Pasterz dobry i nieustraszony – Sługa Boży bp Piotr Gołębiowski
2 listopada 2010 r. mija 30 lat od śmierci bp. Piotra Gołębiowskiego, administratora
apostolskiego diecezji sandomierskiej. Kilka lat przed swą śmiercią tłumaczył on księżom,
że szczególną łaską dla kapłana jest śmierć przy ołtarzu, w czasie celebracji Mszy
Świętej, ale po Komunii świętej. Sam dostąpił tej łaski. W Dzień Zaduszny w 1980 r.
w kaplicy sióstr służek w Nałęczowie celebrował Mszę świętą. Podczas udzielania wiernym
Komunii Świętej, ukazał jednej z sióstr Ciało Pańskie, wypowiedział słowa „Ciało Chrystusa”,
a następnie osunął się na stopnie i zmarł.
Gdy o śmierci biskupa poinformowano
Jana Pawła II, papież powiedział: „Zmarł wielki Biskup”, a kilkanaście dni później
wyraził się do kapelana zmarłego biskupa: „To był święty Biskup”. Dziś jego proces
beatyfikacyjny prowadzi diecezja radomska.
Bp Piotr Gołębiowski przyszedł
na świat 10 czerwca 1902 r. w Jedlińsku koło Radomia. Żywą wiarę wyniósł z domu rodzinnego.
Uczył się w rodzinnej miejscowości, później w Radomiu, a następnie w Wyższym Seminarium
Duchownym w Sandomierzu. Przed święceniami kapłańskimi został wysłany na studia na
Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. W czasie wakacji w 1924 r., po pierwszym roku
studiów, przyjął w Sandomierzu święcenia kapłańskie. Studia rzymskie uwieńczył dwoma
doktoratami: z filozofii i z teologii. Obrona tego drugiego odbywała się w obecności
papieża Piusa XI. To było wielkie wyróżnienie. Po powrocie do diecezji został wikariuszem
w katedrze i notariuszem w kurii diecezjalnej. Już rok później mianowano go profesorem
w seminarium, a znów po roku został ojcem duchownym alumnów. W 1941 r., na własną
prośbę, został zwolniony z obowiązków seminaryjnych i mianowany proboszczem: najpierw
w Baćkowicach, potem rektorem kościoła Świętej Trójcy w Radomiu i wreszcie proboszczem
i dziekanem w Koprzywnicy. W 1957 r. Pius XII mianował go biskupem pomocniczym w Sandomierzu.
Święcenia biskupie otrzymał 28 lipca tamtego roku. Wspierał wytrwale biskupa sandomierskiego,
schorowanego i udręczonego przez komunistyczne władze biskupa Jana Kantego Lorka.
Po jego śmierci, papież Paweł VI mianował go w 1968 r. administratorem apostolskim
diecezji sandomierskiej z prawami biskupa diecezjalnego.
W pamięci wiernych
pozostał jako człowiek Eucharystii. Był przykładem modlitewnego trwania przy Chrystusie
dla alumnów seminarium duchownego, dla swych parafian, których uwadze nie uszło, że
gdy przyjeżdżał, by objąć nową parafię, najpierw udawał się przed tabernakulum, a
dopiero potem na plebanię. Był wzorem dla duchowieństwa i domowników, którzy wiedzieli,
że jeśli nie było go w gabinecie, to należało go szukać w kaplicy. Z Eucharystią wreszcie
związał ostatnie chwile swego ziemskiego życia. Była to – jak sam mówił – szczególna
łaska.
Nazywany był „Biskupem Maryjnym”, bo rzeczywiście odznaczał się szczególną
pobożnością maryjną. W dzieciństwie pielgrzymował do sanktuarium w Błotnicy. W młodości
doświadczył łaski uzdrowienia za przyczyną Maryi czczonej w tamtejszym sanktuarium.
W swój biskupi herb wpisał znak Matki Bożej, a dewizą pasterskiego posługiwania uczynił
słowa: „Maria spes nostra” („Maryja naszą nadzieją”). Kierował diecezją według swoistego
maryjnego programu, którego szczególnymi momentami były trzy koronacje wizerunków
maryjnych: w Studziannie, w Wysokim Kole i w Błotnicy. Z upodobaniem nawiedzał sanktuaria
maryjne, nie rozstawał się z różańcem, a wszystkie trudne wydarzenia zawierzał Maryi.
Nagrodą dla biskupa był powrót na szlak nawiedzenia uwięzionego przez komunistów Obrazu
peregrynującego po Polsce. Miało to miejsce w Radomiu w 1972 r. Na zadane wówczas
pytanie Prymasa Polski, czy weźmie odpowiedzialność za powracający obraz, odpowiedział,
że „jest to słodka odpowiedzialność”.
Biskup był Dobrym Pasterzem. Z miłością
służył ludziom. W czasie wojny, na jego plebanii w Baćkowicach znalazło schronienie
około 200 osób, a on sam troszczył się o to, by mieli, co jeść. Bywało, że przedzierał
się do rannych w okopach, czy do chorych, którzy potrzebowali posługi sakramentalnej.
Znakiem odwagi i miłości pasterskiej była wówczas przestrzelona w kilku miejscach
sutanna.
Księża mówili o bp. Piotrze: „Biskup Męczennik”. Doświadczył w swoim
życiu wielu cierpień i upokorzeń ze strony komunistycznego aparatu represji. Na terenie
diecezji sandomierskiej władze rządzące chciały rozbić jedność Kościoła. Biskup odważnie
wystąpił przeciwko. Przeżył więc porwanie z rezydencji biskupiej, a potem proces sądowy,
w którym – nie wiedzieć czemu – ze świadka stał się tak naprawdę oskarżonym... Po
latach, w pamiętnym Wielkim Tygodniu 1968 r., celebrował liturgię wśród rzucanych
kamieni i wyzwisk. Nie cofnął się, a wprost przeciwnie: wyznawał, że gotów był oddać
życie dla sprawy jedności Kościoła. Jedność została przywrócona, a biskup do śmierci
ponosił konsekwencje swej zdecydowanej postawy. Jak wspomniano – był mianowany administratorem
apostolskim diecezji, gdyż władze komunistyczne nie zgadzały się na jego nominację
na pełnoprawnego rządcę diecezji. Był też jednym z dwóch polskich biskupów, którym
władze nie udzieliły zgody na wyjazd na Sobór Watykański II – mimo telegramów, które
Prymas kierował do niego w imieniu papieża. Po latach, w 1973 r., po spotkaniu z Pawłem
VI, biskup notował: „Ojciec Święty powiedział: «Ks. Biskup nie ma względu u władz
państwowych». Gdy nadmieniłem, że nie byłem na Soborze Watykańskim II Ojciec Święty
położył rękę na sercu i powiedział: «Stąd nikt nie wyrwie Ks. Biskupa»”.
Po
osiągnięciu wieku emerytalnego biskup złożył rezygnację na ręce papieża. Zarówno jednak
Paweł VI, jak i później Jan Paweł II prosili go, by nadal wypełniał swą posługę. W
pierwszych dniach listopada 1980 r. chciał jechać do Rzymu – by jak się wydaje – osobiście
przedstawić papieżowi swą prośbę o zwolnienie z urzędu. Mówił też: „Pragnę pojechać
do Rzymu i pożegnać się z ukochanym Ojcem Świętym. Czuję, że to będzie ostatnia moja
podróż do Wiecznego Miasta”. Nie zdążył pojechać.
Jan Paweł II w telegramie
na pogrzeb pisał: „Ze wzruszeniem wspominam tego dobrego i nieustraszonego Pasterza
Kościoła sandomierskiego, który z taką wiarą, nadzieją i miłością oddał się bez reszty
na służbę Ewangelii, nie bacząc na trudności i cierpienia”. Z kolei kard. Stefan Wyszyński
notował w swych zapiskach: „Był człowiekiem wielkiej służby i zdecydowanej walki w
obronie wolności Kościoła (...). Wyrządzoną krzywdę przez małych polityków – Bóg Biskupowi
Piotrowi hojnie nagrodzi. Był mężem Bożym, w duchu pokory i głębokiej pobożności”.
Bp
Piotr zmarł trzydzieści lat temu. Jest jednak postacią bardzo dziś aktualną. Warto
odczytywać na nowo jego życie i słowa. Uczy nas bezgranicznej miłości do Boga i zawierzenia
Maryi. Takie właśnie zawierzenie charakteryzowało Jana Pawła II, kard. Stefana Wyszyńskiego,
jak też bp. Piotra Gołębiowskiego. Dziś wszyscy trzej są kandydatami na ołtarze. Uczy
nas bp Piotr również miłości do Kościoła i wsłuchiwania się w jego głos. W dniu pogrzebu,
sandomierski biskup pomocniczy Stanisław Sygnet (którego 25. rocznica śmierci wczoraj
minęła), mówił odwołując się do okoliczności śmierci bp. Piotra i do niezakończonej
Mszy Świętej: „Prosimy Cię o błogosławieństwo, które zatrzymałeś sobie nie kończąc
nim swej ostatniej Mszy Świętej tu na ziemi. Ufamy i wierzymy, że tym błogosławieństwem
z Domu Ojca będziesz nas wszystkich wspierał”.
Bp Piotr mówi natomiast i do
nas, jak przed laty do swych parafian w Baćkowicach, gdy przeprowadzał ich przez zaminowane
pole: „Chodźcie za mną”, „Wstępujcie w moje ślady”, „Idźcie po moich śladach”... Niech
wyniesiony na ołtarze stanie się wzorem dla dzisiejszego Kościoła. O to wspólnie się
modlimy.