Drugą zasadą
bioetyczną, która warunkuje godziwość interwencji medycznych jest zasada proporcjonalności.
Jest ona tak oczywista, że mogłoby się wydawać, że nie istnieje potrzeba jej przywoływania.
Jednakże życie pokazuje, że stosunkowo często jest naruszana, tym samym czyniąc podejmowane
działania moralnie wątpliwymi, by nie rzec – nagannymi.
Zasada proporcjonalności
stanowi, że każda interwencja medyczna powinna być – i stąd jej nazwa – proporcjonalna
do sytuacji: do choroby i wynikającego z niej zagrożenia, do kondycji psychofizycznej
chorego i lekarza. Oznacza to w praktyce kilka rzeczy. Po pierwsze, że zastosowane
środki i metody diagnostyczne i terapeutyczne powinny być adekwatne do istniejącego
zagrożenia. Nie mogą być za słabe, jeśli zagrożenie jest poważne i nie mogą być za
mocne, jeśli zagrożenie jest niewielkie. Po drugie, skutki uboczne, wynikające z interwencji,
nie mogą być gorsze od samej choroby. W tym miejscu trzeba zaznaczyć, że zasada proporcjonalności
ściśle wiąże się z zasadą działania o podwójnym skutku, która określa warunki, jakie
muszą zostać spełnione, jeśli dana interwencja pociąga za sobą także skutki negatywne.
Są to jednak odrębne zasady i prawidłowe ich rozumienie pozwala w danej sytuacji odnieść
się do właściwej z nich.
Oczywistość zasady proporcjonalności, swoiste wyczucie
proporcjonalności, sprawia, że łatwo się ją pomija i lekceważy. Trzeba sobie jednak
zdawać sprawę, że konsekwencje odstąpienia od jej przestrzegania mogą być bardzo poważne,
zarówno w wymiarze etycznym, jak i stricte medycznym.
Jest oczywistym, że nie
należy wyrywać zęba, którego można oczyścić i zaplombować (czy „wypełnić”, jak by
powiedział dentysta). Znacznie mniej oczywiste są decyzje w przypadku działań farmakologicznych.
Jakże często zdarza się, że chorzy domagają się przepisania antybiotyku, mimo iż nie
jest on do niczego potrzebny. Lekarz o tym wie, ale przepisuje „dla świętego spokoju”.
Jedną z komplikacji przekroczenia zasady proporcjonalności jest dodatkowe osłabienie
chorego organizmu, co może skutkować kolejnymi, tym razem znacznie poważniejszymi
chorobami.
W Polsce od lat daje się zauważyć tendencja do nadmiernej konsumpcji
leków. W znacznej mierze zjawisko to jest skutkiem szeroko zakrojonych działań marketingowych,
wpajających ludziom, że na niemal każdą dolegliwość znajdzie się odpowiednia pigułka;
ponieważ zaś słabe pigułki są gorsze i mniej skuteczne, najlepiej od razu sięgnąć
po mocniejsze specyfiki. Od strony etycznej reklamy te są dalece nieetyczne, ponieważ
nie tylko wprowadzają ludzi w błąd odnośnie do sposobu działania medykamentów, ale
też – co znacznie jest groźniejsze – budują mentalność, która powoduje bezmyślne sięganie
po środki zbyt mocne, zbyt często i w nadmiernych ilościach.
Dobre intencje,
dobre w tym sensie, że chce się pomóc, nie wystarczą. Takimi dobrymi chęciami, jak
mawia przysłowie, piekło jest wybrukowane. Dyktowane nimi działania przyniosą więcej
szkody niż pożytku. Pomóc naprawdę można tylko wtedy, gdy się pomaga mądrze. Bardziej
zaawansowane technologie, środki i metody wcale niekoniecznie ten warunek spełniają.
Są oczywiście potrzebne, gdy sytuacja tego wymaga, ale znacznie częściej stosowane
są na wyrost tylko dlatego, że jako „nowoczesne” są rzekomo lepsze. Zdrowiu najlepiej
służy to, co mu służy, a nie to, co jest nowocześniejsze. Jeżeli jedynym, czego człowiek
potrzebuje, jest witamina B6, nie ma sensu faszerowanie go skomplikowanymi preparatami
hormonalnymi. Są schorzenia serca, gdzie potrzeba agresywnego działania farmakologicznego
wieloma środkami, są takie, gdzie konieczna jest interwencja chirurga, a są przecież
i takie, gdzie wystarczy odpoczynek i odrobina aspiryny. No i obniżenie wagi i poziomu
cholesterolu.
I tu jest problem. Współczesny człowiek woli sięgnąć po pigułki,
a nawet położyć się pod chirurgiczny nóż, byle zamierzony skutek osiągnąć szybko i
możliwie bez własnego wysiłku. Chce, by lekarz lub farmaceuta naprawili – łatwo i
szybko – to, co on sam wcześniej popsuł. Ale to są drogi na skróty, drogi, które prowadzą
do nikąd. Zasada proporcjonalności ma za zadanie bronić nas przed pozornymi ułatwieniami,
tak naprawdę przed nami samymi. Osobną kwestią jest, czy jej posłuchamy, czy też nie.