2012-03-21 11:43:42

Ex Oriente Lux: Krowy, osły i wielbłądy, czyli o pasterstwie i życiu koczowniczym w Etiopii


Słuchaj: RealAudioMP3

Opowiadałem w poprzednim odcinku o wiejskim życiu Etiopczyków: że jest tam głównym sposobem na życie, bo istotnie z różnych form rolnictwa żyje około 90 procent społeczeństwa, chociaż tylko 15 procent obszaru kraju stanowią grunta rolne; że na wyżynie warunki do uprawy ziemi są z reguły bardzo trudne, bo grunta kamieniste i często położone na zboczach; że generalnie brakuje wody poza tą, która z nieba pada, chyba że akurat da się czerpać z rzeki lub jeziora; że samo rolnictwo jest tu ciągle bardzo prymitywne, przez co okupione ogromnym ludzkim wysiłkiem i mało wydajne. Stąd wszystko co się z ziemi rodzi jest niezwykle cenne, ale też soczyste i smaczne, bo świeże i pełne słońca. Dziś chciałbym powiedzieć jeszcze i o tym, że są też inne sposoby na wiejskie życie, a także o tym, że w tym życiu i pracy ludziom towarzyszą różne zwierzęta.

W świecie praktycznie pozbawionym maszyn rolniczych wszelkie prace odbywają się ręcznie: grządki kopie się sochą, las karczuje siekierą, a zboże ścina sierpem albo kosą. Gdy zaś trzeba zaorać ziemię, lepiej żeby zamiast ludzi pług ciągnęły zwierzęta, bo przecież bydlęta bardziej są do takiej pracy zdatne. Polski rolnik pewnie posłużyłby się koniem, ale na etiopskie warunki koniki są zbyt delikatne i nazbyt kosztowne. Etiopczyk zatem zaprzęga woły, i to takie bardzo specyficzne, bo wielkorogate i z charakterystycznym garbem na grzbiecie. Po amharsku nazywają się bere. Na naszej szerokości geograficznej podobnego bydła raczej nie spotykamy. I rzeczywiście, współczesne krowy etiopskie są krzyżówką wymarłego już prawie bydła sanga, takiego jakie widzimy choćby na egipskich hieroglifach, oraz krów z gatunku zebu, które na Róg Afryki przybyły z Arabii, a może nawet z Indii ponad dwa tysiące lat temu, zapewne razem z koczowniczą ludnością semicką. Jak widać, nawet pod tym względem Etiopia jest krajem niezwykłym. Zarazem prawdą jest, że etiopskie krówki wyglądają na zabiedzone, bo z reguły strasznie chude. No cóż, łąki soczyste zielonością występują tylko w telewizyjnych reklamach, w życiu natomiast bydlątka jedzą co popadnie i nie marudzą. Zwierzęca chudość to jednak także efekt wysokości - a przypomnijmy, że Etiopia jest wielką wyżyną na ponad dwóch tysiącach metrów. Samo też położenie geograficzne blisko równika, gdzie temperatury przecież nie są alpejskie, sprawia, że zbyt wiele tłuszczu na grzbiecie zwierzętom po prostu nie trzeba. Warto jednak, żeby krowa dawała mleko i żeby rodziła cielaki, a gdy przyjdzie na to czas, by też się nie wzbraniała przed nożem.

Inne ważnr społecznie zwierzaki to w Etiopii owce i kozy. Te oprócz mleka dają przede wszystkim mięso, i to jedno z nielicznych, jakie w ogóle jadają habesza. Stada owiec spotykamy dosłownie w całym kraju, bo są mało wymagające, łatwo się rozmnażają, łatwo przystosowują do każdych niemal warunków klimatycznych i od zawsze chyba towarzysza człowiekowi. Owca, czyli beg, i koza, zwana fejjal, dają także skórę, która z jednej strony może służyć za okrycie, ale z drugiej jest także świetnym materiałem do produkcji pergaminu, a więc ksiąg, które Etiopczycy tak bardzo kochają, cenią i produkują od stuleci. Etiopskie owieczki w niczym nie przypominają naszych podhalańskich, nie mają bowiem grubego runa, bo na to o wiele za ciepło. Chodzą za to na długich łapach, mają wysmukła sylwetkę i uszy też dłuższe od naszych. Hoduje się je zaś w Etiopii co najmniej od 7 tysięcy lat.

Wspomniane już konie, czyli feres po etiopsku, są tu raczej środkiem transportu ludzkiego i to dość elitarnym, jeśli można tak powiedzieć. Za to popularnym i bardzo ważnym zwierzakiem etiopskiej codzienności są osły, na które Amharowie wołają ajja. Tych wszędzie pełno, także w miastach, bo służą jako najbardziej uniwersalny środek transportu. Widzimy je zatem zawsze objuczone workami warzyw na targ albo wiązkami chrustu na opał, dźwigają plastikowe pojemniki na wodę, a czasami też wiozą swego właściciela. Potulne, spokojne i uparte, choć wbrew powszechnemu przekonaniu niegłupie, zawsze zaś pożyteczne, więc osła stara się mieć każdy etiopski gospodarz.

Na wszystkich podwórkach Etiopii, zarówno na wsi, jak i w mieście, spotkać można kurę i koguta, a zwą się po amharsku doro. Drobiem handluje się powszechnie, bo Etiopczycy, gdy akurat nie ma postu, chętnie jadają zarówno jajka, jak i samo mięso drobiowe, zwłaszcza w czasie świąt.

Koty, które w języku amharskim zwiemy dymmet, wałęsają się po swojemu, we wszystkim przypominając nasze dachowce, choć znów mniej są sierciuchowate, za to bardziej nawykłe do naśladowania swych dużych krewnych, nocnych łowców drapieżników. Psów natomiast Etiopczycy chyba nie lubią, a przynajmniej niechętnie wpuszczają do domu ani też nie dbają o ich rasowość, całkiem inaczej niż Europejczycy. Więc etiopskie pieski, zwane uszia, wszystkie bardzo są do siebie podobne, bo bure i biszkoptowe; jeśli nie pomagają człowiekowi w pasterstwie albo nie stróżują wokół ludzkich zabudowań, to łażą samopas, zdziczałe na poły. Chyba jednak nie są specjalnie groźne, bo południowe słońce rozleniwia je dostatecznie.

Wielbłądy, z semicka zwane gymel, spotykamy głównie na obszarach pustynnych. Na przykład Afarowie używają ich do transportu amoli, czyli tabliczek soli wydobywanej na pustyni Danakil. Cała taka karawana złożona z kilkudziesięciu nieraz zwierząt wędruje na specjalny targ, u podnóża wielkiej wyżyny. Wielbłąd to jednak zwierzę dość drogie i całkiem nieprzydatne, gdy trzeba podróżować przez góry, więc tradycyjni Etiopczycy posługują się nimi raczej niechętnie, znacznie wyżej ceniąc sobie posłusznego osła. Wielkie, liczące pewnie ze sto sztuk stado wielbłądów widziałem kiedyś niedaleko Szeszamene na południu kraju: musiało należeć do jakiegoś bogacza. Widok taki naprawdę robi wrażenie!

Powiedzmy na koniec, że Etiopia prawdopodobnie posiada największe w całej Afryce stada zwierząt hodowlanych. Dane encyklopedyczne z początku wieku mówią o 8 milionach osłów, mułów i koni, 29 milionach sztuk bydła, 23 milionach owiec, 17 milionach kóz, około półtora miliona wielbłądów i 56 milionach sztuk drobiu. Hodowla i pasterstwo to zatem zajęcia codzienne i popularne, zwłaszcza gdy ktoś nie posiada urodzajnej ziemi, by wyżywić dużą najczęściej rodzinę. A jeśli nawet, to zwierzęta i tak zawsze są potrzebne i pożyteczne, a i dzieci mają co robić, gdy się nimi zajmują. Niektóre ludy żyją wyłącznie z pasterstwa, a są to przede wszystkim plemiona nomadyczne na pustyni, jednak pasterstwo bywa tam także zawodem najemnym, jak zresztą na całym chyba świecie.

Wszystkie opisane zwierzęta najczęściej tworzą jedno, wielobarwne i zgodne stado, przepędzane przez ludzi z miejsca na miejsce, by się pasły, a potem do wodopoju, by się napiły, a wreszcie na targ, by je sprzedać albo na coś wymienić. Takie jest życie - w nieustannym ruchu i w poszukiwaniu lepszego jutra, ale przede wszystkim w trosce o codzienność, bo każdy dzień ma dość swojej biedy, także na Rogu Afryki.

Rafał Zarzeczny SJ







All the contents on this site are copyrighted ©.