1. Niewiele
współczesnych środków masowego przekazu mówi o uchodźcach, czyli o tych, którzy z
racji politycznych, religijnych czy ekonomicznych zmuszeni są opuścić swoją ojczyznę
i swój dom. Odnosi się wrażenie jakby sam temat był trochę wstydliwy i nie pasował
do współczesnej mentalności. Jakże nie wspomnieć tutaj o dramatycznym spadku liczby
chrześcijan na Bliskim Wschodzie. W samym Iraku przed amerykańską inwazją w 2003 r.
żyło ponad milion chrześcijan. Obecnie według różnych statystyk jest ich od 200 do
500 tys. (zob. Biuletyn Radia Watykańskiego, 15.11.2010)
Problem uchodźctwa
towarzyszy człowiekowi od zarania dziejów i znalazł odzwierciedlenie w Piśmie świętym.
O pewnej Rodzinie, która musi uchodzić, opowiada dzisiejsza Ewangelia.
2. „Gdy
Mędrcy odjechali, oto Anioł Pański ukazał się Józefowi we śnie i rzekł: «Wstań, weź
Dziecię i Jego Matkę i uchodź do Egiptu; pozostań tam, aż ci powiem; bo Herod będzie
szukał Dziecięcia, aby je zgładzić». On wstał, wziął w nocy Dziecię i Jego Matkę i
udał się do Egiptu; tam pozostał aż do śmierci Heroda. Tak miało się spełnić słowo,
które Pan powiedział przez proroka: «Z Egiptu wezwałem Syna mego»” (Mt 2,13-15).
Znamy
dobrze tę historię i widzieliśmy wiele upamiętniających ją obrazów: Maryja siedzi
na osiołku, trzyma w rękach niemowlę, Józef prowadzi zwierzę. Piękna, sielankowa scena,
ale rzeczywistość była zupełnie inna.
Św. Józef i Maryja dowiadują się, że
na ich bezbronne Dziecię czyha potężny i okrutny król Herod. Otrzymawszy nakaz od
Anioła, jeszcze tej samej nocy, wziąwszy to, co konieczne, udają się w drogę, w nieznane.
Nie wiedzą co ich czeka, ale na pewno ileś setek kilometrów piaszczystej, nieznanej
i niebezpiecznej drogi. Cóż można zabrać ze sobą w takim wypadku? Na pewno nie można
wziąć tyle jedzenia i wody, aby wystarczyło na całą podróż. Trzeba będzie o nie się
starać po drodze. Dlaczego Bóg dopuszcza tego typu doświadczenie?
3. Czy jest
nam ono znane z bezpośredniego doświadczenia albo z opowiadań naszych rodziców i dziadków?
A może rozmawialiśmy z kimś z uchodźców współczesnych i wysłuchaliśmy przerywanej
łzami opowieści o życiu i niekończącej się tułaczce? Bezpośrednie świadectwo do nas
przemawia, zatrzymujemy się na dłuższą chwilę, słuchamy, a później wyrażamy współczucie
i wracamy do własnych spraw. Trochę nam trudno uwierzyć, że stamtąd musieli uciekać,
a tutaj nikt, poza nielicznymi wyjątkami, nimi się nie interesuje. A my sami, gdy
ich spotykamy, nie bardzo wiemy, jak się zachować.
Nie wszystkich stać nas
na udzielenie pomocy materialnej, choć niekiedy wystarczy naprawdę drobne wsparcie.
Siostra Emanuela, franciszkanka z Iraku, pracująca w szkolnictwie wśród swoich ziomków
uchodźców, na pytanie: „Czego Siostrom najbardziej brakuje?”, odpowiada: „Brakuje
ławek, drzwi, okna są nieszczelne, nie ma ogrzewania. Dzieciom brakuje wszystkiego.
Nie mają tornistrów, zeszytów ani książek” [„Miejsca Święte” 3 (159) 2010, s. 33].
W takich przypadkach nawet niewielkie ofiary mogą sporo zmienić. Częściej jednak,
bardziej niż pomocy materialnej, ci ludzie potrzebują wsparcia moralnego i duchowego.
Oni niosą ze sobą konsekwencje dramatów, rozłąki z rodziną i utraty najbliższych.
Mieli nadzieję na lepsze życie, a spotkali się ze znieczulicą społeczną. Nie możemy
jej akceptować i musimy szukać, każdy we własnym zakresie, konkretnego sposobu, aby
pomóc tym, którzy są zagubieni. Niekiedy nawet mały gest urasta do rangi znaczącego
symbolu.
Mimo wszystko, trzeba nam spojrzeć z ufnością na tę wędrującą Świętą
Rodzinę, znającą, być może, te same dróżki, którymi uchodzą dzisiejsi chrześcijanie.
Bo gdzież szukać ratunku i pomocy, jeśli zawodzą potężne, wydawałoby się, organizacje
międzynarodowe, jeśli wielu mężów stanu nie chce tego tematu poruszać, bo jest niewygodny?
To właśnie tej Świętej Rodzinie polećmy dzisiaj w naszych modlitwach współczesnych
uchodźców, zwłaszcza naszych braci w wierze.