Była w starożytności taka
święta, która uchodziła za świętego. Nie, nie, wcale nie żartuję. Należała do całej
wielkiej grupy świętych mniszek, które żyły w męskim przebraniu zakonnym. Sam ten
fenomen jak i opowieści o nich były szczególnie popularne w świecie i w literaturze
bizantyńskiej od V do X stulecia. Zresztą nie tylko w greckiej i łacińskiej, ale też
w językach orientalnych, to znaczy po syryjsku, koptyjsku, armeńsku, arabsku i etiopsku,
a potem jeszcze także po francusku i niemiecku. Bo po to się spisuje opowieści, aby
inni czytali. A jak kto nie rozumie w jakimś języku to trzeba mu na inny przełożyć.
A że w starożytności niejednokrotnie arkana sztuki translatorskiej traktowano dość
swobodnie, zamiast przekładów powstawały całkiem nowe wersje. Zjawisko takie szczególnie
dotyczy właśnie literatury hagiograficznej, czyli pisania o świętych Pańskich.
Według
żywota św. Marii jej ojciec nosił imię Eugeniusz. Kiedy owdowiał zapragnął życia mniszego
z dala od świata. Nie chciał jednak zostawiać swej jedynej i ukochanej córki, no i
nie wiedział co zrobić. W końcu oboje doszli do wniosku, że najprościej, gdy Maria
zetnie włosy, przywdzieje mniszy habit i razem pójdą do klasztoru, czy też na pustynię,
bo tego klasztoru nie musimy sobie wyobrażać jako średniowiecznego gmaszyska, a raczej
jako mnisze osiedle, wszak jesteśmy ciągle u schyłku starożytności. Maria przyjęła
tam imię Marinos, co jest właściwie męskim odpowiednikiem tamtego.
Przez jakiś
czas było pięknie i ascetycznie, ale potem Eugeniusz umarł niespodziewanie i szybko.
Maria zwana Marinosem postanowiła nie opuszczać klasztoru, bo życie mnisze autentycznie
pochłania. Potem jednak wydarzyło się coś, co zmieniło tę sielankę. Pewnego razu przełożony
zwany z grecka igumenem posłał Marinosa wraz z dwoma innymi mnichami do jakiejś
pracy daleko poza klasztorem. Noc musieli spędzić w zajeździe po drodze. Pech chciał,
że tej samej nocy w zajeździe pojawili się żołnierze, a jeden z nich wpadł w oko córce
gospodarza. Niewiele trzeba było, by płochę dziewczę zaszło w ciążę. Gdy sprawa wyszła
na jaw obwiniono bynajmniej nie żołnierza, bo kto by chciał zadzierać z armią: dziewczyna
więc powiedziała, że ojcem dziecka jest młody abba Marinos. O sprawie doniesiono igumenowi,
a ten po prostu wyrzucił Marinosa z klasztoru, bo wolał przyjąć winę niż wyznać prawdę
o sobie. Gdy dziecko przyszło na świat Maria wzięła je i przez trzy lata wychowywała
jak swoje, żyjąc ciągle w mniszym przebraniu w pobliżu klasztoru. Ulitował się przełożony,
widząc tak wielką skruchę i poświęcenie swego dawnego mnicha, więc przyjął go na powrót
już razem z chłopcem, który z czasem też został mnichem. A Maria zwana Marinosem przez
długie lata z cierpliwością znosiła różne pokuty, jakie na nią nakładano za rzekomy
grzech młodości. Potem wreszcie umarła w opinii mnicha bardzo umartwionego i niezwykle
bożego. I dopiero wtedy okazało się, że Marinos był kobietą, że wszystko o co go oskarżano
było kłamstwem, że dziecko nie jego a córkę karczmarza diabeł w żołnierskim przebraniu
opętał. Nie uszło im zresztą na sucho, ani na tym, ani na tamtym świecie. A Marię
zwaną Marinosem aniołowie do nieba zabrali, bo jakby inaczej.
Trudno powiedzieć
ile prawdy może być w tej opowieści. Hagiografia wczesnośredniowieczna zna wiele przykładów
mniszek, które przywdziewały męski habit, bo tak było łatwiej i bezpieczniej; pamiętajmy,
że w tamtej epoce samotna kobieta nie mogła liczyć na niczyją pomoc. Poza tym w późnej
starożytności wielu eunuchów prowadziło żywot monastyczny, więc nawet niemęskie oblicze
nie było niczym dziwnym. O kobiecie w mniszym przebraniu opowiadaliśmy już w jednej
z naszych audycji; wtedy chodziło o niejaką Apolinarię zwaną Doroteuszem, ale były
też inne, jak choćby Eufrozyna i Teodora z Aleksandrii. Motyw mnicha niesprawiedliwie
posądzonego o ojcostwo też nie jest wyjątkowy, podobna rzecz przydarzyła się niejakiemu
Makaremu z Egiptu. Opowieść o Marinosie zrobiła jednak tak wielkie wrażenie, że szybko
ją spopularyzowano, a kult świętej rozpowszechnił się w całym ówczesnym świecie. Stąd
liczne wersje „Żywota” oraz opisy cudów zdziałanych za jej pośrednictwem, nawet w
kręgu muzułmańskim. Wśród łacinników spopularyzował ją Jakub da Varagine poprzez swoją
„Złotą legendę”. Oczywiście największą karierę zrobiła na Wschodzie, gdzie lud pobożny
uwielbia opowieści o świętych. Wśród libańskich maronitów do dziś czci się Marię zwaną
Marinosem jako lokalną świętą, bo miała żyć w grocie zwanej Qanūbīn, w dolinie Qadīšā
na północy kraju. Ale także w Wenecji ciągle żywy jest kult Marii z Antiochii – 17
lipca wspomina się sprowadzenie jej relikwii. Nie jesteśmy jednak pewni czy chodzi
o tę samą święta w przebraniu. Ale gdyby kto chciał dowiedzieć się czego więcej na
temat jej kultu, odsyłam zwłaszcza do opracowania poczynionego jeszcze przed stu latu
przez ojca Clugnet. Liczne wersje orientalne, począwszy od koptyjskiej, poprzez syryjską,
arabską i etiopską, na ormiańskiej skończywszy, pokazują, jak ta legenda drążyła umysły
naszych przodków także poza Bizancjum i kręgiem łacińskim, jak wiele o ludzkim obliczu
mnichów i świętych mówił im obraz prostej dziewczyny, która chciała pozostać wierna
swemu ojców na ziemi ale przede wszystkim szukała woli tego Ojca w niebie, który dał
jej siłę do znoszenia wszystkich przeciwności a nawet niegodziwych oskarżeń. Bo jak
mówi psalmista Pan z troską spogląda na biedaka i daje siłę temu, kto Mu zaufał.