1. Nasze
codzienne życie przepełnione jest wieloma troskami. Ci, którzy mają trudną sytuację
materialną, walczą często o zwykłe przetrwanie, o przysłowiowe związanie końca z końcem,
o zapewnienie chleba i ubrania dla siebie i najbliższych. Własne mieszkanie pozostaje
dla nich jedynie w sferze marzeń, podobnie jak regularna praca. Iluż ludzi, zwłaszcza
młodych i wykształconych, poszukuje bezskutecznie trwałego zajęcia. Łatwo wtedy o
rozczarowanie, zniechęcenie; pojawia się lęk o przyszłość.
Ale i ci, którzy
dobrze się mają od strony ekonomicznej, nie są wolni od trosk. Lękają się, że mogą
stracić to, co posiadają. Mimo bogactwa nie mogą zapobiec chorobom, kryzysom rodzinnym
ani zdobyć pełnego i trwałego szczęścia. W miarę upływu lat rośnie świadomość przemijalności
i tego, że pewnego dnia wszystko, nawet największe bogactwo, trzeba będzie zostawić.
W
kontekście codziennego życia i napotykanych trudności słowa z dzisiejszej Ewangelii
wydają się, przynajmniej bez głębszej analizy, niemożliwym do zrealizowania marzeniem.
„Nie
troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało,
czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej
niż odzienie? Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają
do spichrzów, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż
one?” (Mt 6,25-26)
2. O tym, że Bóg troszczy się o nas, nie trzeba przekonywać
człowieka wierzącego. Jakże to się zatem dzieje, że lęk, w mniejszym czy większym
wymiarze, towarzyszy naszej wędrówce? I jeśli nie martwimy się o to, co będziemy jedli,
co będziemy pili, w co się ubierzemy, to niepokoimy się np. o to, czy powzięliśmy
słuszną decyzję albo jaka będzie reakcja środowiska na nasze postępowanie. Lęk i niepokój
rosną, gdy atakuje nas albo kogoś z najbliższych jakaś poważna choroba; gdy jesteśmy
oczerniani w środowisku, w którym mieszkamy albo pracujemy, i nie mamy możliwości
obrony. Szukamy wtedy jakiegoś ratunku, który nie nadchodzi. Pragniemy zachować przysłowiową
zimną krew, ale czujemy jak się w nas wszystko burzy. Jak mamy – pytamy samych siebie
– stosować się do słów Pana: „Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie” (Mt 6,25)?
Czy jest to w ogóle możliwe?
3. Kilkanaście lat temu na plebanii w jednej
z rzymskich parafii oglądaliśmy wieczorny dziennik. Jako jedną z pierwszych informacji
podano, że kard. Joseph Bernardin, arcybiskup Chicago i przewodniczący Konferencji
Episkopatu Stanów Zjednoczonych, został oskarżony o to, że ileś lat wcześniej molestował
seksualnie jednego z kleryków. Wiadomość szybko rozeszła się po całym świecie. Pokazano
duchownego, który zachowywał zadziwiający spokój. Po kilku miesiącach oskarżający
zachorował na AIDS, a kardynał na raka. W jednym i w drugim przypadku choroba gwałtownie
postępowała. Młody człowiek wyznał, że oskarżał fałszywie, co mass media, poza nielicznymi
wyjątkami, skrzętnie przemilczały. Wkrótce zmarł, a arcybiskup przewodniczył jego
pogrzebowi.
Już jako oskarżany i chory kardynał Bernardin napisał książkę Dar
pokoju; świadomy zbliżającej się nieuchronnie śmierci, przedstawia w niej trzy
ostatnie lata swojego życia. Nie ukrywa przeróżnych trudności. W przejmujący sposób
zachęca czytelników do modlitwy, gdy są zdrowi, bo gdy się jest chorym, brakuje sił.
Ale książka jest przede wszystkim zadziwiającym świadectwem otwierania się na Boga,
który w najtrudniejszych nawet dla człowieka sytuacjach jest w stanie obdarzyć go
pokojem i ufnością.
„Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie” (Mt 6,25) –
zachęta Jezusa, która wydaje się marzeniem, jest w rzeczywistości zaproszeniem do
całkowitej ufności wobec Pana: nie dajcie się zniewolić żadnemu lękowi. Nie pozwólcie,
aby codzienne troski was przytłaczały, abyście ulegli zniechęceniu. Jakże nie wspomnieć
tutaj słów Psalmu: „Powierz Panu swoją drogę i zaufaj Mu: On sam będzie działał” (Ps
37,5)?