Pozycja Kościoła wciąż jest bardzo niepewna – wywiad z o. Jeanem Yvesem, misjonarzem
na Kubie
Nasza sytuacja jest szczególna i paradoksalna. Z jednej strony władze nie przeszkadzają
nam w naszej działalności duszpasterskiej. W ramach parafii jesteśmy dość swobodni,
możemy nawet odwiedzać ludzi, ewangelizować, pukając od drzwi do drzwi. A zatem działamy
w przestrzeni publicznej i nie czujemy się ograniczeni. Z drugiej strony wiemy, że
jesteśmy pod stałą kontrolą państwa. I choć oficjalnie relacje państwo-Kościół są
dobre, to jednak państwo nie jest w gruncie rzeczy zadowolone z tego, co robimy.
Nadal jest to kraj komunistyczny, w szkołach uczy się marksizmu i leninizmu. A zatem
jest to wielki paradoks. Trzeba też powiedzieć, że do Kościoła garną się młodzi. Pragnęlibyśmy
więc móc robić więcej na polu oświaty. Ale nie mamy takiej możliwości. Szkoły katolickie
zostały skonfiskowane w 1961 r. Na ich zwrot nie ma żadnych szans. Nie możemy też
zakładać nowych, a nawet pojawiać się w szkołach publicznych, by uczyć religii. Ale
staramy się to nadrobić katechezami w parafii. A zatem, choć nie brakuje trudności,
można je jakoś obejść.
W ostatnich latach dużo się mówi o roli Kościoła w
budowaniu społeczeństwa obywatelskiego. Jak to ksiądz postrzega?
Nie wiem,
czy są powody do optymizmu. Jest pewne, że partia stara się ostatnio przedstawiać
Kościół jako swego partnera w dialogu i w ten sposób sprawiać wrażenie, że na Kubie
możliwy jest pluralizm. Co oczywiście nie jest prawdą. W aktualnej sytuacji nie ma
mowy o żadnym dialogu społecznym. Rola Kościoła jest zatem bardzo delikatna. Pozytywne
jest to, że jest on postrzegany jako partner niezależny. Ale zarazem Kościół musi
uważać, by nie wpaść w pułapkę. Bo partia chce mieć pełną kontrolę nad tak zwanym
dialogiem społecznym i ten dialog ma jasno określone granice, w ramach socjalizmu,
zdobyczy rewolucji, bez systemu wielopartyjnego.
Czy Kościół może w ogóle
wypowiadać się w sposób krytyczny?
Jest to bardzo trudne wypowiadać się krytycznie
w taki sposób, by nie posądzono nas o reprezentowanie cudzych interesów. Bo tak właśnie
określa się tutaj opozycję. Dziś jest to bardzo trudne. Oficjalny dialog państwo-Kościół
na najwyższym szczeblu miał zawsze charakter humanitarny. Kościół zawsze wypowiadał
się w kwestiach humanitarnych, nigdy politycznych. Nie mógł krytykować reżimu, który
ma przecież charakter dyktatury.
Uchodźcy kubańscy zagranicą zarzucają niekiedy
Kościołowi, że za bardzo współpracuje z reżimem...
Jedno jest pewne, a mianowicie,
że pozycja Kościoła jest bardzo delikatna. Musi on zabiegać o pojednanie, którego
Kubańczycy rzeczywiście potrzebują. Jednakże to pojednanie musi się dokonać w miłości
i w prawdzie. Nie można więc jedynie zapomnieć tego wszystkiego, co działo się do
tej pory. Kościół musi wzywać do przebaczenia i do proszenia o wybaczenie. A to jest
najtrudniejsze. Niekiedy, być może kierując się tym gorącym pragnieniem pojednania,
Kościół dąży do pojednania za wszelką cenę, bez tych niezbędnych etapów, które powinny
je poprzedzić, czyli bez przyznania się do winy i bez przebaczenia. I być może właśnie
to dysydenci i uchodźcy zarzucają Kościołowi. Odnoszą wrażenie, że Kościół chce oddzielić
przeszłość grubą kreską i rozpocząć wszystko od nowa. Są jednak rany, które nie zostały
jeszcze zasklepione i trzeba je uzdrowić.
A jak po 14 latach Kubańczycy oceniają
wizytę bł. Jana Pawła II?
Bilans tej podróży jest niejednoznaczny. Pod względem
kościelnym było to wspaniałe wydarzenie. Kościół rozpoczął nowe życie w tym kraju.
Kubańczycy mogli powrócić do swej wiary, nie obawiając się o swój los. Pod względem
politycznym było to jednak zwycięstwo Fidela Castro. Podjął on wyzwanie, zaprosił
Papieża, a przy tym nie skończył jak komuniści w Europie. A zatem bilans nie jest
jednoznaczny.