„Ja tam biskupem być nie chcę ...”, czyli o kłopotach ze świętym abba Psuluzją
z Asuanu
Posłuchaj:
W dobrze już
nam znanej księdze „Historii mnichów ze Siene”, pióra abba Pafnucego z przełomu IV
i V stulecia, czytaliśmy o świętych głosicielach Chrystusa na pograniczu krainy zwanej
Nubią, na samym południu starożytnego Egiptu. Było już zatem o świętych założycielach,
mianowicie o apa Macedoniuszu i jego dwóch uczniach, Marku i Izajaszu. Tych
trzech faktycznie dało początek życiu chrześcijańskiemu i także monastycznemu na terytorium,
które dziś pokrywają wody Zbiornika Asuańskiego, aż za Wielką Tamą na Nilu. Ufundowany
przez nich Kościół długo i skutecznie będzie opierać się nawałnicy islamskiej, nawet
jeśli przez wiele wieków przyjdzie mu żyć w całkowitej izolacji od reszty świata chrześcijańskiego.
Czasy
tej pierwszej generacji biskupiej przeminęły. W naszej „Historii” czytamy zatem, że
kiedy umarł apa Izajasz, kraina przez jakiś czas pozostawała bez biskupa. A
żył podówczas na jednej z okolicznych wysp nilowych mnich imieniem Psuluzja. Był on
uczniem słynnego anachorety, apa Arona. Wszyscy, którzy spotkali kiedyś Psuluzję
dawali o nim dobre świadectwo. Nic więc dziwnego, że mieszkańcy File chcieli mieć
go za biskupa. Udali się zatem przedstawiciele całej wspólnoty Kościoła do mniszej
pustelni z prośbą, aby porzucił swoje odludzie i swój święty spokój. Ale Psuluzja
zareagował ze zdziwieniem pytając: „A kimże ja jestem, panowie, że mnie chcecie zrobić
biskupem? Przecież jestem idiotą, który nie potrafi odróżnić swej ręki prawej od lewej...”.
No tak, mocny argument. Ale tamci nie zamierzali dać za wygraną, wiedzieli bowiem
dokładnie, czego chcą i kogo mieć za pasterza. Tłumaczyli zatem Psuluzji i prosili
go przez długie godziny. Ten jednak zaciął się i za nic nie godził na zamianę mniszej
celi na biskupi pałac. W końcu sieneńczykom puściły nerwy. Pochwycili biednego Psuluzję
i mimo, że mu się to całkiem nie podobało, siłą zaciągnęli go do miasta. Potem spisali
stosowny dokument potwierdzający jego wybór na biskupa, w ogóle nie zważając na głośne
protesty, które biedak ciągle jeszcze podnosił. Nic sobie nawet nie robili z jego
łez i żałosnego błagania o pozostawienie w spokoju. Teraz trzeba było zawieźć Psuluzję
do patriarchy, do Aleksandrii, żeby go tam wyświęcił jak należy. Żeby im jednak nieszczęśnik
w czasie drogi nie uciekł, to mu ręce i nogi związali, i w takim właśnie stanie zapakowali
na okręt. A że ciągle jeszcze lamentował i głośno biadolił, że biskupem być nie chce,
to mu usta zawiązali... Wyobrażacie sobie? Ale to naprawdę nie był jedyny przypadek
w starożytności, że się kandydata do święceń tak oto „delikatnie” przymuszało. Zapytajcie
choćby świętego Augustyna, czy chciał być duchownym? Albo niejakiego Pauliniana, młodszego
brata świętego Hieronima, którego przy święceniach ponoć pięciu diakonów musiało trzymać,
tak się biedaczek opierał i wyrywał...
No, ale dość tych gorszących opowieści,
bo oto statek z biednym Psuluzją już dopłynął do Aleksandrii. Tam poszło w miarę gładko:
arcybiskup rozwiązał ostatecznie dylematy Psuluzji, zwracając się do niego tonem nieznoszącym
sprzeciwu: „O święty mnichu, dotychczas chodziłeś gdzie chciałeś, teraz czas już,
abyś przyjął odpowiedzialność za Kościół” – powiedział. Potem szybko go wyświęcił:
najpierw na lektora, zaraz potem na diakona, później uczynił go prezbiterem, a gdy
kolejny raz nałożył na niego ręce konsekrował Psuluzję na biskupa. Na koniec odprawił
ich ze znakiem pokoju i błogosławieństwem. Poszli więc, ale zapomnieli zabrać list
potwierdzający święcenia. Musieli zatem wrócić, a wtedy biskup napisał, jak się rzeczy
miały: że założył na Psuluzję stułę i że dał mu klucze do rąk...
Psuluzja nadal
jednak nie był pogodzony ze swym losem, bo zamiast do miasta popłynął na swoją wyspę,
wszedł do swej starej celi i usiadł na ziemi. Bo naprawdę kochał święty spokój, modlitwę
i życie na osobności. Jednak lud Boży, który na niego czekał, lamentował i niemal
już zaczynał pomstować. Wsiedli więc w wielkiej liczbie na barki i popłynęli do mniszej
samotni, a kiedy go znaleźli odebrali zwyczajowe błogosławieństwo. Potem zapytali
o sprawę episkopatu. Bracia, którzy byli z Psuluzją, potwierdzili, że ten został konsekrowany
na biskupa. Pytali go zatem: „Dlaczego więc, nasz ojcze, nie przyszedłeś do miasta,
jak czynią wszyscy biskupi?”. Teraz się chyba jednak trochę zawstydził, bo wymamrotał
dość nieskładnie, że najpierw musiał odwiedzić swoją małą celę...
Zabrali go
ze sobą, wsadzili na barkę i przeprawili się do miasta. Tam uroczyście wprowadzili
Psuluzję do wielkiego kościoła i posadzili na biskupim tronie, zgodnie z przyjętym
zwyczajem. On zaś wszystkim udzielił błogosławieństwa i odprawił ze znakiem pokoju.
Potem przez 40 dni modlił się wraz z całym ludem, czytał Słowo Boże i nauczał jak
na biskupa przystało. Zachęcał ich zwłaszcza usilnie, by żyli w czystości i wzajemnej
miłości. Ale potem znowu wrócił do swej mniszej celi na wyspie... Nie było na niego
siły...
Kiedy w Aleksandrii umarł arcybiskup Tymoteusz, jego następcą został
Teofil; był zatem rok 385. Wszyscy biskupi udawali się wówczas do stolicy, by złożyć
homagium nowemu patriarsze. Popłynął także nasz apa Psuluzja. Kiedy
tam dotarli, zastali arcybiskupa w kościele wraz z całym ludem, była bowiem wigilia
paschalna. Gdy napełniono zdrój chrzcielny wodą, przyszedł Teofil wraz z innymi biskupami
i modlił się nad nią. A tymczasem Psuluzja stał przed bramą baptysterium, cały zawstydzony
i zmieszany, uważał się bowiem za niegodnego udziału w tym zgromadzeniu i w świętych
misteriach. Ojjj, same problemy z tym Psuluzją... Patriarcha posłał więc do niego
diakona z zapytaniem, dlaczego nie przychodzi na modlitwę do kościoła. Inni biskupi
już nawet nie kryli uśmiechów i pokpiwali sobie z biedaka całkiem nieładnie. Wszedł
zatem. Ale kiedy tylko wyciągnął swoje ręce do błogosławieństwa nad wodą, ta dosłownie
zaczęła się gotować, jakby ktoś ogień podłożył pod zdrojem chrzcielnym. No i już nikt
nie miał wątpliwości, jak święty musi być ten nadmiernie skromny apa Psuluzja,
ile w nim Ducha Bożego i jaka wielka łaska Pańska mu towarzyszy.
Psuluzja wrócił
potem do domu z błogosławieństwem patriarchy. Oczywiście nie do miasta, ale na swoją
wyspę pustelniczą, czemu już zresztą nikt się nie dziwił. A kiedy tam też umarł po
pewnym czasie, przyszli kapłani wraz z całym ludem i pochowali świętego apa
Psuluzję ze czcią i lamentem, bo choć biskupem być nie chciał, to jednak przykład
jego życia surowego, w czystości, na modlitwie i z daleka od świata, wielu innych
doprowadził do świętości.