„Gdy niektórzy
mówili o świątyni, że jest przyozdobiona pięknymi kamieniami i darami, [Jezus] powiedział:
«Przyjdzie czas, kiedy z tego, na co patrzycie, nie zostanie kamień na kamieniu, który
by nie był zwalony». Zapytali Go: «Nauczycielu, kiedy to nastąpi? I jaki będzie znak,
gdy się to dziać zacznie?»” (Łk 21,5 n).
Ostatnie niedziele roku liturgicznego
koncentrują swoje rozważania wokół tematu, skądinąd trudnego, tajemniczego, a jednocześnie
jakże realnego, którym jest koniec naszego ziemskiego życia i koniec całego świata.
Do medytacji nad tą rzeczywistością, ku której wszyscy zmierzamy, zachęcają nas słowa
Jezusa wypowiedziane na widok bodaj najpiękniejszej z budowli, jaka istniała w Jerozolimie
w tamtych czasach, Świątyni Jerozolimskiej. Była dumą Narodu Wybranego, miejscem obecności
samego Boga pośród ludzi, i dlatego nikt nie dopuszczał nawet myśli, żeby kiedykolwiek
mogła zostać zniszczona. Ku wielkiemu więc zdziwieniu słuchaczy, Jezus zapowiada nie
tylko zburzenie świątyni, ale też i koniec świata, który poprzedzi cały szereg różnych
wydarzeń: wojny, prześladowania, trzęsienia ziemi, głód i inne. W ślad za nimi pojawią
się fałszywi świadkowie, którzy, powołując się na Jezusa, będą głosić, że nadszedł
czas, iż nieuchronnie zbliża się koniec świata.
Czyż tego wszystkiego nie doświadczamy
niemalże każdego dnia? Żyjemy w czasach, które wydają się być apokaliptyczną realizacją
słów Jezusa. Wystarczy wspomnieć o nieustannych kataklizmach, wojnach, prześladowaniach
chrześcijan. Wiek XX został nazwany wiekiem największych i najcięższych prześladowań
chrześcijan, a również i początek XXI wieku obfituje w tysiące męczenników w różnych
zakątkach świata.
Czy to oznacza, że koniec świata jest już bliski? Czy wierzyć
tym, którzy nieustannie przepowiadają jego koniec i nierzadko podają nawet konkretną
datę, skądinąd nie pierwszy już raz?
Odpowiedź Jezusa jest zdecydowana: „Strzeżcie
się, żeby was nie zwiedziono. Wielu bowiem przyjdzie pod moim imieniem i będą mówić:
«Ja jestem» oraz: «Nadszedł czas». Nie podążajcie za nimi! I nie trwóżcie się, gdy
posłyszycie o wojnach i przewrotach” (Łk 21,8).
Choć Jezusowy opis zjawisk,
które będą towarzyszyć końcowi świata, jest nad wyraz barwny i plastyczny, niesie
w sobie jednocześnie mocną zachętę do zachowania zdrowego realizmu wobec tego wszystkiego,
co dzieje się wokół nas. Nie należy się lękać zła, które przemierza przez świat i
dotyka każdego, bowiem Bóg, Pan nieba i ziemi, jest potężniejszy od wszystkiego i
jest ponad wszystkim. Mamy zatem zawierzyć Bogu i wytrwale trwać przy Nim, przeświadczeni,
że nie terroryzm, ani wojny, ani trzęsienia ziemi, ani żaden inny kataklizm spowoduje
koniec świata. Koniec świata jest w ręku Stwórcy, On jest Panem historii i tylko On
zdecyduje, kiedy ma nastąpić (por. Mk 13,32).
Co powinien zatem robić chrześcijanin?
Zadaniem
człowieka wierzącego nie jest pełne lęku towarzyszenie owym wydarzeniom, ale nieustanne
poszukiwanie znaków obecności Bożej, które niosą w sobie ładunek nadziei. Tej nadziei
potrzeba chyba najbardziej. Chrześcijanin powinien trwać przy Jezusie, wierzyć, że
Jego słowa są prawdą i że Jego obietnice się sprawdzą. „Włos z głowy wam nie zginie.
Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie”.
Wytrwanie przy Jezusie oznacza
kontynuację codziennych obowiązków pomimo najprzeróżniejszych wątpliwości i przeszkód
oraz zatroskanie o wzrost w doskonałości cnót wiary, nadziei, miłości, roztropności,
sprawiedliwości, i innych.
Pełni ufności zatem nie przestajmy wznosić naszą
modlitwę: O Boże, który jesteś początkiem i końcem wszystkich rzeczy, który gromadzisz
wszystkich w żywej świątyni swojego Syna, spraw, abyśmy w radosnych i smutnych wydarzeniach
tego świata mogli zawsze zachować żywą nadzieję, pewni, że dzięki naszej cierpliwości
posiądziemy życie wieczne.