Zsekularyzowana Europa może liczyć na misjonarzy z Tajlandii. Od 30 lat działa w tym
kraju towarzystwo misyjne, które wysyła zagranicę rodzimych kapłanów. Jest to możliwe
dzięki rosnącej liczbie powołań. Na 350 tys. katolików jest tam obecnie 150 kleryków
w seminarium diecezjalnym, nie licząc powołań zakonnych. Ważna jest również postawa
założyciela miejscowego towarzystwa misyjnego, bp. George’a Yod Phimphisana. W jego
przekonaniu działalność misyjna jest obowiązkiem wszystkich Kościołów, nawet tych,
którym brakuje kapłanów. Misja bowiem zawsze jest ofiarą. Nasza wiara – mówi bp Phimphisan
– jest owocem ofiarności Kościołów europejskich i amerykańskich, które w pewnym momencie
zdecydowały się tu przysłać kapłanów i zakonników. Dziś przyszła kolej na nas – dodaje.
Tajscy misjonarze pracują przede wszystkim w krajach azjatyckich o zbliżonej kulturze,
a zatem w Laosie czy Kambodży. Ale w razie potrzeby nie zawahają się wyjechać do Europy.
Pomimo
swego misyjnego dynamizmu, sama Tajlandia wciąż jest terenem misyjnym. Katolicy stanowią
tam nieco ponad pół procent mieszkańców. Ewangelizacja jest tam o tyle trudna, że
tożsamość narodowa jest w tym kraju głęboko powiązana z buddyzmem. Na przykład, zgodnie
z tajską tradycją, każdy mężczyzna przynajmniej na pewien czas powinien obrać życie
mnisze, aby w ten sposób spłacić dług wdzięczność względem swojej matki. Wielu więc
decyduje się na przystąpienie do Kościoła katolickiego dopiero po odbyciu owego stażu
w buddyjskim klasztorze – zauważa bp Phimphisan.