W poprzednim
odcinku opowiadałem o etiopskich dzieciach. Dziś natomiast mówić będziemy o ich mamach.
Bo skoro dzieciom żyje się niełatwo na Rogu Afryki, to pewnie i dorosłym też niezbyt.
A że kobietom na świecie najczęściej jest jeszcze trudniej, to zapewne w Etiopii tak
samo sprawy się mają. By jednak nie popadać w czystą ideologię zobaczmy, jak jest
naprawdę.
Mówiłem już poprzednim razem, że w Afryce w ogóle wszystkie niemal
młode kobiety dźwigają swoje pociechy na plecach. To widok tyleż pospolity, co i pocieszny.
Berbeciowi jedynie główka wystaje z tobołka, który mama niesie na swoim grzbiecie,
no czasami jeszcze rączka, gdy mały wsuwa suchara, na przykład. W ten sposób dzieci
od zawsze towarzyszą swoim mamom we wszystkich niemal zajęciach, ot choćby przy zbieraniu
ziemniaków na polu, przy gotowaniu yndżiry albo przy mieleniu kawy w kuchni,
przy doglądaniu zwierząt domowych albo w drodze na targ. Nie trzeba zatem oddawać
malucha do żłobka, no chyba że już na tyle podrośnięty, by mama mogła go zostawić
pod cudzą opieką. Ale to sporadyczny przypadek. Bo kobieta etiopska właściwie zawsze
jest w pracy, która bynajmniej nie ogranicza się do rodzenia i wychowywania dzieci,
jakkolwiek jest to przecież ich najważniejsze zajęcie, które niewątpliwie nosi na
sobie znaki sacrum.
Zdarzyło mi się kiedyś podróżować po Etiopii z przypadkowo
spotkanym młodym rodakiem z Krakowa. W ciągu zaledwie kilku dni mieliśmy wiele ciekawych
przygód. Pewnego razu w okolicach Bahar-Daru wstąpiliśmy do zwykłej wiejskiej chaty,
by poprosić o coś do picia. A była tam młoda kobieta, wokół której biegało kilkoro
dzieciaczków. Ona zaś sama właśnie karmiła swoją najmłodszą pociechę, więc przygotowaniem
herbaty dla nas zajęła się któraś ze starszych córek. Pamiętam dobrze, jak siedzieliśmy
w owej ascetycznej chałupce, popijając przepyszną etiopską herbatę, która ma niezwykły
dar studzenia pragnienia nawet w samo południe gorącego dnia. A mój towarzysz, jak
urzeczony, patrzył na tę piękną madonnę z dzieckiem przy piersi, ze łzami niemal w
oczach, bo mu się własna żona przypomniała i dwóch małych jeszcze synów... Naprawdę
było w tym coś z świętej liturgii...
Etiopskie kobiety pracują nie mniej niż
mężczyźni, a czasami wydaje się, że i znacznie więcej. Tak samo jak oni idą w pole,
towarzyszą zazwyczaj swoim mężom, gdy trzeba coś zanieść na targ, albo nawet idą same,
nie oglądając się na nikogo. Zarzucają wówczas dziecko w tobołku na plecy, a to, co
mają na sprzedaż, zakładają... na głowę. Dosłownie. Widok taki powtarza się we wszystkich
chyba zakątkach kraju. Jadąc samochodem niemal zawsze widzimy kobiety dźwigające wielkie
kosze z owocami na głowie, miskę czy garnek ze zbożem, albo i jakiś tobołek, ot choćby
z praniem, które trzeba zrobić nad rzeką. Tak to już jest, gdy pod ręką nie ma akurat
osła, konia czy wielbłąda, nie mówiąc przecież o samochodzie, którego posiadanie żadną
miarą nie tutaj jest standardem: wszystko trzeba nosić na głowie, czasami wiele kilometrów,
a nierzadko także przez góry.
Etiopskie kobiety mają wszystkie prawa publiczne,
ale przecież nie jest żadną tajemnicą, że o wiele rzadziej niż mężczyźni rzeczywiście
korzystają z tego, co im przysługuje. Ale i to się w Etiopii szybko zmienia. Nie są
dziś wcale gorzej wykształcone od mężczyzn, bo do szkoły chodzą wszyscy na równi,
podobnie na uniwersytety. Jak we wszystkich demokratycznych krajach, także etiopskie
kobiety zajmują ważne stanowiska w życiu publicznym, są obecne we wszystkich jego
przejawach i we wszystkich już chyba zawodach. Jedynie na wojnę nie chodzą, i dobrze.
Ale kobieta policjant, kobieta kierowca autobusu, kobieta nauczyciel akademicki i
wreszcie kobieta polityk – w Etiopii nikogo od dawna nie dziwią. Mówił mi pewien przyjaciel,
że tutejsza tradycyjna struktura patriarchalna w niczym nie umniejsza roli kobiety
w rodzinie i w społeczeństwie, a wręcz przeciwnie: żaden mężczyzna nie podejmuje ważnych
decyzji, jeśli ich z żoną nie uzgodni. Pewnie też nie przez przypadek w historii Etiopii
wielokrotnie władcami były kobiety, a nawet sam potężny nygus Menelik II we
wszystkim kierował się radami swej żony, cesarzowej Tajtu. Wybitne ponoć talenty polityczne
odziedziczyła również ich córka, Zewditu, pełniąca przez kilka lat funkcję regensa,
ale niestety zmarła przedwcześnie.
Dziś kobiety w Etiopii stowarzyszają się
w różnych organizacjach, także tych katolickich. Trafiłem kiedyś, trochę przez przypadek,
na zebranie krajowe ligi kobiet na rzecz walki z AIDS, w którym uczestniczyło około
300 delegatek z całego kraju. Jako gościa z zagranicy zaproszono mnie do stołu prezydialnego
i do udziału w obradach. Proszę mi wierzyć, wielkie wrażenie na mnie zrobiło ich ogromne
zaangażowanie i pasja, z jaką referowały swoją dotychczasową działalność, jak przedstawiały
kolejne projekty i jak dyskutowały nad ich wdrażaniem. Dzisiaj w Etiopii kobiety naprawdę
nie stoją na uboczu, pomimo ogromu prac, jakie codziennie wykonują, ale bardzo świadomie
angażują się w życie, także to naukowe i społeczne. Biorą odpowiedzialność za siebie
i za swoje rodziny, a jak można pomóc innym, poprawić ich byt i zmienić na lepsze,
to także robią to z głębokim przekonaniem, nierzadko większym niż mężczyźni.
Jest
jeszcze jeden obszar życia, o którym chciałbym dzisiaj powiedzieć. Etiopczycy w ogóle
są z natury niezwykle pobożni i zawsze, gdy to tylko możliwe, biegną do kościoła,
by pomodlić się choćby przy świątynnych wrotach. I chociaż życie religijne w Etiopii
bynajmniej nie jest domeną kobiet jedynie, to jednak ich obecność jest tu niezwykle
ważna, a nabożeństwo i szacunek do wszystkiego, co Boże, każdy Etiopczyk wynosi z
domu, ucząc się świętości najpierw od własnej mamy. Gdy zaś idą do kościoła, to wpierw
zatrzymują się przed wizerunkiem Matki Bożej, kłaniają się jej i całują obrazy, prosząc,
by się za nimi wstawiała u swego Syna i przed Bogiem Ojcem, bo przecież nawet Pan
Bóg nie odwraca się nigdy od prośby Kobiety, zwłaszcza tej, o której mówi księga Pieśni
nad Pieśniami: Nigra sum sed formosa ..., czarna jestem, ale piękna... (Pnp
1,5).