W Egipcie tymczasem sytuacja daleka jest od normalności. Coraz wyraźniej mówi się
o odpowiedzialności rządu i stojącej za nim junty wojskowej, która świadomie usiłuje
utrzymać napięcia etniczne i religijne, aby móc występować w roli jedynego rozjemcy
(taką opinię wyraził m.in. afrykanista misyjnego czasopisma Popoli Enrico Casale).
Rzeź Koptów, która według różnych szacunków pochłonęła od 24 do 36 ofiar, może się
jednak okazać zbyt wielkim wstrząsem dla samej junty, jeśli sytuacja wymknie się jej
spod kontroli. Wczoraj na znak protestu podał się do dymisji wicepremier Hazem al-Beblawi.
Naczelna Rada Wojskowa dymisji jednak nie przyjęła.
Swą lojalność względem
armii zagwarantował natomiast najwyższy oficjalny autorytet islamski w tym kraju,
szejk Ahmed Al Tayyeb. Wezwał on również rząd do szybkiego przyjęcia nowych regulacji
prawnych, ułatwiających chrześcijanom budowanie kościołów. W większości koptyjskich
demonstracji głównym motywem protestu było bowiem spalenie świątyni bądź brak zezwolenia
na jej budowę.
Rzeź Koptów wykorzystują dla swych celów radykalne odłamy islamu,
m.in. jeden z faworytów listopadowych wyborów Bracia Muzułmanie. W ich przekonaniu
niedzielna masakra to spisek państw zachodnich, które szukają uzasadnienia dla zbrojnej
interwencji w Egipcie. Chrześcijanie to w ich przekonaniu naturalny sprzymierzeniec
Ameryki. Antychrześcijańska propaganda zalewa też oficjalne media. Według ich wersji
wydarzeń w niedzielnej masakrze ucierpiała głównie armia zaatakowana przez Koptów.
Początkowo mówiono nawet o 19 poległych żołnierzach. Z dnia na dzień liczba ta się
zmniejsza. Dziś wspomina się o dwóch poległych, ale nawet i to nie jest pewne. Rządowe
media chętnie też użyczają miejsca żołnierzom, którzy brali udział w pacyfikacji koptyjskiego
protestu.