Tydzień temu
w Ewangelii Chrystus ukazał nam siebie jako Dobrego Pasterza, który kroczy na czele
swych owiec i prowadzi je do pełni życia.
W dzisiejszą, V Niedzielę Wielkanocną,
Chrystus idzie jeszcze dalej i przedstawia nam siebie już nie jako kogoś, kto jedynie
„z zewnątrz” nami kieruje i nas prowadzi, ale jako kogoś, kto „od wewnątrz”, jak winny
krzew swe latorośle, uzdalnia nas do jakiegokolwiek czynu, myśli i odruchu serca:
beze Mnie bowiem nic nie możecie uczynić (J 15,5).
W czasach,
gdy człowiek czyni się miarą wszystkich rzeczy, gdy z coraz większą zuchwałością ingeruje
w początek i koniec ludzkiego życia, gdy z jakąś niepojętą butą rzuca wyzwanie prawom
natury, ufny w swe nieograniczone możliwości, gdy odrzucając przykazania, Kościół
i sakramenty, próbuje właściwie sam się zbawić, słowa Chrystusa z dzisiejszej Ewangelii
powinny być dla nas nieustanną przestrogą: beze Mnie nic nie możecie uczynić.
Ludzie
mojego pokolenia, pamiętają z czasów szkoły podstawowej, to humorystyczne, ale jakże
trafne opowiadanie o kłócących się wskazówkach zegara, z których każda uważała siebie
za najważniejszą: ta od godzin, bo wyznacza główne części dnia; ta od minut, bo określa
czas dokładnie; ta od sekund, bo najwięcej z wszystkich „się nabiega”... I tak trwała,
pamiętamy, między nimi ta dyskusja, aż w zegarze pękła sprężyna.
Jesteśmy czasem
jak wskazówki tamtego zegara: kłócimy się o pierwszeństwo, podkreślamy zasługi, oczekujemy
uznania, zapominając, że żyjemy, poruszamy się i jesteśmy (por.
Dz 17,28), tylko dlatego, że Ktoś nakręcił „sprężynę” naszego życia, bez której dosłownie
nic nie możemy uczynić...
Każdą latorośl, która nie przynosi
owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy
(J 15,5).
Żyjemy dzięki Chrystusowi, dzięki Niemu przynosimy owoc, bez Niego
tylko chwasty i ciernie. To dlatego w wymiarze osobistym i społecznym potrzebujemy
nieustannego „przycinania i oczyszczania”. Jakże inaczej wyglądałoby nasze życie,
gdybyśmy pozwolili Bogu usunąć z niego, wszystkie „suche patyki” i „dziczki”, które
zagłuszają nasz duchowy rozwój. Jakże inaczej wyglądałoby nasze życie społeczne, gdybyśmy
tak nie „pielęgnowali”, tzn. nie kupowali, nie oglądali i nie głosowali na „bezowocne
pędy” bezbożnictwa, bezwstydu i bezprawia.
Ojciec mój przez to dozna chwały,
że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami (J 15,8).
Nie
żyjemy dla siebie i nie umieramy dla siebie (por. Rz 14,7). Głównym celem naszego
życia jest służba Bogu i oddanie Mu chwały przez obfity owoc, czyli nasze dobre uczynki:
Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i
chwalili Ojca waszego, który jest w niebie (Mt 5,16). Żyjemy i pracujemy na chwałę
Bożą, która jest także naszą największą chwałą, bo „tym, którzy za Nim idą i Jemu
służą, Bóg daje życie, niezniszczalność i wieczną chwałę” (św. Ireneusz).
Znany
z głębokiej pobożności Jan Sebastian Bach, na partyturach swoich dzieł, podobnie zresztą
jak Józef Haydn, umieszczał zawsze inicjały łacińskich słów: A.M.D.G. (Ad maiorem
Dei gloriam – na większą chwałę Boga), oraz S. D. G. (Soli Deo gloria –
jedynemu Bogu chwała).
Nie mamy talentu Haydna, ani Bacha, ale dzień po dniu
tworzymy symfonię większą niż te, które wyszły spod ich pióra. Ważne abyśmy tak jak
oni mieli głęboką świadomość, że całe nasze życie i wszelka nasza twórczość jest ad
maiorem Dei gloriam, na coraz większą chwałę Boga, o czym przypomina nam Kościół
w czasie każdej mszy świętej:
* * *
Przez Chrystusa, z Chrystusem
i w Chrystusie Tobie, Boże, Ojcze wszechmogący, w jedności Ducha Świętego wszelka
cześć i chwała przez wszystkie wieki wieków. Amen.