2012-01-20 14:36:59

Bioetyczny labirynt – prawda i dobro czy moje widzimisię


Słuchaj: RealAudioMP3

Bioetyka jest stosunkowo nową dziedziną nauki. Sam termin pojawił się w 1970 roku, choć do dziś nie jest jasne, czy wprowadził go Van Renselaer Potter, czy też André Hellegers, twórca The Kennedy Institute of Ethics w Waszyngtonie. Początkowo obejmował swoim znaczeniem całość problematyki na styku biologii i etyki, szybko jednak uległ swoistemu zawężeniu, skupiając się na kwestiach związanych z medycyną. Jednocześnie jednak rozszerzeniu uległ zakres źródeł tej nowej nauki: zaczęto uwzględniać prawo, ekonomię, socjologię, psychologię, kulturoznawstwo, teologię (czy może lepiej powiedzieć: różne systemy teologiczne związane z poszczególnymi religiami i wyznaniami). W konsekwencji zaczęto patrzeć na bioetykę z coraz większym zainteresowaniem, ale też ze swego rodzaju niepokojem, gdyż interdyscyplinarny charakter prowadzonych analiz powodował lawinę pytań co do ich naukowości i w konsekwencji – co do słuszności wypracowywanych wniosków.

Właśnie wieloaspektowość bioetyki była jej siłą. Etyka zawodowa pracowników służby zdrowia okazywała się niewystarczająca. W niezwykle dynamicznym świecie, gdy każdy rok przynosił poważne, a niekiedy wręcz przełomowe zmiany w technikach i technologiach medycznych, próby zastosowania ogólnych norm etycznych do konkretnych przypadków i dylematów moralnych okazywały się niewystarczające. Z jednej strony brakowało narzędzi do adekwatnego opisu sytuacji etycznej; z drugiej etyka postrzegana była niekiedy jako swoisty „hamulcowy postępu”, ograniczający możliwości ludzkiego intelektu.

Faktem jest, że człowiek ma w sobie zmysł moralny – nazywamy go sumieniem – pozwalający mu na rozpoznanie, na ile podejmowane działanie jest dobre, a na ile nie. Oczywiście, można ten głos próbować zagłuszyć, i niektórym ludziom sztuka ta wychodzi zupełnie dobrze, jednakże zazwyczaj – prędzej czy później – pytanie o moralną ocenę działania wypływa na wierzch. W swej istocie jest to pytanie, „komu lub czemu będę służyć jako naukowiec – rozwojowi nauki, własnej sławie, ludzkości, czy też człowiekowi?”.

Dla niektórych ludzi nauki jest oczywiste, że priorytet przysługuje nauce, zaś postęp naukowy jest wyjęty spod ograniczeń moralnych. Wolność prac badawczych (także w biologii i medycynie) powinna być nieograniczona, nawet jeśli pociągnie to za sobą ofiary w ludziach. A historia pokazuje, że tych ofiar jest wcale niemało. W niektórych wypadkach nie są to ofiary przypadkowe, ale ludzie od początku poświęceni „dla dobra nauki”, w trwającej od zarania dziejów wojnie z chorobą i śmiercią.

Wedle innej koncepcji medycyna i bioetyka powinny pozostać w postawie służebnej wobec człowieka chorego, bezbronnego w obliczu swojej słabości i zbliżającej się śmierci. I jakkolwiek wydaje się, że większość ludzi zaangażowanych w świat medycyny opowiada się za tą drugą koncepcją, ta pierwsza nie zamierza składać broni. Stawia zatem pytania o człowieka: „kto jest człowiekiem?”, „od kiedy i na jakich warunkach jest się człowiekiem?”, „czy każdy człowiek jest wart tyle samo?” „czy każdego należy tak samo traktować?” Tych pytań jest oczywiście więcej, i jeśli tu przytaczam akurat te, to dlatego, że odnoszą się do kwestii najbardziej fundamentalnej: do pytania o podstawowe wartości, na których oparte zostanie rozróżnienie dobra i zła.

Dramat współczesnego świata polega na tym, że od czasów Kanta rozpanoszyło się przekonanie, iż nie ma czegoś takiego, jak jedna prawda. Nie ma czegoś takiego, jak obiektywne dobro. Każdy odkrywa swoją własną, prywatną prawdę, formułuje swoje własne zasady określające, co jest dobre, a co złe. Co gorsza, niekiedy zdarza się, że istniejącym i funkcjonującym od dawna słowom nadaje się nowe znaczenia. Siłą rzeczy prowadzone dyskusje mają coraz mniej sensu i możliwości osiągnięcia porozumienia ograniczają się do coraz mniejszej liczby spraw. Jako żywo przypomina to współczesną wieżę Babel: oto każdy buduje własny język terminologiczny, własny system wartości, własne punkty odniesienia... Świat bioetyki staje się labiryntem, w którym trudno odnaleźć prawdę i dobro, ponieważ własne „widzimisię” myślicieli pragnących osiągnąć uniwersalność swojego systemu doprowadza do usunięcia wszelkich kontrastów i rozstrzygnięć wypowiadanych sądów. Każde stwierdzenie staje się równie uprawnione, ale przez to – pozbawione jakiegokolwiek znaczenia.

Jedynym rozwiązaniem jest powrót do zagubionego po drodze fundamentu, gdzie rzeczy nazywane są po imieniu, gdzie to, co istnieje, istnieje naprawdę, gdzie białe jest białe, a czarne jest czarne, gdzie istnieje jasna granica między życiem i śmiercią, między prawdą a kłamstwem. Gdzie człowiek jest zawsze człowiekiem – zawsze traktowany z szacunkiem, zawsze jako ten, którego dobro jest najwyższym prawem.
Piotr Kieniewicz MIC







All the contents on this site are copyrighted ©.