2010-03-28 16:30:09

Ex Oriente Lux


Raz jeszcze o dyscyplinie pokutnej Kościoła u schyłku starożytności 

Dziś niedziela Palmowa. Przypominamy sobie ewangeliczną scenę, w której Chrystus przychodzi do Jerozolimy, aby wypełnić wolę Ojca, by dokonać naszego odkupienia. Wjeżdża do świętego miasta na osiołku i w ten sposób spełniają się słowa Pisma. Uczniowie ścielą płaszcze pod jego stopy, także zgodnie z Pismem. A ludzie gałązkami palmowymi machają, również według tego, co zostało o Nim zapowiedziane. Ten, którego witali z radością, za kilka dni będzie odrzucony, znieważony i zabity. Bo to jedyna droga, aby Bóg mógł do końca podzielić nasz los. By Jego Syn wziął na siebie wszystkie nasze słabości i klęski. By mógł stać się do nas podobnym we wszystkim, oprócz grzechu. Jak mówili Ojcowie Kościoła, aby zbawić całego człowieka, Bóg musiał sam uczestniczyć we wszystkim co człowieka stanowi, a więc także w poniżeniu i w śmierci. To dlatego dziś w czasie mszy świętej czytamy opis Męki Pańskiej, której pamiątka przecież dopiero za parę dni, aby żaden chrześcijanin nie przegapił tych wydarzeń, by nikt nie miał wątpliwości, że wszystko to stało się ze względu na nas. I żeby każdy wiedział, skąd się wzięła Wielkanoc i jaka droga do niej prowadzi.

Ale zanim o Wielkanocy, powiedzmy dziś jeszcze parę słów o tym, jak chrześcijanie dawnych czasów radzili sobie z pokutą za popełnione winy. W naszych poprzednich audycjach mówiliśmy o zwyczajach i o duchu pokuty w Kościele pierwszych trzech stuleci. A co było dalej? Wraz z przemianami, jakie zaszły w epoce konstantyńskiej w IV wieku, chrześcijanie otrzymali pełną wolność wyznawania wiary, możliwość jej głoszenia oraz swobodę gromadzenia się na liturgii. Odtąd wyznawców Chrystusa zaczęło przybywać lawinowo. Więc i dyscyplina Kościoła musiała zmienić się także, choć nie dokonało się to ani rewolucyjnie ani za jednym zamachem. Pryncipia pozostały niezmienne. Najpierw jest chrzest, a do chrztu trzeba się przygotować i dać dowód gotowości oraz zdatności do życia według Ewangelii, jeśli przyjmowało się go w wieku dorosłym. Droga katechumenatu ciągle jeszcze pozostawała podstawowa i uprzywilejowana, choć coraz częściej chrzest był już także kwestią urodzenia: chrześcijańscy rodzice dbali o to, by ich dzieci jak najwcześniej zostały włączone w misterium Chrystusa i Kościoła. I tu właśnie powracała kwestia dyscypliny pokutnej. Jeszcze w wieku IV i V nawet najpobożniejsi rodzice odkładali chrzest dzieci, czekając by osiągnęły wiek dojrzały, by się wyszumiały i zmądrzały i aby same zdecydowały się na tę wymagającą drogę. Bo świat zawsze jakoś utrudniał nam życie, zawsze też trzeba było liczyć się z niebezpieczeństwem popadnięcia w grzech, a Kościół ciągle jeszcze dopuszczał tylko jednorazową pokutę. Nie dziwmy się zatem, że nawet tak święci Ojcowie Kościoła jak Bazyli Wielki i Grzegorz z Nazjanzu, Ambroży z Mediolanu i Augustyn z Hippony chrzest przyjmowali w wieku dorosłym, choć przecież od maleńkości wychowywano ich po chrześcijańsku. W sprawach wiary nic nie powinno być automatyczne. Czas jednak płynął, a w wieku VI i VII chrześcijanami byli już pokaźna większość mieszkańców naszej części świata. Chrzest niemowląt też już stał się normą, a gdzie masowość – tam i niższe standardy. Więc i jednorazowa pokuta stała się zbyt trudna. Do niedawna jej szafarzami byli tylko biskupi, teraz już się tak nie dało. Biskup był daleko, ale wszędzie blisko było do klasztoru. A tam przecież mnisi pobożni mieszkają, czy więc nie mogliby jakoś służyć grzesznikom w pojednaniu z Bogiem i z Kościołem? To w tym właśnie czasie, zwłaszcza na chrześcijańskim Zachodzie, rozpowszechnia się praktyka wielokrotnej pokuty, której szafarzami są wszyscy kapłani, a propagatorami – mnisi, zwłaszcza ci iroszkoccy. Każdy, kto miał nieszczęście popaść w grzechy – wołali – powinien udać się do kapłana, wyznać mu swoje winy, prosić o naznaczenie pokuty oraz o znak pokoju i pojednania. Miarę pokuty wyznaczały tak zwane Księgi Penitencjalne, będące indeksami różnych grzechów i ekspiacji do nich przypisanych, tak żeby spowiednik nie musiał w tej materii niczego wymyślać. Jeśli grzechy były lekkie, to i pokuta nieznaczna. Ale jeśli ciężkie, no to i pokutować trzeba było dłużej, czasami nawet przez wiele lat. Pokut był cały wachlarz: od prostej modlitwy, poprzez długie czuwania, nawet nocne i pod bronią, gdy chodziło o żołnierzy; posty zwykłe i całkiem surowe, o chlebie i wodzie; większych grzeszników wysyłano na pieszą pielgrzymkę do sanktuariów i miejsc świętych, czasem w workach pokutnych i z prośbą o modlitwę. A już wielkim przestępcom kazano nawet mieszkać w grobowcach i spać w trumnie. Bogaczom zaś budować kościoły i fundować klasztory, żeby się mnisi za nich modlili. Ludzie prości i ubodzy mieli za to taryfę ulgową, bo komu więcej dano od tego więcej wymagać się powinno.

Nieco inaczej sprawa miała się w tym bizantyńskim okresie w Kościołach Wschodnich. Tutaj o długości pokuty decydowały kanony synodów i autorytet dawnych Ojców Kościoła. Pokuty w zależności od powagi grzechów rozkładano na lata. W tym czasie przechodziło się jakby z jednej kategorii pokutników do drugiej: od tych, co stoją na zewnątrz budynku kościoła i proszą o modlitwę, poprzez tych, co w środku klęczą podczas liturgii i są w połowie odsyłani z błogosławieństwem, aż po takich, którzy uczestniczą w całej liturgii, ale nie wolno im przystępować do Komunii. A gdy się całą tę pokutę odbyło, taki nawrócony znów z radością był przyjmowany do wspólnoty, i bardzo się pilnował, by już nie wracać na miejsce pokutne. Bo taka była dyscyplina Kościoła w dawnych wiekach, ale jej elementy w różnych wspólnotach kościelnych trwają do dziś. Bo chrześcijanie zawsze mogą zwracać się do Kościoła o pomoc, o modlitwę wstawienniczą i o dar pokuty, która pomaga nam naprawiać życie i ratuje nas przed potępieniem. A wszystko to dzięki paschalnej ofierze Chrystusa, za którym zwłaszcza w tych dniach podążajmy gorliwie.

Rafał Zarzeczny SJ








All the contents on this site are copyrighted ©.