2010-11-14 16:43:01

Ex Oriente Lux


O świątobliwym abba Aaronie, cudotwórcy

Posłuchaj: RealAudioMP3

Nasza lektura „Historii mnichów ze Siene” powoli dobiega końca. Bohaterowie początków chrześcijaństwa i życia monastycznego na południu starożytnego Egiptu, ci których znał i podziwiał abba Pafnucy, szybko odchodzili w przeszłość. Wszak czas płynie nieubłaganie a życie ma swoje prawa. Minęła epoka na poły legendarnego abba Macedoniusza, który jako pierwszy miał głosić Ewangelię w krainie zwanej Nubią, około połowy IV wieku; do tej misji podobno przeznaczył go sam święty Atanazy Aleksandryjski. Przeminęli już także jego uczniowie i następcy w biskupstwie – Marek i Izajasz. Dawno też pochowano świątobliwego Psuluzję, co to za nic w świecie nie chciał być biskupem miasta File, a jednak musiał. Oczywiście mężów świątobliwych nigdy nie brakowało w krainie Siene. Cała dolina nilowa, okoliczne wzgórza i prawie wszystkie wyspy na rzecze aż hen daleko, za pierwszą kataraktą - w tych czasach było to miejsce schronienia wielu mnichów uciekających od wielkiego i hałaśliwego świata, od jego sporów i ułudy. Co nie znaczy, że życie na pustyni było łatwiejsze niż w mieście, co to to nie. Ale w życiu dawnych mnichów nie chodziło przecież o to co łatwe i przyjemne...

Żył tam na przełomie IV i V wieku świątobliwy apa Aaron, który zostawił po sobie wielu uczniów oraz żywą pamięć o cudach, jakie miały się dokonywać z jego udziałem albo za jego wstawiennictwem. To chyba tak już jest, że ludzie pod każdą szerokością geograficzną i w każdym czasie lepiej pamiętają cuda i niezwykłości, niż zwyczajną codzienność i prostotę czynienia dobra. Ale takie są prawidła życia i próżno się z nimi spierać. Ponoć w młodości abba Aaron był żołnierzem, ale żołd jaki otrzymywał rozdawał ubogim. Rodzice znaleźli mu żonę, ale on nie chciał małżeńskiego stadła, bo postanowił zostać Bożym wojownikiem. Kiedy jego oddział szedł w rozproszeniu przez pustynię, na przeciw abba Aarona wyszedł wielki lew w celach wiadomych, nasz bohater mając na uwadze ostatnią chwilę życia zaniósł modlitwę do Boga przyrzekając mu zarazem, że jeśli by wyszedł szczęśliwie z tej opresji to zostanie mnichem na pustyni. I wtedy, w przypływie desperacji i odwagi, rzucił Aaron swoją włócznię w kierunku złowrogiej bestii, i ubił ją na miejscu. Odtąd już nie wrócił do miasta, ale poszedł do mniszego osiedla na górze Sketis. Nie mógł tam jednak zostać, bo mama i tata szukali go wytrwale, więc się zapakował i zstąpił na południe, aż do Siene na pograniczu nubijskim, i zamieszkał w samotni, w dolinie nad Nilem. Tam też jednak spokoju nie miał zbyt długo, bo się ludzie na nim szybko poznali. Widzieli bowiem, że autentycznie pobożny i że żyje w wielkim umartwieniu, zaczęli więc do niego przychodzić jak to zwykle, do starca, choć jeszcze całkiem młodego: a to po dobre słowo, a to po poradę, po modlitwę wreszcie. No i wieść gruchnęła w okolicy, że modlitwy tego nowego mnicha są niezwykle skuteczne. A że każdy prawie miał jakiś problem do załatwienia albo jakieś nieszczęście w rodzinie, to się drzwi celi biednego abba Aarona dosłownie nie zamykały.

Oto zdarzyło się, że jakiś chłopiec nazbyt rezolutny a całkiem nieostrożny poił osła nad Nilem w miejscu, które odwiedzały krokodyle. No i razu pewnego biedaka wciągnęła wielka bestia pod wodę, i tyle go widział jego ojciec zrozpaczony, że stracił syna jedynego. Temu poradzono jednak, by się udał niezwłocznie do apa Aarona, co to ponoć cuda czyni. Poszedł nieszczęśnik i opowiedział mnichowi wszystko co zaszło. Aaron ulitował się nad starym nubijczykiem, dał mu kawałek drewna i kazał wrzucić w wodę, tam gdzie się dramat rozegrał. I stało się, że kiedy tylko kawałek drewna dotknął wody, wynurzyła się bestia z Nilu i wypluła chłopca, bez jednej nawet ranki na ciele. Ajjj..., wielka jest moc modlitwy, a jeszcze większa wiara ludu, który chętnie opowiada o tym, co się przydarzyło świętym Pańskim ...

Cudów zatem przybywało. Jakiś rybak przyszedł z płaczem, że mu dziecko, którego nie przypilnował, z łodzi się wychyliło i do wody wpadło, i tyle go widział. Może by znów świątobliwy pomógł? Pomógł, czemu nie: pomodlił się jak należy, psalmy odmówił i na barkę wracać kazał, gdzie na ojca czekało kolejne ocalone dziecko. Tym razem jednak do opowieści o cudzie dołączono zeznanie topielca, że mu anioł świetlisty rękę podał i tak z otchłani nilowej wyciągnął.

Potem przyszli bliscy rolnika, który pracował w ogrodzie, a kiedy wszedł na drzewo by zerwać owoce, spadł na ziemię i wydawało się, że umarł. Aaron siedział akurat przed swoją chatą i chwalił Pana. Opowiedzieli mu wszystko co zaszło, a starzec wskazał na skopek stojący na progu, kazał go zabrać i tą wodą skropić umarlaka, czyniąc przy tym znak Chrystusowy. Podziałało natychmiast, więc niebawem wrócili proszący wraz z nieostrożnym rolnikiem, który pięknie za ocalenie dziękował. A mnich pokorny tylko głową kiwał i palcem na niebiosa wskazywał.

Był zresztą pomocny w sprawach znacznie mniejszej wagi, choć też gardłowych. Kiedyś sama tylko modlitwa Aarona przekonała surowego bankiera, by miał jeszcze trochę cierpliwości w stosunku do pewnego dłużnika, który przyszedł mnicha prosić o wstawiennictwo. Innym razem przywrócił wzrok komuś, kto przyszedł z jeszcze dalszego południa. Potem znów modlitwy apa Aarona uwolniły opętanego spod władzy demona. Były też pomocne w czasach, gdy Nil nie wylewał jak należy i gdy okolicznej ludności głód zaczynał doskwierać.

Tak oto żył i został zapamiętany święty apa Aaron, którego uczniem był nie mniej święty abba Izaak. To on właśnie opowiedział wszystkie te rzeczy mnichowi Pafnucemu, wędrowcy przybyłemu z północy, który je spisał potem, i nam przekazał. Do naszych dni zachował się jeden tylko rękopis przekazujący „Historię mnichów ze Siene”. Ale wystarczy, bo przecież dziś pismo zdaje się być nieśmiertelne. Wszystko zostaje dziś w internecie, każdą publikację można zamówić i odnaleźć, nawet po latach. Ale niezależnie od form przekazu ciągle liczy się treść. Opowieści o dawnych mnichach, nawet te najbardziej cudaczne, przemawiają do nas jeśli tylko mamy odwagę dostrzec w nich rzeczy nieprzemijające: ewangeliczny radykalizm, umiejętność komentowania teraźniejszości słowami Pisma, jasność, że wydarzenia i drogi tego świata prowadzą nas do Boga, nawet jeśli tego na bieżąco nie dostrzegamy. Bo żywoty dawnych mnichów mówią także o nas, całkiem współczesnych. Niech zatem będą nam dobrymi braćmi bardziej nawet niż przewodnikami.

Rafał Zarzeczny SJ








All the contents on this site are copyrighted ©.