2010-09-05 18:10:47

Ex Oriente Lux


O świętym Apollosie, archimandrycie z egipskiego klasztoru w Hnes

Posłuchaj: RealAudioMP3

Opiewali starożytni Grecy wdzięki Apollina i w mitologii i w sztuce, tak iż imię boskiego syna Zeusa i Leto stało się popularne wśród zwykłych śmiertelników. Był on wszak wzorem piękna, bóstwem solarnym, synonimem życia i płodności, opiekunem tajemniczych misteriów i bohaterem wielu miłosnych opowieści. Nie dziwi zatem, że starożytni chętnie nadawali jego imię swym dzieciom. Chrześcijanie zresztą też się przed tym nie uchylali, o czym świadczy choćby pokaźny zastęp apollińskich mnichów w pierwszych wiekach Kościoła. Zresztą przecież już jeden z towarzyszy świętego Pawła Apostoła, nota bene Żyd z Aleksandrii, zwał się właśnie Apollosem i nikomu to nie przeszkadzało, bo chrześcijanie nie powinni być dziwakami stroniącymi od świata, za to dobrze, gdy potrafią ten świat zmieniać, byle tylko na lepsze.

Dziś więc będziemy mówić o świętym opacie Apollosie z Hnes. Jego żywot spisał niejaki Stefan z tego samego klasztoru. Jest to prawdziwa mowa pochwalna, czyli enkomium, pełna obrazowych porównań i wzniosłych epitetów. Spisana po koptyjsku, do naszych czasów zachowała się w jednym tylko rękopisie, przechowywanym obecnie w Pierpont Morgan Library. Tekst ten został wydany w świetnej belgijskiej serii Corpus Scriptorum Christianorum Orientalium (CSCO 394n), kto chce niech czyta, bo dołączono także angielski przekład. W prologu do panegiryku Stefan z Hnes wyraźnie nawiązuje do imienia swego mistrza nazywając go słońcem i gwiazdą jasno świecącą na niebie, mnichem szczególnie upodobnionym do Chrystusa, bo przecież On jest Alfą i Omegą, a od tych właśnie liter zaczyna się i kończy imię świętego opata. Retoryka to czysta, prawda, ale wiele w niej szacunku i pragnienia, by wszystko, co się w życiu człowieka dzieje istotnie rozpoczynało się i kończyło w imię Boże i na Jego chwałę.

Na południowy-wschód od Fajum, pomiędzy wielką piramidą Senusereta Drugiego i miastem Ihnasia el-Medina w Środkowym Egipcie, dziś jeszcze oglądać można ruiny klasztornego kompleksu. W starożytności było tu osiedle, po koptyjsku zwane Hnes. Mimo że kiedyś w tutejszych piaskach odnaleziono fragmenty starych rękopisów, żadne systematyczne wykopaliska nigdy nie zostały przeprowadzone. Szkoda, może kiedyś znajdą się sponsorzy dla takiej ekspedycji, zapewne byłoby warto. Otóż klasztor ten nosił niegdyś imię świętego męczennika Izaaka. To tutaj właśnie schronienie znalazł surowy asceta imieniem Apollos. Był on jeszcze mnichem w klasztorze w Pbou, kiedy patriarcha aleksandryjski Teodozjusz został wezwany do Konstantynopola w związku z porządkami, jakie cesarz Justynian chciał zaprowadzić w Kościele na modłę bizantyńską. Nasza opowieść zaczyna się zatem w latach trzydziestych VI wieku. Chodziło o to, by egipscy monofizyci podpisali formułę chalcedońską, czego z wielu względów zrobić nie mogli. Więc próbowano ich do tego przymusić, co rzecz jasna kończyło się powracającymi falami prześladowań. Apollos musiał salwować się ucieczką ze swego rodzimego klasztoru w głąb pustyni, podobnie jak zrobiło to wielu innych.

Biograf Apollosa, mnich Stefan, opowiada, że od najmłodszych lat był on człowiekiem Bożym, żyjącym w pokoju z ludźmi i pełnym życzliwości. Wiele w nim przypominało postawę proroka Eliasza, nawet płaszcz, którym się okrywał w dzień i w nocy (3). Archimandryta sławny był z umiejętności rozeznawania działających mocy duchowych, był też znanym i cenionym wśród mnichów mistrzem życia wewnętrznego. Wychwala się jego głębokie pragnienie naśladowania proroków i apostołów poprzez gorliwość w głoszeniu Słowa Bożego, pokorę i gotowość do wyznawania własnych grzechów przed Bogiem, modlitwę nieustającą i przepojoną duchową żarliwością. Jego surowe i ascetyczne życie, pełne opanowania i wstrzemięźliwości, uważano za praktykę prawdziwej filozofii. Podziwiano też jego doskonałą znajomość Pisma świętego i umiejętność przedstawiania misterium Chrystusa w prostych i przekonywujących słowach (4-5). Stefan z Hnes w swej mowie pochwalnej wielokrotnie nazywa Apollosa prorokiem, nie tyle ze względu na widzenie przyszłości, co na ten właśnie szczególny styl życia, który bardziej odpowiada aniołom niż ludziom. Nie waha się też nazywać swego mistrza męczennikiem, nawet jeśli w istocie nie przeszedł on przez fizyczny ogień próby.

Wiele miejsca w swej pochwale Stefan poświęca sprawie chalcedońskiej. Cesarza Justyniana nazywa przy tym szaleńcem a sobór z roku 451 – czarą niegodziwości. Chyba trochę przesadził, ale taki był punkt widzenia z aleksandryjskiej perspektywy: dla nich Sobór Chalcedoński był równoznaczny z rehabilitacją Nestoriusza, potępionego dwadzieścia lat wcześniej na Soborze Efeskim. Nie mieli racji, ale powszechne emocje i względy personalne dawno zaważyły na takim właśnie ujmowaniu historii i formułowaniu teologii. Niestety skutki trwają po dziś dzień, bo ciągle nie ma widzialnej jedności pomiędzy Kościołami dawnego cesarstwa, czyli rzymskim katolicyzmem i bizantyńskim prawosławiem, a egipskimi koptami. A przecież faktycznie od dawna nic nas nie dzieli.

Abba Apollos nie odgrywał aktywnej roli w tych sporach, był raczej ich ofiarą, ale też symbolem oporu i prawowierności aleksandryjskiej. Znany był przede wszystkim jako kaznodzieja i wizjoner, mistyk i teolog zarazem. Jako przełożony klasztoru św. Izaaka w Hnes zdecydowanie odpierał żądania melchickich zwierzchników, zaskarbiając sobie wielki szacunek jemu podległych mnichów i niechęć kościelnych oponentów. Ale już wkrótce i tak mieli przyjść muzułmanie i dawne spory teologiczne przestały tak bardzo dzielić. Dawny świat chrześcijańskiego Egiptu miał być zadeptany przez plemiona z Półwyspu Arabskiego. Przyszły nowe wyzwania, z którymi egipscy koptowie muszą borykać się do dziś. Może i dobrze, że ciągle jednak pamiętają o swych dawnych świętych mnichach i nauczycielach, którzy bynajmniej nie szukali chwały tego świata, ale dobra Kościoła, tak jak im było dane je pojmować.

Stefan z Hnes opowiada, że apa Apollos, będąc na łożu śmierci, mówił do swoich uczniów zasmuconych jego rychłym odejściem: „Dlaczego płaczecie i pozwalacie by smutek was opanował... Nie pozwalajcie, aby w waszych sercach zamieszkała gorycz. Albowiem Zbawiciel, który przyobiecał, że będzie z nami zawsze aż do skończenia świata, da wam siłę i wytrwanie, jeśli tylko wy sami wytrwacie w wierze i wierności Jego przykazaniom. Trzymajcie się zasad, których was uczyłem. Trzymajcie się reguły świętego Pachomiusza. Nade wszystko trzymajcie się wiary Kościoła apostolskiego. W ten sposób nigdy nie upadniecie” (Encom. Apoll. 19).

Rafał Zarzeczny SJ








All the contents on this site are copyrighted ©.