O tych, co się wiary zaparli i o biskupie Cyprianie
W poprzednich
wielkopostnych audycjach mówiliśmy o dyscyplinie pokutnej Kościoła w pierwszych dwóch
wiekach. O tym, że jeśli kto przyjął chrzest, to po to by dołączyć do wspólnoty zbawionych
przez Chrystusa. Że po chrzcie grzeszyć nie wolno, ale jeśli komu się takie nieszczęście
przydarzyło, to Kościół dopuszczał jednorazową pokutę. I że w czasach Tertuliana owa
pokuta musiała być długotrwała i ciężka, skoro grzechy też takie były.
Musimy
pamiętać, że chodzi o czas, w którym w ogóle nie łatwo było być chrześcijaninem. Świat
hellenistyczny nie był tak bardzo otwarty na nowe ruchy religijne, jak można by sobie
wyobrażać. Pół biedy, gdy się chrześcijanie w oczy zbytnio nie rzucali, wtedy jeszcze
nikt do nich pretensji nie miał. Nie było źle w czasach społecznego pokoju i względnego
porządku, gdy rzeczą całkiem prywatną było, w co kto wierzy, byleby tylko podatki
płacił i wypełniał społeczne powinności. Tak zasadniczo działo się jeszcze w pierwszym
i drugim wieku po Chrystusie. W prześladowaniach za Nerona, słynnych choćby dzięki
Sienkiewiczowskiemu „Quo vadis”, nie chodziło o wiarę, ale o kozła ofiarnego. Za panowania
Domicjana, Trajana i Marka Aureliusza prześladowania chrześcijan miały raczej lokalny
charakter. Jeśli sąsiedzi ich nie donieśli, jeśli nikt nie oskarżył o burzenie ładu
społecznego albo o ateizm, czyli brak czci dla tradycyjnych kultów pogańskich, to
nawet dało się żyć i chwalić Pana. Ale wkrótce ta względna sielanka musiała się skończyć.
Dekret cesarza Septymiusza Sewera w roku 202, zabraniający wszelkich konwersji, szczególnie
mocno dotknął właśnie chrześcijan: katechistom zabroniono nauczać wiary a katechumenom
przyjmować chrzest. W konsekwencji w wielu miejscach rozpoczęły się aresztowania,
procesy i egzekucje. A był to dopiero początek.
W połowie trzeciego wieku cesarz
Decjusz nakazał, by w całym imperium składano ofiary bóstwom opiekuńczym państwa.
Dla chrześcijan było to jednoznaczne z bałwochwalstwem, z zaparciem się jedynego Boga,
z odstępstwem od wiary. Co robić by nie utracić zbawienia i jedności ze wspólnotą
Kościoła? Nie wszystkich stać było na męczeństwo, jakkolwiek wielu je poniosło. Niektórzy
jednak kupowali sobie fałszywe zaświadczenia o złożeniu ofiary, inni załamywali się
w trakcie przesłuchań i pod groźbą utraty życia. Tych, którzy upadli było szczególnie
wielu w Afryce Północnej, bo i prześladowania, jak się wydaje, były tu najostrzejsze.
Biskupem Kartaginy był wówczas niejaki Cyprian.
Po roku prześladowania się
skończyły, zaczęło się liczenie strat. Bilans nie był wesoły. Tych, którzy zaparli
się wiary było tak wielu, że trzeba było ponownie postawić pytanie o kształt dyscypliny
pokutnej całego Kościoła. Co zrobić z tymi, którzy dopuścili się jednego z najpoważniejszych
grzechów ciężkich? Czy po prostu wyrzucić ich z Kościoła i nigdy więcej nie wpuszczać?
Czy można odwrócić się od siostry i brata, którzy okazali się zbyt słabi, by znieść
tortury i okrutną śmierć? A co, jeśli przyjdą kolejne prześladowania? Kto z nas się
ostoi? Kto się wówczas będzie wstawiać za nami? Byli i tacy w ówczesnym Kościele,
którzy mówili: sprawa jest jasna – tamci zgrzeszyli i nie mamy z nimi już nic wspólnego.
Kościół ma być wspólnotą czystych, wybranych i nienagannych - wołali. Nie ma zatem
przystępu do ołtarza dla apostatów, ich droga zamknięta... Takie było na przykład
stanowisko rzymskiego prezbitera o imieniu Nowacjan.
Na szczęście biskup Cyprian
w Kartaginie miał więcej rozumu. Upadłych nie wolno pozostawiać samych z ich grzechami,
pisał do swoich kapłanów. Trzeba podać im rękę, trzeba pomóc na nowo odnaleźć drogę
do Boga, trzeba mieć współczucie dla tych, którzy i tak już boleśnie doświadczają
upokorzenia (por. List 18, 2). Bo Kościół jest nade wszystko wspólnotą ludzi
odkupionych drogocenną krwią Chrystusa, wspólnotą grzeszników, którzy nie mają własnej
sprawiedliwości przed Bogiem. Każdy zatem kto prosi powinien być na nowo przyjęty
do jedności ołtarza – mówił Cyprian. Pozostało jednak pytanie: w jaki sposób może
się to dokonać? Jaką pokutę należy na nich nałożyć i kto miałby czuwać nad jej wykonaniem?
Jedno było pewne: masowa i anonimowa amnestia nie wchodzi w rachubę. Kościół składa
się z żywych osób i nic w nim nie może być automatyczne. Pokuta musi być, i to solidna.
Ustalono, że tylko biskup ma prawo udzielić znaku pokoju tym, których przywraca się
do jedności, ewentualnie prezbiter przez niego wyznaczony. Zdarzało się bowiem, że
niektórzy wyznawcy, a więc ci, którzy przeszli przez męczeństwo ale nie utracili życia,
byli teraz proszeni o udzielenie poręki za mniej odważnych braci, a nawet sami decydowali
o ich przyjęciu do Kościoła. Jakkolwiek męczennikom i wyznawcom należy się szczególny
szacunek – pisał Cyprian – to jednak w sprawie dyscypliny pokutnej Kościoła tylko
biskup może decydować i orzekać (por. List 15, 1). Długość trwania pokuty i
jej charakter różnicowano w zależności od rodzaju winy. Często mówiono o okresie trzyletnim,
pewnie analogicznie do długości przygotowania katechumenów do chrztu. Kartagińczyk
nakazywał też rozeznać dobrze, jak mocne jest u grzesznika postanowienie powrotu do
Kościoła, by przez zbytnią pobłażliwość nie wstydzić się potem przed poganami (15,
3). Warto zauważyć, że Cyprian w swym nauczaniu mówi zazwyczaj o udzieleniu pokoju,
o przywróceniu do jedności, o pojednaniu z Kościołem, ale o odpuszczeniu grzechów
tylko w kontekście działania Boga samego. Pokuta jest sprawą Kościoła, mamy robić,
co do nas należy, osąd zostawiając Panu Bogu i wspólnie błagając Go o miłosierdzie.
Dopóki
trwała walka o wiarę, Cyprian do niej zagrzewał, prosił o wytrwałość, o dzielność
i męstwo, nawet za cenę życia. Ale gdy przyszedł czas pokoju i gdy słabi prosili o
pojednanie, nie wahał się im go udzielić. Bo w dyscyplinie pokutnej Kościoła nie chodzi
o nagradzanie i karanie, o przepisy i reguły, ale o człowieka, o to, by go ratować,
wspierać i pomagać, zwłaszcza zaś pośród trudności i w czasie prześladowania. Tak
było za czasów biskupa Cypriana w Kartaginie i musi być także i dziś.