Raz jeszcze o dyscyplinie pokutnej Kościoła u schyłku starożytności
Dziś
niedziela Palmowa. Przypominamy sobie ewangeliczną scenę, w której Chrystus przychodzi
do Jerozolimy, aby wypełnić wolę Ojca, by dokonać naszego odkupienia. Wjeżdża do świętego
miasta na osiołku i w ten sposób spełniają się słowa Pisma. Uczniowie ścielą płaszcze
pod jego stopy, także zgodnie z Pismem. A ludzie gałązkami palmowymi machają, również
według tego, co zostało o Nim zapowiedziane. Ten, którego witali z radością, za kilka
dni będzie odrzucony, znieważony i zabity. Bo to jedyna droga, aby Bóg mógł do końca
podzielić nasz los. By Jego Syn wziął na siebie wszystkie nasze słabości i klęski.
By mógł stać się do nas podobnym we wszystkim, oprócz grzechu. Jak mówili Ojcowie
Kościoła, aby zbawić całego człowieka, Bóg musiał sam uczestniczyć we wszystkim co
człowieka stanowi, a więc także w poniżeniu i w śmierci. To dlatego dziś w czasie
mszy świętej czytamy opis Męki Pańskiej, której pamiątka przecież dopiero za parę
dni, aby żaden chrześcijanin nie przegapił tych wydarzeń, by nikt nie miał wątpliwości,
że wszystko to stało się ze względu na nas. I żeby każdy wiedział, skąd się wzięła
Wielkanoc i jaka droga do niej prowadzi.
Ale zanim o Wielkanocy, powiedzmy
dziś jeszcze parę słów o tym, jak chrześcijanie dawnych czasów radzili sobie z pokutą
za popełnione winy. W naszych poprzednich audycjach mówiliśmy o zwyczajach i o duchu
pokuty w Kościele pierwszych trzech stuleci. A co było dalej? Wraz z przemianami,
jakie zaszły w epoce konstantyńskiej w IV wieku, chrześcijanie otrzymali pełną wolność
wyznawania wiary, możliwość jej głoszenia oraz swobodę gromadzenia się na liturgii.
Odtąd wyznawców Chrystusa zaczęło przybywać lawinowo. Więc i dyscyplina Kościoła musiała
zmienić się także, choć nie dokonało się to ani rewolucyjnie ani za jednym zamachem.
Pryncipia pozostały niezmienne. Najpierw jest chrzest, a do chrztu trzeba się
przygotować i dać dowód gotowości oraz zdatności do życia według Ewangelii, jeśli
przyjmowało się go w wieku dorosłym. Droga katechumenatu ciągle jeszcze pozostawała
podstawowa i uprzywilejowana, choć coraz częściej chrzest był już także kwestią urodzenia:
chrześcijańscy rodzice dbali o to, by ich dzieci jak najwcześniej zostały włączone
w misterium Chrystusa i Kościoła. I tu właśnie powracała kwestia dyscypliny pokutnej.
Jeszcze w wieku IV i V nawet najpobożniejsi rodzice odkładali chrzest dzieci, czekając
by osiągnęły wiek dojrzały, by się wyszumiały i zmądrzały i aby same zdecydowały się
na tę wymagającą drogę. Bo świat zawsze jakoś utrudniał nam życie, zawsze też trzeba
było liczyć się z niebezpieczeństwem popadnięcia w grzech, a Kościół ciągle jeszcze
dopuszczał tylko jednorazową pokutę. Nie dziwmy się zatem, że nawet tak święci Ojcowie
Kościoła jak Bazyli Wielki i Grzegorz z Nazjanzu, Ambroży z Mediolanu i Augustyn z
Hippony chrzest przyjmowali w wieku dorosłym, choć przecież od maleńkości wychowywano
ich po chrześcijańsku. W sprawach wiary nic nie powinno być automatyczne. Czas jednak
płynął, a w wieku VI i VII chrześcijanami byli już pokaźna większość mieszkańców naszej
części świata. Chrzest niemowląt też już stał się normą, a gdzie masowość – tam i
niższe standardy. Więc i jednorazowa pokuta stała się zbyt trudna. Do niedawna jej
szafarzami byli tylko biskupi, teraz już się tak nie dało. Biskup był daleko, ale
wszędzie blisko było do klasztoru. A tam przecież mnisi pobożni mieszkają, czy więc
nie mogliby jakoś służyć grzesznikom w pojednaniu z Bogiem i z Kościołem? To w tym
właśnie czasie, zwłaszcza na chrześcijańskim Zachodzie, rozpowszechnia się praktyka
wielokrotnej pokuty, której szafarzami są wszyscy kapłani, a propagatorami – mnisi,
zwłaszcza ci iroszkoccy. Każdy, kto miał nieszczęście popaść w grzechy – wołali –
powinien udać się do kapłana, wyznać mu swoje winy, prosić o naznaczenie pokuty oraz
o znak pokoju i pojednania. Miarę pokuty wyznaczały tak zwane Księgi Penitencjalne,
będące indeksami różnych grzechów i ekspiacji do nich przypisanych, tak żeby spowiednik
nie musiał w tej materii niczego wymyślać. Jeśli grzechy były lekkie, to i pokuta
nieznaczna. Ale jeśli ciężkie, no to i pokutować trzeba było dłużej, czasami nawet
przez wiele lat. Pokut był cały wachlarz: od prostej modlitwy, poprzez długie czuwania,
nawet nocne i pod bronią, gdy chodziło o żołnierzy; posty zwykłe i całkiem surowe,
o chlebie i wodzie; większych grzeszników wysyłano na pieszą pielgrzymkę do sanktuariów
i miejsc świętych, czasem w workach pokutnych i z prośbą o modlitwę. A już wielkim
przestępcom kazano nawet mieszkać w grobowcach i spać w trumnie. Bogaczom zaś budować
kościoły i fundować klasztory, żeby się mnisi za nich modlili. Ludzie prości i ubodzy
mieli za to taryfę ulgową, bo komu więcej dano od tego więcej wymagać się powinno.
Nieco
inaczej sprawa miała się w tym bizantyńskim okresie w Kościołach Wschodnich. Tutaj
o długości pokuty decydowały kanony synodów i autorytet dawnych Ojców Kościoła. Pokuty
w zależności od powagi grzechów rozkładano na lata. W tym czasie przechodziło się
jakby z jednej kategorii pokutników do drugiej: od tych, co stoją na zewnątrz budynku
kościoła i proszą o modlitwę, poprzez tych, co w środku klęczą podczas liturgii i
są w połowie odsyłani z błogosławieństwem, aż po takich, którzy uczestniczą w całej
liturgii, ale nie wolno im przystępować do Komunii. A gdy się całą tę pokutę odbyło,
taki nawrócony znów z radością był przyjmowany do wspólnoty, i bardzo się pilnował,
by już nie wracać na miejsce pokutne. Bo taka była dyscyplina Kościoła w dawnych wiekach,
ale jej elementy w różnych wspólnotach kościelnych trwają do dziś. Bo chrześcijanie
zawsze mogą zwracać się do Kościoła o pomoc, o modlitwę wstawienniczą i o dar pokuty,
która pomaga nam naprawiać życie i ratuje nas przed potępieniem. A wszystko to dzięki
paschalnej ofierze Chrystusa, za którym zwłaszcza w tych dniach podążajmy gorliwie.