Ex Oriente Lux: Krowy, osły i wielbłądy, czyli o pasterstwie i życiu koczowniczym
w Etiopii
Słuchaj:
Opowiadałem
w poprzednim odcinku o wiejskim życiu Etiopczyków: że jest tam głównym sposobem na
życie, bo istotnie z różnych form rolnictwa żyje około 90 procent społeczeństwa, chociaż
tylko 15 procent obszaru kraju stanowią grunta rolne; że na wyżynie warunki do uprawy
ziemi są z reguły bardzo trudne, bo grunta kamieniste i często położone na zboczach;
że generalnie brakuje wody poza tą, która z nieba pada, chyba że akurat da się czerpać
z rzeki lub jeziora; że samo rolnictwo jest tu ciągle bardzo prymitywne, przez co
okupione ogromnym ludzkim wysiłkiem i mało wydajne. Stąd wszystko co się z ziemi rodzi
jest niezwykle cenne, ale też soczyste i smaczne, bo świeże i pełne słońca. Dziś chciałbym
powiedzieć jeszcze i o tym, że są też inne sposoby na wiejskie życie, a także o tym,
że w tym życiu i pracy ludziom towarzyszą różne zwierzęta.
W świecie praktycznie
pozbawionym maszyn rolniczych wszelkie prace odbywają się ręcznie: grządki kopie się
sochą, las karczuje siekierą, a zboże ścina sierpem albo kosą. Gdy zaś trzeba zaorać
ziemię, lepiej żeby zamiast ludzi pług ciągnęły zwierzęta, bo przecież bydlęta bardziej
są do takiej pracy zdatne. Polski rolnik pewnie posłużyłby się koniem, ale na etiopskie
warunki koniki są zbyt delikatne i nazbyt kosztowne. Etiopczyk zatem zaprzęga woły,
i to takie bardzo specyficzne, bo wielkorogate i z charakterystycznym garbem na grzbiecie.
Po amharsku nazywają się bere. Na naszej szerokości geograficznej podobnego bydła
raczej nie spotykamy. I rzeczywiście, współczesne krowy etiopskie są krzyżówką wymarłego
już prawie bydła sanga, takiego jakie widzimy choćby na egipskich hieroglifach, oraz
krów z gatunku zebu, które na Róg Afryki przybyły z Arabii, a może nawet z Indii ponad
dwa tysiące lat temu, zapewne razem z koczowniczą ludnością semicką. Jak widać, nawet
pod tym względem Etiopia jest krajem niezwykłym. Zarazem prawdą jest, że etiopskie
krówki wyglądają na zabiedzone, bo z reguły strasznie chude. No cóż, łąki soczyste
zielonością występują tylko w telewizyjnych reklamach, w życiu natomiast bydlątka
jedzą co popadnie i nie marudzą. Zwierzęca chudość to jednak także efekt wysokości
- a przypomnijmy, że Etiopia jest wielką wyżyną na ponad dwóch tysiącach metrów. Samo
też położenie geograficzne blisko równika, gdzie temperatury przecież nie są alpejskie,
sprawia, że zbyt wiele tłuszczu na grzbiecie zwierzętom po prostu nie trzeba. Warto
jednak, żeby krowa dawała mleko i żeby rodziła cielaki, a gdy przyjdzie na to czas,
by też się nie wzbraniała przed nożem.
Inne ważnr społecznie zwierzaki to w
Etiopii owce i kozy. Te oprócz mleka dają przede wszystkim mięso, i to jedno z nielicznych,
jakie w ogóle jadają habesza. Stada owiec spotykamy dosłownie w całym kraju, bo są
mało wymagające, łatwo się rozmnażają, łatwo przystosowują do każdych niemal warunków
klimatycznych i od zawsze chyba towarzysza człowiekowi. Owca, czyli beg, i koza, zwana
fejjal, dają także skórę, która z jednej strony może służyć za okrycie, ale z drugiej
jest także świetnym materiałem do produkcji pergaminu, a więc ksiąg, które Etiopczycy
tak bardzo kochają, cenią i produkują od stuleci. Etiopskie owieczki w niczym nie
przypominają naszych podhalańskich, nie mają bowiem grubego runa, bo na to o wiele
za ciepło. Chodzą za to na długich łapach, mają wysmukła sylwetkę i uszy też dłuższe
od naszych. Hoduje się je zaś w Etiopii co najmniej od 7 tysięcy lat.
Wspomniane
już konie, czyli feres po etiopsku, są tu raczej środkiem transportu ludzkiego i to
dość elitarnym, jeśli można tak powiedzieć. Za to popularnym i bardzo ważnym zwierzakiem
etiopskiej codzienności są osły, na które Amharowie wołają ajja. Tych wszędzie pełno,
także w miastach, bo służą jako najbardziej uniwersalny środek transportu. Widzimy
je zatem zawsze objuczone workami warzyw na targ albo wiązkami chrustu na opał, dźwigają
plastikowe pojemniki na wodę, a czasami też wiozą swego właściciela. Potulne, spokojne
i uparte, choć wbrew powszechnemu przekonaniu niegłupie, zawsze zaś pożyteczne, więc
osła stara się mieć każdy etiopski gospodarz.
Na wszystkich podwórkach Etiopii,
zarówno na wsi, jak i w mieście, spotkać można kurę i koguta, a zwą się po amharsku
doro. Drobiem handluje się powszechnie, bo Etiopczycy, gdy akurat nie ma postu, chętnie
jadają zarówno jajka, jak i samo mięso drobiowe, zwłaszcza w czasie świąt.
Koty,
które w języku amharskim zwiemy dymmet, wałęsają się po swojemu, we wszystkim przypominając
nasze dachowce, choć znów mniej są sierciuchowate, za to bardziej nawykłe do naśladowania
swych dużych krewnych, nocnych łowców drapieżników. Psów natomiast Etiopczycy chyba
nie lubią, a przynajmniej niechętnie wpuszczają do domu ani też nie dbają o ich rasowość,
całkiem inaczej niż Europejczycy. Więc etiopskie pieski, zwane uszia, wszystkie bardzo
są do siebie podobne, bo bure i biszkoptowe; jeśli nie pomagają człowiekowi w pasterstwie
albo nie stróżują wokół ludzkich zabudowań, to łażą samopas, zdziczałe na poły. Chyba
jednak nie są specjalnie groźne, bo południowe słońce rozleniwia je dostatecznie.
Wielbłądy,
z semicka zwane gymel, spotykamy głównie na obszarach pustynnych. Na przykład Afarowie
używają ich do transportu amoli, czyli tabliczek soli wydobywanej na pustyni Danakil.
Cała taka karawana złożona z kilkudziesięciu nieraz zwierząt wędruje na specjalny
targ, u podnóża wielkiej wyżyny. Wielbłąd to jednak zwierzę dość drogie i całkiem
nieprzydatne, gdy trzeba podróżować przez góry, więc tradycyjni Etiopczycy posługują
się nimi raczej niechętnie, znacznie wyżej ceniąc sobie posłusznego osła. Wielkie,
liczące pewnie ze sto sztuk stado wielbłądów widziałem kiedyś niedaleko Szeszamene
na południu kraju: musiało należeć do jakiegoś bogacza. Widok taki naprawdę robi wrażenie!
Powiedzmy
na koniec, że Etiopia prawdopodobnie posiada największe w całej Afryce stada zwierząt
hodowlanych. Dane encyklopedyczne z początku wieku mówią o 8 milionach osłów, mułów
i koni, 29 milionach sztuk bydła, 23 milionach owiec, 17 milionach kóz, około półtora
miliona wielbłądów i 56 milionach sztuk drobiu. Hodowla i pasterstwo to zatem zajęcia
codzienne i popularne, zwłaszcza gdy ktoś nie posiada urodzajnej ziemi, by wyżywić
dużą najczęściej rodzinę. A jeśli nawet, to zwierzęta i tak zawsze są potrzebne i
pożyteczne, a i dzieci mają co robić, gdy się nimi zajmują. Niektóre ludy żyją wyłącznie
z pasterstwa, a są to przede wszystkim plemiona nomadyczne na pustyni, jednak pasterstwo
bywa tam także zawodem najemnym, jak zresztą na całym chyba świecie.
Wszystkie
opisane zwierzęta najczęściej tworzą jedno, wielobarwne i zgodne stado, przepędzane
przez ludzi z miejsca na miejsce, by się pasły, a potem do wodopoju, by się napiły,
a wreszcie na targ, by je sprzedać albo na coś wymienić. Takie jest życie - w nieustannym
ruchu i w poszukiwaniu lepszego jutra, ale przede wszystkim w trosce o codzienność,
bo każdy dzień ma dość swojej biedy, także na Rogu Afryki.