandały, jeden drugiemu
opowiadał historie. A jeśli który był obłożnie chory albo jakoś upośledzony, to drugi
go karmił cierpliwie, tak by nikogo bez pomocy nie zostawić. Widziałem więc nie raz,
jak siedzieli w takich grupkach, obok siebie a czasami wręcz na sobie, przytuleni
do siebie albo trzymając się za ręce, byle tylko podtrzymać kontakt i wzajemną relację.
To trzymanie się za ręce może nas trochę dziwić, w Etiopii jest to jednak widok więcej
niż powszechny: ludzie chodzą po ulicach trzymając się za ręce. A ściślej mówiąc:
mężczyźni chodzą za rękę z mężczyznami, a kobiety z kobietami. Nie ma w tym nic zdrożnego,
nie potrzeba też dodatkowych skojarzeń, bo tak jak na całym Bliskim Wschodzie nie
oznacza to nic innego jak tylko, że są dla siebie przyjaciółmi. Jeśli natomiast spotykamy
mężczyznę idącego za rękę z kobietą oznacza to, że są małżeństwem, albo narzeczonymi
przynajmniej, bo przyzwoitość na nic więcej nie pozwala. Trzeba bowiem i to powiedzieć,
że w Etiopii świat mężczyzn i świat kobiet do dwie oddzielne rzeczywistości, które
łączą się tylko pod szczególnymi warunkami. Mężczyźni mają swoje sprawy, kobiety swoje,
a to co wspólne, to rodzina i wszystko co z nią związane. Ta zaś jest święta, więc
otoczona specjalnymi prawami.
Na Rogu Afryki wyłączenie ze społeczności, powodowane
infamią czy groźną chorobą, jest praktycznie równoznaczne śmierci, tej cywilnej a
nawet i tej fizycznej. Etiopczycy nie potrafią być sami, nie radzą są sobie w pojedynkę,
dlatego zawsze szukają sobie podobnych. Może też i dlatego tak bardzo szanuje się
tam mnichów, ludzi dobrowolnie żyjących z dala od świata, w samotności i bez rodziny.
Tych uważa się za prawdziwych męczenników, oddających się najwyższym wyrzeczeniom.
Mnisi zatem, bardziej nawet niż inni, mogą liczyć na pomoc, gdy jej potrzebują. Mnichom
wszyscy kłaniają się z daleka, ustępują im miejsca, obdarzają uśmiechem i proszą o
wstawienniczą modlitwę. Bo Etiopczycy wiedzą, że aby przetrwać w trudnych czasach
powinni być sobie wzajemnie życzliwi, że muszą się szanować i ufać sobie na wzajem.
Wiedzą też doskonale, że dopiero tak postępując mogą liczyć na błogosławieństwo od
Boga, którego potrzeba i we dnie i w nocy.