2010-08-08 16:36:58

Ex Oriente Lux


O świętym Abrahamie, mnichu na pustyni egipskiej
Słuchaj: RealAudioMP3
W naszej wędrówce orientalnymi ścieżkami napotykamy dziś postać świętego mnicha z VI wieku. Na imię miał Abraham, tak samo jak wielki patriarcha Izraela, wieczny wędrowiec, nieustannie poszukujący swojej ziemi obiecanej, idący za głosem Nieodgadnionego, zmagający się zarówno z przeciwnościami losu, jak i z własną słabością, powołany przez Boga i wierny temu wezwaniu aż do szaleństwa, aż do zatracenia siebie. Czy można mieć większego patrona a jednocześnie bardziej niebezpiecznego protoplastę? Jeśli kto chce siedzieć w zaciszu i bezpieczeństwie własnego domu, to taka przygoda z pewnością nie dla niego. Ale święty egipski, o którym dziś opowiemy, chyba nie bardzo miał ochotę na życie bezpieczne i poukładane. Zresztą nikt go o to nie pytał.
Miał pochodzić z pobożnej rodziny chrześcijańskiej. Nic więc dziwnego, że bardzo młody jeszcze Abraham wstąpił do jednego z pachomiańskich klasztorów na pustyni w Górnym Egipcie, o czym zresztą anioł miał powiadomić jego matkę jeszcze przed urodzeniem. W klasztorze św. Mojżesza nasz Abraham pozostał długie lata i doszedł aż do funkcji przełożonego. Były to czasy trudne dla Kościoła w Egipcie. Cesarz Justynian, panujący w okresie od 527 do 565 roku, zabiegał o zakończenie dawnych sporów teologicznych, które w ciągu wieków głęboko podzieliły wspólnotę uczniów Chrystusa. Justynianowi marzyło się potężne imperium, na miarę dawnych wieków, doskonale we wszystkim i zjednoczone wokół prześwietnego władcy. Całe imperium, więc również i Kościół, który odtąd miał odbijać blask najjaśniejszego pana niczym zwierciadło bez skazy. Ale ten Kościół od wieków już niemal był głęboko podzielony, trzeba go było zatem uporządkować. Jednak jak to zwykle bywa, gdy możni tego świata zabierają się za układanie spraw Kościoła i jego organizację na modłę własnego pałacu, to nic dobrego z tego nie wychodzi. By nie wchodzić w detale powiedzmy tylko, że cesarz Justyn, wuj i poprzednik Justyniana w latach 518-527, zarządził rezygnację z tak zwanej „formuły zjednoczenia”, czyli Henotikonu, zaprowadzonej przez imperatora Zenona, która nikogo nie satysfakcjonowała, w tym zwłaszcza Kościół rzymski, i powrót do formuły dogmatycznej Soboru Chalcedońskiego z połowy piątego wieku, której z kolei nie mogli zaakceptować wierni w Egipcie. Justynowi zgody osiągnąć się nie udało, więc za całą tę sprawę teraz zabrał się skądinąd dobrze obeznany w teologii młody Justynian. Niestety, zabrał się nazbyt radykalnie. A jako że nad zaprowadzeniem woli bizantyńskiego władcy czuwała armia, no to niebawem, o zgrozo, zaczęły się krwawe rozruchy. Wtedy właśnie archimandryta Abraham został wezwany do Konstantynopola i postawiony przed wyborem: albo podpisze formułę chalcedońską i szczęśliwie wróci do swojego klasztorku albo nie podpisze, ale wtedy będzie się musiał pofatygować na wygnanie. Dla Abrahama w istocie nie było alternatywy. Miejscem wygnania dla wielu jemu podobnych stał się słynny Biały Klasztor świętego abba Szenutego w Atripe w Górnym Egipcie. I jak zwykle bywa z takimi przymusowymi „nieszczęściami” w cudzysłowie, że okazują się opatrznościowe. Życie mnisze, jakie było mu znane, to na pustyni Sketyjskiej, i wiele jego form w czasach Abrahama po prostu się zestarzało, a tu, pod skrzydłami reguły Szenutego właśnie przeżywało swój największy rozkwit. Abraham zatem znalazł nie tylko schronienie w przychylnym mu środowisku monastycznym, ale też miejsce własnego rozwoju i szansę na pomoc sobie podobnym. Zabrał się zatem za przepisywanie i tłumaczenie wspomnianej reguły z języka koptyjskiego na grekę, po to by jej najlepsze zapisy wprowadzić później w życie we własnym klasztorze, dokąd przecież miał nadzieję powrócić. Księga synaksariów opisujących jego żywot powiada, że Abraham musiał w istocie wykraść wspomnianą regułę, bo mnisi z Białego Klasztoru nie godzili się na jej zbyt łatwe rozprzestrzenianie po świecie, uważając, że była przeznaczona dla jednego tylko miejsca. Na szczęście, nasz Abraham był innego zdania, dzięki czemu zresztą po wiekach posiadamy także jej grecką redakcję, nawet jeśli fragmentarycznie. A kiedy wreszcie mógł wrócić z wygnania do swojego rodzinnego Farszut i kiedy dowiedział się o zniszczeniach, jakie w międzyczasie nastąpiły w Sketis oraz o całkowitym rozproszeniu tamtejszych mnichów, założył własny nowy klasztor, a nawet dwa, bo kobiety też chciały żyć na sposób ascetyczny, więc ten drugi dla nich. Na szczęście reguła Szenutego, która miała być podstawą ich życia świetnie nadawała się zarówno dla mężczyzn jak i dla kobiet, bo przecież przed Bogiem wszyscy są jednacy, i kroczyć do Niego też potrafimy jednakimi ścieżkami. Te same synaksaria znów informują nas, że Abraham został wyświęcony na kapłana, co przecież w tradycji monastycyzmu egipskiego wcale nie było powszechne. Ponoć jednak nie znał tekstu mszy świętej, więc nasz Pan posłał mu z nieba świętego anioła, który nauczył Abrahama recytować tak zwaną anaforę Sewera z Antiochii.
Święty abba Abraham umarł w klasztorze zwanym Dżidah, czy też Haddah, jak tego chcą inni badacze, na górze Farszut, w prowincji Qina w Górnym Egipcie. Jego żywot miał się dopełnić w dniu 24 egipskiego miesiąca tubah, czemu odpowiada 19 stycznia w naszym kalendarzu. Nie wiemy jednak, w którym roku się to stało. Mówiło się o cudach poprzedzających jego narodzenie, o znakach wypełniających jego życie i tych, które dokonały się wraz z jego śmiercią. Komuś miał rozmnożyć chleby, kto inny jego orędownictwu przypisywał oczyszczenie omłotu, kiedyś ponoć na jego słowo ustąpiła zaraza i robactwo. Pobożni koptowie wierzą, że św. Abraham ciągle im patronuje i od wieków proszą go o wstawiennictwo. Bo Egipt jest ziemią wielu pobożnych ludów, które gotowe są wędrować za nieznanym i trudzić się dla Boga jedynego, ufając, że błogosławi ich życiu, tak jak przed wiekami błogosławił Abrahamowi.
Rafał Zarzeczny SJ







All the contents on this site are copyrighted ©.