O świętym Macedoniuszu, czyli „Historii mnichów z Asuanu” ciąg dalszy
Posłuchaj:
Kto słuchał
naszej poprzedniej audycji zapewne przypomina sobie, że mówiliśmy o mnichach z Asuanu,
zwanych też sieneńczykami. Nazwa ta rzecz jasna nie pochodzi od włoskiego miasta Sieny,
ale od tego egipskiego, bo w starożytności i w Górnym Egipcie, tam gdzie dziś jest
Wielka Tama i wody Zbiornika Asuańskiego, istniało miasto czy raczej pustynne osiedle,
które zwało się właśnie Siene. Tam też już około czwartego wieku zawitali chrześcijańscy
mnisi. No bo wiadomo: Nil był blisko, więc wody – która przecież w tamtym rejonie
decyduje o życiu i śmierci – raczej nie brakowało. Zarazem pustynia tu wielka i dzika,
więc każdy mógł sobie znaleźć łatwo miejsce dla życia ascetycznego. A że do prawdziwego
miasta było daleko, więc ani nikt specjalnie w odosobnieniu nie przeszkadzał, ani
też nie kusiło bardzo, by się samu gdzie wyprawić. Łatwo za to było napotkać świętych
ojców, których niektórzy próbowali naśladować, a przynajmniej się przy nich duchowo
zbudować. A o tym, jak w istocie wyglądało życie mnisze w asuańskiej prowincji, opowiedział
niejaki abba Pafnucy, który jeszcze w IV wieku bacznie obserwował sieneńczyków, i
już w poprzednim odcinku mówiliśmy o jego księdze „Historii mnichów sieneńskich”,
spisanej po koptyjsku i zachowanej w jednym jedynie egzemplarzu. Dziś razem opowieść
tę czytać będziemy.
Prawdziwym bohaterem tamtych okolic był niejaki abba Izaak.
Pisarz Pafnucy wybrał się kiedyś do niego w odwiedziny. Trzeba było do niego popłynąć
łodzią, bo starzec mieszkał na wyspie nilowej, daleko na południu, aż za kataraktami,
przez co wyprawa tam była żmudna i niebezpieczna. Izaak rzadko widywał gości w swej
pustelni, więc powitał czcigodnych braci z radością, obdarzyli się pocałunkiem pokoju,
wymienili grzeczności i błogosławieństwa, a potem zasiedli do skromnej wieczerzy.
A że na Wschodzie ludzie dobrze wychowani rozmawiają ze sobą przyjaźnie przy posiłku,
mówiło się zatem o tym, jak wielu świętych ojców od dawna żyje w tamtej okolicy. Wtedy
Izaak opowiedział taką oto historię.
Był tam niejaki Macedoniusz, którego na
biskupa wyświęcił sam Atanazy w Aleksandrii, gdy się tylko zorientował, że są na południu
chrześcijanie i że potrzebują kapłana. Macedoniusz po powrocie szybko zabrał się za
zwalczanie resztek pogaństwa. Ale nie czynił niczego na siłę, próbował za to inteligentnie
zachęcić pogańskich kapłanów, by porzucili zgubne zabobony a czcili jedynego Boga,
stwórcę nieba i ziemi, który dał swego Syna dla naszego zbawienia. Nie obyło się jednak
bez problemów, bo słowa te zdenerwowały wielu pogan a niektórzy nawet chcieli zabić
podstępnie czcigodnego Macedoniusza. Na szczęście dobrzy ludzie w porę ostrzegli świętego
starca, tak że musiał uchodzić na pustynię. Tam miewał wizje od Boga. Razu pewnego
ukazali mu się we śnie dwaj młodzieńcy w srebrzystych szatach i koronach świętości
na głowie. A nazajutrz Macedoniusz znalazł w głębi pustyni dwóch braci bliskich śmierci
z pragnienia. Uratował ich zatem i zabrał do siebie, a potem ochrzcił obu, nadając
im imiona Marka i Izaaka. Niewiele wody upłynęło w Nilu, jak zrobił ich mnichami a
jeszcze potem wyświęcił: jednego na prezbitera, drugiego zaś na diakona.
W
tych czasach w okolicy pojawili się Nubijczycy z głębokiego południa, a dwóch z nich
zawitało nawet w domu biskupa Macedoniusza, który niczym Salomon najpierw pogodził
ich w sporze a potem jeszcze cudownie uzdrowił złamaną nogę wielbłąda. Musiał tym
na przybyszach zrobić wrażenie, bo wieść o biskupie-cudotwórcy błyskawicznie rozeszła
się po okolicy. Przyszedł więc kapłan pogański imieniem Aristos. I szybko się okazało,
że był on ojcem dwóch braci szczęśliwie odnalezionych na pustyni. Macedoniusz ochrzcił
i jego, a potem wszyscy udali się do miasta. Tam zbudowali kościół i sprawowali święte
misteria. Wówczas wielu mieszkańców tej krainy miało przyjąć chrzest, niektórych zaś
Macedoniusz ustanowił prezbiterami i diakonami. A kiedy już się zestarzał, wezwał
do siebie Izaaka i Marka, którego wyznaczył na następcę. Potem umarł w wielkiej chwale
łaski Pana, a mieszkańcy miasta, które nawrócił, urządzili mu pogrzeb godny miłości,
jaką go wszyscy darzyli i czci, jaką otaczany był za życia.
Takie właśnie miały
były początki głoszenia wiary chrześcijańskiej na południu starożytnego Egiptu. Istotnie
wydaje się, że pierwsi misjonarze dotarli tam około połowy IV wieku. Nubia, o której
w swej opowieści wspomina Pafnucy to obszary dzisiejszego pogranicza Egiptu i Sudanu.
Dzieje cywilizacji na tych terenach są niezwykle ciekawe, sięgają bowiem drugiego
tysiąclecia przed Chrystusem: Egipcjanie wielokrotnie najeżdżali Nubię, Nubijczykom
też zdarzyło się opanować państwo faraonów. Później istniało tam królestwo Kuszytów,
do którego zawędrowali chrześcijanie, i to z dwóch kierunków, bo i z Egiptu i z Etiopii.
I tak jak na całym Wschodzi ośrodkami Kościoła były głównie klasztory. O rozmachu,
jaki przybrało życie monastyczne na tych terenach dziś jeszcze świadczą wykopaliska
archeologiczne: całe osiedla zorganizowane wokół obszernych kościołów i sztuka sakralna
na niebywałym poziomie, w tym zwłaszcza pozostałości fresków, wszystko to pokazuje,
że chrześcijaństwo było tu dobrze zakorzenione. Według źródeł historycznych święty
Atanazy konsekrował niejakiego Marka na biskupa w nubijskiej Philae w roku 373. Z
kolei według Jana z Efezu w połowie VI wieku niejaki Julian miał dotrzeć aż na dwór
królewski, odtąd więc także władcy nubijscy byli chrześcijanami. Poza tym źródła historyczne
kłócą się ze sobą jak zwykle, gdy mowa jest o świecie oddzielonym od nas przez wieki
i przez pochód muzułmańskich plemion arabskich, które w siódmym wieku odizolowały
zarówno Nubię jak i Etiopię od reszty chrześcijańskiego świata na długie stulecia.
Ale o tym już innym razem.