Ex Oriente lux: Bardzo krótkiej geografii Etiopii ciąg dalszy
Słuchaj:
Ukształtowanie
terenu Etiopii w dużej mierze stanowi o szczególnym charakterze kraju i jego mieszkańców.
Lądując w etiopskiej stolicy, która nosi dźwięczną nazwę Addis Abeba, co w języku
amharskim oznacza „nowy kwiat”, od razu jesteśmy na wysokości prawie dwóch i pół tysiąca
metrów. Kto nie jest przyzwyczajony do rozrzedzonego powietrza odczuje to natychmiast.
Dzieje się tak, gdyż ponad połowę terytorium Etiopii stanowi Wyżyna Abisyńska, wielki
płaskowyż o średniej wysokości dwóch kilometrów, miejscami płaski jak stół, na północy
zaś zwłaszcza dodatkowo górzysty, co jeszcze bardziej utrudnia komunikacje lądową,
a ostatecznie uzupełnia obraz odizolowania od reszty świata. Nie jest to zresztą jedyna
wyżyna etiopska, bo w południowo-wschodniej części kraju mamy Wyżynę Somalijską, mniejszą
już powierzchniowo, ale tak samo pofałdowaną i również wulkaniczną w dużej mierze
strukturę geologiczną. Między dwiema wyżynami ciągnie się sławetny Rów Abisyński,
stare i ogromne pękniecie kontynentu, które wraz z Wielkimi Rowami Afrykańskimi ciągnie
się już od Zambii i Malawi, poprzez Tanzanię i Kenię aż do Morza Czerwonego.
Na
terytorium Etiopii rów rozszerza się na północy tworząc obszar całkiem pustynny. Ale
zanim tak się stanie, w etiopskiej części rowu mamy długi ciąg wielkich jezior o dźwięcznych
nazwach Chamo, Abbaja, Awasa, Zwaj, Koka, oraz innych. A wokół jezior, jak zwykle
tam gdzie wody pod dostatkiem, tam też i życie kwitnie w swej różnorodności i pięknie.
O zamieszkujących je zwierzętach, ptakach i rybach opowiemy innym razem, teraz dodać
jeszcze trzeba, że jeziora na terytorium Etiopii spotykamy także i na wyżynie, i jest
to przede wszystkim już poprzednio wspominane jezioro Tana, największy wodny zbiornik
na całym tym obszarze, w kształcie odwróconej łzy o długości ponad 80 i szerokości
60 kilometrów, skąd wypływa Nil Błękitny, przez Etiopczyków zwany Abbaj, czyli „ojcem”
wszystkich rzek. Jego wody zresztą nie są wcale błękitne, a zwyczajnie buro-brunatne,
niesie bowiem ze sobą wszystko co napotka. Z innych akwenów wymienić trzeba koniecznie
jezioro Hajk, o którym będziemy jeszcze mówić, bo tu znajduje się jeden z ważniejszych
etiopskich klasztorów. Powiedzieliśmy o jeziorach, parę więc słów i o rzekach. Najważniejszą
jest ów Abbaj, wypływający z Jeziora Tana w mieście, które nosi nazwę Bahyr Dar, by
już na dwudziestym kilometrze opaść z hukiem z urwiska w postaci wielkiego wodospadu,
a atrakcja ta zwie się Tis Issat.
Nil wielokrotnie jeszcze jest bohaterem
dramatycznych spektakli, ot choćby wówczas, gdy przecina go droga prowadząca ze stolicy
na północ. Na niewielkim odcinku zjeżdża się wówczas z wyżyny aż do przeprawy przez
niedawno wybudowany most na rzece, po to tylko, by natychmiast rozpocząć nową wspinaczkę,
a różnica poziomów całej tej przeprawy wynosi około tysiąca trzystu metrów. Widok
przy tym naprawdę zapiera dech w piersi, podobnie jak sama droga, trzeba to powiedzieć
niebezpieczna, zwłaszcza dla przeładowanych ciężarówek, które nie zawsze mają dobre
hamulce. Niestety sam widziałem tam niejeden wrak samochodu, który nie wyrobił się
na ostrym zakręcie. Zdolności manualne etiopskich kierowców to też zresztą temat na
odrębną opowieść. Pamiętam, że za pierwszym razem pokonywałem tę trasę wygodną toyotą
z napędem na cztery koła, więc cała sensacja ograniczała się do podziwiania niezwykłego
wręcz krajobrazu, co też było bardzo przyjemne, oraz do mniej przyjemnego świstu w
uszach, takiego jaki nam towarzyszy niekiedy podczas lotu samolotem, gdy pilot zbyt
szybko podchodzi do lądowania, a daje o sobie znać różnica ciśnień.
Innym
razem natomiast tą samą drogą jechałem starym zdezelowanym autobusem należącym do
transportu publicznego. Wówczas było nie mniej ciekawie, bo proszę sobie wyobrazić
wesoły autobus z sześćdziesięcioma Etiopczykami na pokładzie, którym towarzyszy jedna
koza, pięć kur no i jeden biały człowiek, czyli ja. Gdy jeszcze za kierownicą siedzi
szalony szioferu, który miast patrzeć na drogę woli dyskutować z pasażerami,
oczywiście machając przy tym rękoma niczym opętany, to łatwo zrozumieć, dlaczego lud
w całej Etiopii taki pobożny i dlaczego modli się nieustannie. Ja przynajmniej w tym
czasie modliłem się bardzo szczerze…
Inne rzeki Etiopii także dostarczają niezwykłych
emocji, ot choćby Tekkeze na północy kraju, która wije się u podnóża majestatycznych
gór Symien. Rzeka ta spokojna w porze suchej staje się wielkim żywiołem w okresie
deszczowym. Wszystkie wojny poprzedniego stulecia prowadzone w pobliżu przede wszystkim
burzyły mosty, których i dziś jest niewiele, tak że niekiedy w czasie przeprawy grzęzną,
a nawet toną w niej samochody. Opowiadano mi o busie porwanym tam przez rzekę parę
lat temu: niestety nikt się nie uratował. Inna ważna rzeka, a raczej cała dolina związana
z rzeką Omo na samym południu kraju, to już teren zupełnie inny niż górzysta północ.
To tu spotykamy plemiona całkiem afrykańskie, zupełnie nieprzypominające tradycyjnych
Etiopczyków, żyjące do niedawna w wielkiej izolacji, przez co pierwotne i prymitywne
jak to się brzydko mówi, a dziś niestety masowo odwiedzane przez turystów, co bardziej
skansen zaczęło przypominać niż naturalny stan życia. No, ale przecież każdy jankes
chce mieć zdjęcie u boku kobiety, która trzyma drewniany talerzyk w ustach.
Geografię
Etiopii uzupełniają góry i wulkany. Wspominaliśmy już, że najwyższy szczyt Etiopii,
Ras Daszen, to wygasły wulkan sięgający 4550 metrów nad poziomem morza, i że widzimy
go w paśmie bardzo starych gór Symien, wypiętrzonych około 40 milionów lat temu, tak
niezwykle malowniczych i niedostępnych zarazem. Dziś jest tu park narodowy o powierzchni
220 kilometrów kwadratowych. Nie są to bynajmniej jedyne masywy górskie na tym obszarze,
bo przecież cały kraj to wielka wyżyna pofałdowana przez ruchy tektoniczne, tak iż
żaden góral ani grotołaz nie będzie się tu nudził. Także geolodzy mają tu swój raj,
mogąc dokładnie i wielu miejscach śledzić historię ziemi prawie od momentu jej powstania.
Nie powiedziałem jednak jeszcze, że Etiopia jest ogromną i wiecznie żywą strefą sejsmiczną,
gdzie obok starych i wygasłych wulkanów mamy te całkiem nowe i aktywne. Czasami, jak
to się dzieje na przykład w Debre Zejt, w nieckach wulkanicznych powstały jeziora,
niekiedy jedno obok drugiego. Innym razem ziemia niezmiennie dostarcza ciepła, strasząc
jednak nieuchronną erupcją, jak nie dziś to jutro, czego przykładem jest jeden z drzemiących
wulkanów w samym centrum stolicy kraju, Addis Abeby. Zaś na północy, na obszarze pustyni
Danakil, niektóre wulkany, jak na przykład wysoki na 600 metrów Erta Ale, pozostają
niezmiennie aktywne i to od ponad stu lat. Jego zdjęcia łatwo znaleźć w Internecie.
Zatem wybierzmy się prędko do Etiopii, nawet jeśli nie na wycieczkę, to na opowieść,
której ciąg dalszy już w następnym odcinku.