Historia pewnego nawrócenia. Czytając Wyznania św. Augustyna…
Mogłem (...) słuchać razem z wiernymi, jak głosił słowa prawdy(Wyznania
6,3)
Posłuchaj rozważania:
Środa piątego
tygodnia Wielkiego Postu
Do przebywającego w Mediolanie Augustyna przyjechała,
trochę niespodziewanie, jego matka Monika. Syn ją poinformował, że opuścił szeregi
manichejczyków i ciągle poszukuje prawdy i szczęścia. Ona wzmogła jeszcze swoje modlitwy
i z największą pobożnością wsłuchiwała się w kazania Ambrożego. Sam Augustyn był coraz
bardziej zainteresowany nie tylko sposobem przepowiadania sławnego biskupa, ale również
jego stylem życia. Podziwiał u niego systematyczną pracę i poświęcenie dla ludzi.
Odczuwał pragnienie prowadzenia z nim dłuższych i spokojnych rozmów, ale z racji na
wielu interesantów, jacy przybywali do biskupa, musiał się zadowalać zwykle krótkimi,
ale za to bardzo owocnymi spotkaniami.
„Mogłem mówić mu tylko o tym, co się
dało wyrazić bardzo zwięźle. Żeby odsłonić przed nim prawdziwą moją mękę, musiałbym
kiedyś uchwycić moment, gdy będzie on zupełnie swobodny; a to się nigdy nie zdarzało.
Mogłem tylko każdej niedzieli słuchać razem z wiernymi, jak głosił słowa prawdy. I
coraz bardziej umacniałem się w przekonaniu, że można rozwikłać wszystkie węzły, jakie
z kłamstw wymierzonych przeciw Bożym księgom spletli ci, którzy mnie tak przebiegle
oszukiwali” (Wyznania 6, 3, s. 89).
Augustyn mógł mówić o szczęściu,
mając za matkę świątobliwą Monikę, a za duchowego przewodnika pobożnego i światłego
biskupa Ambrożego. Wydaje się, że w sferze religijnej właśnie tym dwom osobom najwięcej
zawdzięczał. Matka towarzyszyła mu nieustannie swoimi modlitwami, Ambroży wyjaśniał
najważniejsze kwestie związane z interpretacją Pisma Świętego, prawd wiary i zasad
moralności.
Ale czy rzeczywiście Bóg obdarował takimi ludźmi jedynie Augustyna,
no i może jeszcze niektórych innych wybranych? Warto w okresie Wielkiego Postu spojrzeć
na naszą duchową historię i przypomnieć sobie z wdzięcznością tych, którzy nam okazali
bezinteresowną pomoc, życzliwość i dali światło na ciemnej wówczas dla nas drodze.
Wśród nich byli z pewnością duchowni, nasi proboszczowie, wikariusze, katecheci, spowiednicy,
siostry zakonne. Trzeba o nich pamiętać w okresie, gdy z taką zawziętością i siłą
ukazuje się negatywne postacie księży, jakby chciano współczesnemu człowiekowi za
wszelką cenę dowieść, że przecież „oni” nie są lepsi od nas, że nie żyją zgodnie z
tym, co mówią.
Myślę, że każdy z nas, jeśli uczciwie poszuka, przypomni sobie
bez trudności swoich Ambrożych; z pewnością mniej wybitnych niż biskup Mediolanu,
mniej obeznanych w wyjaśnianiu Pisma Świętego i mniej błyskotliwych w sztuce wygłaszania
kazań, ale przecież to właśnie ich, niekiedy ze słabościami, Bóg postawił na naszej
duchowej drodze.
Niekiedy wyrzucamy sobie, że za mało ich kochaliśmy, że myśleliśmy
o sobie, że nie zdążyliśmy im podziękować, że jest już za późno, żeby bronić ich dobrego
imienia. Ale wszystko to nagle stanie się możliwe, jeśli przynajmniej w części będziemy
realizować to, czego nas uczyli i do czego nas zachęcali.