Abp Michalik o Janie Pawle II jako wizjonerze i "człowieku na swoim miejscu"
Jan Paweł II miał jasną wizję swego pontyfikatu, i choć nieraz na
jakiś czas musiał wycofać się z jakichś planów, konsekwentnie do nich
wracał. O Papieżu zapraszającym na zsiadłe mleko do Watykanu i oprowadzającym gości
po swym watykańskim domu abp Józef Michalik opowiada w rozmowie z Beatą Zajączkowską.
Przewodniczący Episkopatu Polski przypomina zarazem, że posługa Jana Pawła II dla
Kościoła nie skończyła się i że teraz naszym obowiązkiem jest pogłębianie
relacji z nim na płaszczyźnie wiary. - Ostatnim punktem w procesie
beatyfikacyjnym Jana Pawła II było uznanie cudu, jaki dokonał się za jego przyczyną.
Chciałabym zapytać, co według Księdza Arcybiskupa było największym cudem w pontyfikacie
Jana Pawła II?
Abp Józef Michalik: Tych niezwykłych łask było wiele.
Pierwszą, zaraz na początku pontyfikatu, było to, że został przyjęty przez Rzymian.
Rzadko która diecezja byłaby w stanie przyjąć obcokrajowca. Tu pokazała się kultura
starego Rzymu, kultura chrześcijańska, katolicka. To jest pierwszy wielki i ciekawy
dla mnie znak. Natomiast później, jak myślę, cudem było to, iż Papież się nie zniechęcał.
On poszedł cały sobą i zaufał. Nie wstydził się tego, że jest Polakiem. Mówił o tym
na prawo i lewo, mówił o miłości Ojczyzny, o patriotyzmie. Pracowałem wówczas w Papieskiej
Radzie ds. Świeckich. Pamiętam jak przyjeżdżali profesorowie, ministrowie z różnych
stron świata i przychodzili do mnie pytając: „Co ten Papież mówi o patriotyzmie? Jak
on to rozumie?”. Bo tu był lęk. Powiedzieć na Zachodzie „ojczyzna”, to już budziło
zastanowienie. A dla niego Ojczyzna to był trud, to była miłość, to był ten związek
wewnętrzny, transcendentalny odnoszący do Ojczyzny niebieskiej.
A kolejny
cud…? Pamiętam, jak kiedyś rozmawialiśmy. Powiedziałem: „Pan Bóg dał Ojcu Świętemu
wielką łaskę męczeństwa”. Bo w pierwotnym Kościele męczennik, który przelał krew dla
sprawy Kościoła, to był człowiek szczególny. Miał prawo interweniowania także na zewnątrz.
Np. św. Cyprian pokazuje nam, że męczennik wstawiając się w Kościele za jakimś grzesznikiem,
skazanym na pokutę aż do śmierci, uzyskiwał dla niego uwolnienie od tej pokuty i ten
upadły po zdradzie Kościoła mógł wrócić natychmiast do wierności. Wydawało mi się,
że jest to wielka łaska, którą ten Papież otrzymał.
Dla mnie cudem był też
koniec tego pontyfikatu – słabnący Papież, którego namawiano do zastanowienia się,
czy nie przyszedł moment rezygnacji. On jednak miał wizję dalszą, wiedział, że jeśli
Totus Tuus, to znaczy, że cały i do końca oddaję się Panu Bogu. To jest heroiczne
zawierzenie: ja nie chcę decydować o sobie. Zresztą wiem, że ten Papież nie chciał
się modlić o swoje zdrowie. Namawiano go: „Czemu Ojciec Święty nie modli się o swoje
zdrowie?”. On odpowiadał: „O wypełnienie woli Bożej trzeba się modlić, a nie o własne
zdrowie”. To jest wielka wizja wiary wcielonej w życie. To było dla mnie wielkim znakiem,
razem z tym, że ludzie go przez to jeszcze bardziej akceptowali, bo widzieli, że każde
słowo, każde zdanie go kosztuje. A on do tych ludzi jechał, szedł, wieźli go… Myślę,
że to też jest jakiś cud, który mówi nam, że ludzie są lepsi niż myślimy, że w człowieku
ta wrażliwość na dobro, na autentyczne świadectwo drugiego, nie umarła i nie umrze
w świecie.
- Ksiądz Arcybiskup pracował w Watykanie, był też rektorem Kolegium
Polskiego, z którego Karol Wojtyła wyjechał na konklawe i wrócił dopiero
jako Papież. Jak się układała współpraca z Ojcem Świętym?
Abp Józef
Michalik: Trudno mi nazwać siebie „współpracownikiem”, byłem raczej wykonawcą
poleceń. Niewątpliwie od początku miał swój styl. To jest Papież, który odwiedził
wszystkie dykasterie, wszystkie urzędy!
- Budziło to zaskoczenie?
Abp
Józef Michalik: Wszyscy bardzo to przeżywali. Nawet biskupi czy kardynałowie.
Papież przychodził do biura, z każdym rozmawiał, ja poprosiłem nawet, żeby usiadł
sobie za moim biurkiem, żeby zobaczył, jak się pracuje. Papież usiadł, zrobiliśmy
zdjęcia. To też jest przejaw jego człowieczeństwa. Widziałem, jak konsekwentnie realizował
swoje idee i linie. Wiem, z jakim trudem przebijała się w Watykanie praca sekcji młodzieżowej,
czy to, co dzisiaj jest jedną z wizytówek pontyfikatu, czyli Światowe Dni Młodzieży.
Nieraz musiał na chwilę wycofać się ze swych planów, ale po chwili do nich wracał
i wcielał w czyn. To jest dla mnie dowód posiadania własnej wizji. Dotyczyła ona świeckich,
rodziny, młodzieży, obrony życia, ludzi chorych. Za pomysłem szła troska o zbudowanie
struktury, czyli zwołanie ludzi, których zwiąże się pracą. I dzisiaj mamy chociażby
Akademię „Pro Vita”, czy Papieską Radę ds. Duszpasterstwa Służby Zdrowia. To dzieło
trwa. Ten Papież miał wizję dalekosiężną i rozpatrzywszy się w możliwościach Kościoła
starał się, żeby coś z tego zostało. Pozyskiwał do swych pomysłów ludzi i jestem przekonany,
że to się przyda Kościołowi, bo to są te wizje świętych, które sięgają mocno naprzód
w historię.
- Na ile w swym codziennym zatroskaniu o Kościół powszechny
i kierowania nim Jan Paweł II znajdował czas na myślenie o Kościele
w Polsce?
Abp Józef Michalik: Interesował się bardzo i wprowadzał
w życie to, co powiedział zaraz po swoim wyborze: „Przychodźcie do mnie, ja tego potrzebuję”.
Interesował się nie tylko wydarzeniami wielkimi, jak chociażby powstawanie i rozwój
Solidarności, ale pytał np. czy ludzie chodzą do kościoła, czy się spowiadają? Wypytywał
o warunki życia, o to czy ludzie mają z czego żyć, jaka jest kondycja rodziny? Pamiętam,
że przed wprowadzeniem religii do szkół przy stole zrodziła się dyskusja na temat
słuszności referendum w tej sprawie. Papież się bardzo obruszył i powiedział: „Referendum?
Metryka chrztu jest referendum!”. Uważał, że trzeba formować chrześcijan w wierze,
to jest nasz obowiązek, to żaden przywilej, żadna łaska. Jeżeli nie będziemy autentycznie
wierzący, nie będziemy pogłębiali wiary, to ona uschnie, obumrze. Współpraca człowieka
z Bogiem jest bardzo ważna. Bardzo się interesował wszystkimi sprawami i, czując tę
wielką więź z Polską, on właściwie nigdy z Polski nie wyjechał, on w tej Polsce ciągle
był i modlił się za nią.
- A jakby Ksiądz Arcybiskup scharakteryzował
Jana Pawła II, jako kapłana?
Abp Józef Michalik: Był cały dla Pana
Boga. To był pustelnik, samotnik, pierwotny mąż Boży, który przed Bogiem był cały
po to, by potem być całym dla ludzi. Łączył w sobie charyzmat osobistej fascynacji
Panem Bogiem oraz zakorzenienia w ludziach. Bo kapłan to pośrednik między Bogiem a
ludźmi. On się doskonale czuł na modlitwie, bez której nie mógłby realizować swojego
kapłaństwa, a z drugiej strony kochał ludzi i ich potrzebował. Jego dom od rana do
wieczora był pełen ludzi. Pamiętam, jako rektor byłem kiedyś zaproszony na obiad z
pewnym biskupem polskim. Papież opowiadał przy tej okazji przy stole, z kim od rana
zdążył się już spotkać. Na to ten biskup mówi: „Proszę Waszej Świątobliwości ja to
czekam, kiedy będę wreszcie sam. Czy to Waszej Świątobliwości nie męczy?”. A Papież
się uśmiechnął i mówi: „Ja się źle czuję, jak tu nikogo nie ma”.
- Na pewnym
etapie każdy mógłby się poczuć zmęczony ciągłymi spotkaniami, a on stwarzał
ku nim kolejne okazje…
Abp Józef Michalik: Tak było od zawsze.
Pamiętam, że gdy jako kardynał zatrzymywał się w Kolegium Polskim, często po serii
ważnych spotkań wracał późno. Gdy jednak było akurat jakieś spotkanie imieninowe któregoś
z księży, często słyszeliśmy do drzwi: „Puk, puk!”, i wchodził Wojtyła. Siadał razem
z nami i wspólnie śpiewał. To było wpisane w jego osobowość: on nie bał się, że coś
straci przebywając z ludźmi.
- Ksiądz Arcybiskuppożegnał
kard. Wojtyłę przed bramą kolegium tuż przed konklawe…
Abp Józef
Michalik: I powiedziałem: „Niech Ksiądz Kardynał nie zapomni żeby tu wrócić, na
czarno lub na biało”, a kardynał odpowiedział: „Wrócę, wrócę, nie martw się!”. I dokładnie
w rok od tego wyjazdu zdecydował, że przyjedzie odwiedzić Kolegium Polskie, wrócił
w białej sutannie.
Pamiętam jak po wyborze zrobił się wielki szum, telefony
się urywały. Ks. Stanisław Dziwisz wrócił do Kolegium i stwierdził, że następnego
wieczoru pojedziemy razem przewieźć papieskie rzeczy do Watykanu. Zawieźliśmy walizki.
Ojciec Święty był w kaplicy. Poszliśmy i my. Klęczałem i klęczałem. Myślę sobie, przecież
późna pora, podchodzę do Ojca Świętego żeby się pożegnać, a Papież zobaczył mnie i
mówi: „Poczekaj chwileczkę”. Za chwilę wyszliśmy razem. Ojciec Święty był bardzo swobodny
i nawiązałem do tego. A Ojciec Święty mówi: „Przed chwilą był tu kard. Wyszyński i
też spytał mnie, jak ja się tu czuję, a ja powiedziałem: «Tak, jakbym tu zawsze mieszkał»,
a kardynał odpowiedział: «To jest właśnie ta łaska stanu»”. Mnie wówczas przypomniał
się Boryna z „Chłopów”, bo Papież jak ten gospodarz, który rzeczywiście czuje się
u siebie zaproponował: „Chodźcie, pokażę wam dom”. I poszliśmy po wszystkich pokojach.
Na koniec powiedział wtedy: „Przychodź tu na zsiadłe mleko!”. Tak też przejawiała
się ta jego humanitas.
Co roku, w rocznicę wyboru na Stolicę Piotrową,
Jan Paweł II ok. godz. 17:00 odprawiał w prywatnej kaplicy Mszę św. Zapraszał na nią
tych, którzy w jakiś sposób byli bezpośrednio związani z jego wyborem. Mnie też zapraszał
na tę modlitwę. Zawsze było to wielkim przeżyciem, okazją do wspomnień, ale i do wymiany
opinii. Zdaję sobie sprawę, że ten pontyfikat jest darem nie tylko dla nas Polaków,
ale dla wszystkich ludzi. Myślę, że naszym obowiązkiem jest pogłębiać tę relację teraz
na płaszczyźnie wiary, bo jego posługa dla Kościoła nie skończyła się. Ona trwa i
będzie kontynuowana w innym wymiarze, o czym mówi nam wiara. I to jest właśnie to
piękne światło, które się zapala po raz kolejny przed nami.