Był taki czas,
że na pustyni egipskiej łatwiej było spotkać chrześcijańskiego mnicha niż wielbłąda.
Już w czwartym wieku klasztory wyrastały tam jak grzyby po deszczu, oczywiście nie
takie, jak te średniowieczne i w naszej części świata; trudno tam poszukiwać czegoś,
co by przypominało wielkie opactwa benedyktynów czy cystersów. Najpierw bowiem były
to pojedyncze eremy, proste pustelnie zaadaptowane w grotach czy skalnych rozpadlinach.
Mieszkał w nich samotny pustelnik, czasami towarzyszył mu jakiś uczeń, tak jak to
było za czasów świętego Antoniego, albo i Pawła. Dopiero później pojawiły się wspólne
mnisze osiedla, gdzie już rządziła wspólna reguła, choćby taka spisana przez Pachomiusza,
nakazująca pracę, wspólną modlitwę i studiowanie Pisma. Takie były klasztory na Górze
Nitrii czy w Sketis. A potem był jeszcze Szenute z Atripe; według jego reguły funkcjonował
tak zwany Biały Klasztor w Górnym Egipcie. Bo życie monastyczne w tej części świata
zawsze było wielobarwne i wielorakie; klasztorny ordnung to bardziej europejskie
czy choćby bizantyńskie zjawisko.
Jednak nie o zakonnych porządkach mamy dziś
mówić, ale o świętym Herminie, egipskim pustelniku, bardzo tam czczonym i poważanym,
opiewanym w legendach i pobożnych opowieściach. Nie wiemy jednak kiedy żył, nawet
w przybliżeniu. Niektórzy badacze identyfikują go z eremitą o tym samym imieniu, współczesnym
świętemu Antoniemu, który potem został biskupem egipskiego Qow, ale trudno
tę informację potwierdzić.
W kalendarzu Kościoła aleksandryjskiego jego wspomnienie
przypada na dzień 2 miesiąca kiyak, czyli 28 listopada. Żywot świętego Hermina
spisał jego uczeń, abba Hur; tekst ten znamy dziś tylko w wersji arabskiej. Oczywiście
jest to bardziej panegiryk niż biografia, ale takie prawa pisania o własnych mistrzach
i ojcach. Pełno w nim cudów i niebywałości, objawiania się Pana naszego Jezusa Chrystusa
i Jego apostołów, o zwykłych aniołach i demonach nie mówiąc, bo tych przecież w każdym
późno starożytnym żywocie spotkać łatwo możemy.
Powiada się zatem, że abba
Hermin pochodził z okolic miasta al-Behnase, które należy utożsamiać z dawnym Oxyrynchos
lub pobliskim Pemge, w prowincji al-Minya, w Górnym Egipcie. Jego rodzice byli chrześcijanami.
Mając jeszcze dziesięć lat zajmował się pasaniem owiec, co w realiach wsi egipskiej
ani dziwne ani straszne. Ale już w tym czasie miał się oddawać surowym praktykom ascetycznym,
co przecież wcale nie takie oczywiste jak na takiego malca. Sąsiedzi mówili o nim
jako o prawdziwym mnichu i pustelniku, który nie obawiał się wystawiać swe ciało na
długie i surowe posty, zaś duszę przyzwyczajać do modlitwy. Historia Hermina opowiada
jak to Chrystus spoglądał na tego chłopaczka ze współczuciem i miłością, i jak zapragnął
wesprzeć go na drodze do prawdziwej doskonałości. Posłał zatem świętych apostołów
Jana i Piotra, którzy osobiście zaprowadzili go do klasztoru prowadzonego przez czcigodnego
abba Jakuba. Tam też ci sami apostołowie, w obecności chórów anielskich przyodziali
go w mniszy habit i ogolili mu głowę, bo przecież mnich powinien mieć porządną tonsurę.
Wszystkiemu przyglądał się król i prorok Dawid, pobrzdękując przy tym uroczyście na
swej harfie o dziesięciu strunach.
Ale Hermin nie zagrzał długo miejsca we
wspólnocie monastycznej. Według naszej opowieści Pan Jezus posłał raz jeszcze tego
samego apostoła Jana – Piotr widocznie był wtedy zajęty inną posługą skoro się więcej
o nim nie wspomina – który też zaprowadził Hermina jeszcze bardziej na południe, w
górę Nilu, aż do osiedla zwanego Qow. Po drodze nasi dwaj wędrowcy zatrzymali się
na górze Barnug, gdzie napotkali innego świętego ascetę, słynnego podówczas abba Jessego.
Z kolei wyprawili się na inną mniszą górę, zwaną Naqlun, gdzie młodemu Herminowi nauk
udzielał święty Eliasz. To jeszcze nie koniec tej wyprawy, bo mieli jeszcze gościć
w sławetnym Asyut, by wreszcie na ostatek dotrzeć do wsi zwanej Qow, gdzie Hermin
wyszukał sobie skalną grotę i tam w niej zamieszkał. Pewnie ta długa trasa jest niczym
innym jak tylko pielgrzymim szlakiem i mapą miejsc, w których kult świętego był szczególnie
żywy. Przez kilka lat nasz Hermin żył tam w ascetycznej samotności, ale jak to zwykle
z bożymi szaleńcami bywa wieść o nim szybko się rozeszła po okolicy. Nic więc dziwnego,
że w końcu do pustelnika dołączył uczeń i późniejszy jego biograf, abba Hor. Niczym
świadek naoczny wspomina, że Hermina regularnie nawiedzali aniołowie, przynosząc mu
zarówno zwykłe pożywienie dla ciała, jak i świętą Eucharystię, która umacniała jego
duszę. Czasami przychodził Pan, ale On przecież zawsze przychodzi, gdzie dwóch albo
trzech się gromadzi w Jego imię.
Oczywiście jak to zwykle w pobożnych żywotach
nie obyło się i bez przeciwności. Demony nie mogąc ścierpieć doskonałości, która zakwitła
w tak kruchym ciele, wyposzczonym i umartwionym przez różne praktyki ascetyczne, dręczyły
go i atakowały na przemyślne sposoby, nawet rzucając weń kamienie i podkładając nogę
na prostej drodze. Przybierały też postać dzikich bestii, które próbowały nań napadać,
kąsać i poniewierać. Na próżno, rzecz jasna, bo przecież porządnego mnicha, przy pomocy
łaski Bożej, nic z drogi świętości nie jest w stanie na manowce sprowadzić. Za te
wszystkie walki duchowe Pan wynagrodził swego sługę, ofiarując mu mianowicie trzy
korony: jedną jako znak zachowanego dziewictwa, drugą za jego ucieczkę od świata a
trzecią w nagrodę za liczne pokuty i umartwienia. A Bóg Ojciec wysłuchał wszystkich
próśb zanoszonych przez abba Hermina, dał łaskę wszystkim, za których się modlił,
nie odmawiając błogosławieństwa także tym, którzy nawiedzili jego grób, tak że miejsce
spoczynku Hermina stało się prawdziwym sanktuarium i celem pielgrzymek. Bo pielgrzymowanie
do miejsc świętych nie jest bynajmniej naszym wynalazkiem. Chrześcijanie czynili tak
na długo przed nami i nawet w całkiem nam nieznanym świecie. Może więc warto i nam
popatrzeć na te mniej znane okoliczne sanktuaria i nawiedzić tamtejszych orędowników.
Niech się wstawiają za nami, wypraszając łaski u Boga, tak jak to zawsze wśród chrześcijan
bywało. Bo to się właśnie nazywa świętych obcowaniem.