W tych naszych
ostatnich audycjach opowiadałem o przemianach i podziałach, jakie nastąpiły w świecie
chrześcijańskim w V i VI stuleciu. Stało się tak głównie za sprawą polityki religijnej
bizantyńskich cesarzy, a szczególnie Zenona, Justyna i Justyniana. Szukali oni sposobu
przywrócenia jedności w imperium oraz ortodoksji wiary jego mieszkańców, ostatecznie
jednak ich poczynania przyniosły skutki całkiem odwrotne i w rezultacie opłakane.
Nie było moją intencją ani zadaniem osądzać poczynań wspomnianych władców, bo przyczyny
zaistniałego podziału w życiu społecznym, także w Kościele, jak zwykle miały bardziej
złożony charakter. Pragnąłem natomiast zarysować sytuację Egiptu w przededniu wydarzeń,
które zdecydowanie bardziej domagały się jedności i współdziałania. Czas zatem opowiedzieć
o tym, co się wydarzyło w cesarstwie bizantyńskim, na jego wschodnich pograniczach
oraz w Egipcie właśnie, gdy na horyzoncie pojawiły się ludy ze Wschodu, a wraz z nimi
nowy świat, nowe jego porządki i nowa religia ...
Najpierw byli Persowie. W
pierwszej dekadzie VII wieku, za panowania szachinszacha Chosroesa II, przypuścili
oni szturm na bizantyńskie imperium na całej długości wspólnej granicy. W roku 607
podbili Syrię, a dwa lata później perski generał Szachwaraz stanął nad Bosforem, na
wysokości Chalcedonu, vis à vis stolicy cesarstwa, Konstantynopola. Władcą
był tu wówczas Fokas, po prawdzie okrutnik i uzurpator, o którego panowaniu mówi się
same złe rzeczy, choć jak zwykle nie całkiem słusznie. Tak czy siak na jego barki
spadła odpowiedzialność za tę perską marszrutę przez ziemie cesarstwa, więc Fokasa
szybko zamordowano (610), a na tronie posadzono jego szwagra, Herakliusza.
W
niedługim czasie Persowie zdobyli Antiochię (611) i Damaszek (613), zaś w maju 614
roku padła Jerozolima wraz z całą Palestyną. Od czasów słynnej wojny żydowskiej i
spalenia Świątyni Heroda w roku 70 aż do tej chwili miasto, nawet jeśli przebudowane
i przemianowane, nie doświadczyło nigdy podobnej grabieży i zniszczenia. Persowie
wymordowali wówczas około trzydziestu tysięcy chrześcijan, a drugie tyle deportowali
do Babilonu. Ponoć najeźdźców aktywnie wspierali Żydzi i Samarytanie. Spalono też
wszystkie kościoły, między innymi bazylikę Grobu Bożego, wzniesioną za czasów Konstantyna,
a relikwie Krzyża Św. zabrano do Ktezyfonu. Herakliusz wyprze potem wojska perskie
z obszaru Syrii i Palestyny, odzyska i panowanie, i relikwie, ale nad Nilem już tak
wesoło nikomu nie będzie, bo zagrożenie perską inwazją zawisło także nad Egiptem.
Już
cesarz Justynian, przewidując taką możliwość, kazał wybudować potężną fortecę na Synaju,
na drodze łączącej Nabateę z Egiptem. Jednak w roku 619 Persowie i tak wkroczyli do
dawnej ziemi faraonów, idąc drogą wzdłuż wybrzeża morskiego, tym samym omijając synajskie
fortyfikacje. Twierdze Peluzjum i Manzala, strzegące wejścia do kraju nad Nilem, padły
przy pierwszym ataku. Podobnie skapitulowała twierdza Babilonia, nieopodal starożytnego
Memfis. Teraz Persowie ruszyli w kierunku Aleksandrii, plądrując i paląc po drodze
co popadło. Według dwunastowiecznej „Historii patriarchów aleksandryjskich” wyrżnięto
wtedy mnichów z 600 okolicznych klasztorów. Stolicę Persowie wzięli w czerwcu 619
roku, obracając ją w perzynę. W samej Aleksandrii wymordowano ponoć wszystkich mężczyzn
w wieku od 18 do 50 lat, tak iż ofiar miało być około 80 tysięcy; wielu innych poprowadzono
w niewolę. W ręce sasanidów wpadły też okręty, którymi próbowano wysłać do Konstantynopola
ludzi z ich dobytkiem, w tym także kościelne kosztowności. Cały ten skarb pojedzie
później, wraz z symbolicznymi kluczami do miasta, na dwór perskiego szacha. Tymczasem
najeźdźcy plądrowali dolinę Nilu aż po Nubię i Faras, znów niszcząc i rabując. Wzniecony
przez nich terror zmusił wielu biskupów do ucieczki i porzucenia swych kościołów.
Tak stało się między innymi ze św. Pisencjuszem, biskupem Keft, którego historię później
spisał Jan zwany Starszym. Podobno przed ucieczką biskup ten rozdał ubogim cały swój
majątek i wraz z najbliższymi towarzyszami schronił się w klasztorze św. Epifaniusza
w Tebach, gdzie już pozostał do końca życia.
Trzeba powiedzieć, że w początkowym
okresie wielu Koptów mogło patrzeć na tę perską inwazję przychylnym okiem, oznaczała
bowiem nade wszystko wygnanie Greków i ich melchickiego patriarchy. Szybko jednak
miało się okazać, że nikt nie ujdzie okrucieństwu najeźdźców, czy to Kopt, czy Bizantyńczyk.
Po tym początkowym okresie terroru związanego z podbojem nastąpiła mała stabilizacja.
Nowi władcy Egiptu pozostawili podporządkowaną sobie grecką administrację, bo przecież
tak dużym krajem ktoś musiał zarządzać, najlepiej więc, by robili to ci, którzy się
na tym znają. Persowie optowali też za pokojem religijnym. Przede wszystkim nie narzucili
siłą zoroastryzmu, pozwalając chrześcijanom pozostać chrześcijanami, każdemu zgodnie
ze jego eklezjalną przynależnością. W ten sposób Kościół koptyjski, uwolniony spod
melchickiej dominacji, cieszył się zdecydowanie większą swobodą niż w poprzednim okresie.
Koptowie mogli odbudować swoje kościoły i korzystać ze swobody wyznawania wiary. Przede
wszystkim jednak biskupi monofizyccy odzyskali pełną jurysdykcję nad swoimi diecezjami.
Persowie pozostawili na tronie patriarchy aleksandryjskiego monofizytę Andronika,
którego zresztą, ze względu na pobożność i przymioty charakteru, akceptowali także
chalcedończycy. Po jego śmierci w roku 623 papieżem aleksandryjskim zostanie Beniamin,
który podczas niemal czterdziestoletniego pontyfikatu będzie musiał oglądać arabską
konkwistę i gwałtowną islamizację kraju.
Póki co, zauważyć wypada, że w sumie
łatwiej było Kościołowi koptyjskiemu pod panowaniem perskim niż za czasów bizantyńskich.
Kiedy w roku 628 cesarz Herakliusz zdoła wreszcie pokonać sasanidzkiego władcę Chosroesa,
a Persowie będą musieli wycofać się ze wszystkich zagarniętych ziem cesarstwa, wówczas
w Egipcie przywrócona zostanie bizantyńska władza. Wkrótce jednak u bram dawnej ziemi
faraonów staną nowi najeźdźcy, Arabowie, których pochód nie oszczędzi nikogo, ani
Persów, ani Greków. Koptowie, pamiętni perskiego doświadczenia, początkowo przywitają
ich jako wybawicieli. Ale znów szybko się okaże, że nie będzie już śpiewu ani tańca,
ale jedynie krzyki, płacze i modlitwy o Boże zmiłowanie zanoszone tak przez melchitów,
jak i miafizytów. O tym jednak opowiemy w ostatnim już odcinku naszego cyklu.