Nie spada napięcie w Egipcie, gdzie tysiące ludzi protestują przeciwko władzom. W
starciach z policją i wojskiem na ulicach głównych miast kraju zginęło kilkadziesiąt
osób, a ok. 2 tys. odniosło rany. Prezydent Hosni Mubarak zdymisjonował rząd, jednak
demonstranci żądają odejścia także od niego. Bezprecedensowość protestów podkreśla
nuncjusz apostolski w Egipcie, abp Michael Fitzgerald. W wypowiedzi dla agencji MISNA
watykański dyplomata, będący zarazem znawcą problematyki arabskiej, zaznaczył, że
manifestacje o takich rozmiarach są czymś niespotykanym w Egipcie od 30 lat. Dodał
jednak, że władze konsekwentnie zaprzeczają ich podobieństwu do tunezyjskiej rewolty,
która zmiotła reżim prezydenta Ben Alego.
Z kolei anonimowy komentator agencji
Asianews, przedstawiany jako „ks. Boulos Garas”, wskazuje na społeczny i polityczny
charakter protestów, które tymczasem próbuje się niekiedy opisywać w kategoriach islamskiej
rewolucji. Zdaniem egipskiego duchownego szalejąca inflacja i drożyzna, pogłębiająca
się bieda oraz wszechobecna korupcja uderzają w całe społeczeństwo. Dlatego na ulice
wyszli zarówno muzułmanie, jak i chrześcijanie, a podczas manifestacji akcenty religijne
są prawie nieobecne. Jest za to polityka, bowiem Egipcjanie mają też dosyć quasi-dynastycznego
systemu monopartii Mubaraka bez opozycji i alternatywy. Koptyjski patriarcha Szenuda
III wzywał co prawda wiernych do zachowania spokoju, jednak to właśnie chrześcijanie,
jako dyskryminowana mniejszość, mocniej odczuwają skutki kryzysu i tym bardziej są
skłonni do wyrażania niezadowolenia z sytuacji.
Mimo społeczno-politycznego
charakteru rewolty, los egipskich chrześcijan wcale nie jest pewny, tym bardziej,
że demonstrantom brakuje wyraźnego przywództwa i ich bunt może potoczyć się w sposób
nieprzewidywalny. Dzisiejsza sobota jest w Londynie dniem ekumenicznej modlitwy za
Egipt i tamtejsze wspólnoty wyznawców Chrystusa, które w ostatnim czasie doświadczyły
prześladowań.