Historia pewnego nawrócenia. Czytając Wyznania św. Augustyna…
Coraz dalej odchodziłem, coraz dalej od Ciebie (Wyznania 2,1)
Posłuchaj
rozważania:
Wtorek
pierwszego tygodnia Wielkiego Postu
Drugą księgę Wyznań rozpoczyna
św. Augustyn od spojrzenia na swoją młodość, w której dostrzega wiele popełnionych
błędów, smutnych konsekwencji ulegania namiętnościom, jakie w tym okresie pojawiły
się w nim ze zdwojoną mocą. Między poszukiwaniem sensu życia i przyjemnościami natury
zmysłowej upływał szesnasty rok życia utalentowanego młodzieńca. Z racji na trudności
ekonomiczne rodziny musiał przerwać naukę. Miał wtedy dużo wolnego czasu, który spędzał
najczęściej w złym towarzystwie. Ojciec zajęty był zbieraniem środków na dalsze kształcenie
syna, matka zaś, pobożna Monika, zatroskana o wychowanie syna, nie była jednak w stanie
powstrzymać go przed złym wpływem środowiska. Po latach św. Augustyn tak opisuje ten
etap swojego życia:
„W pierwszym okresie młodości zapragnąłem rozkoszy niegodziwych.
Pozwoliłem na to, by serce, jak dziczejące pole, zarosło chwastami miłostek rozmaitych
i nie przynoszących chluby. Przed oczyma Twymi wszystko, co było we mnie piękne, zgniło
aż do rdzenia, gdy podobałem się samemu sobie i bardzo pragnąłem ludziom się podobać.
(...) Miotałem się jak szalony, trwoniłem siebie, rozlewałem się jak bagno, kipiałem
niegodziwymi czynami, a Ty milczałeś. O, późno poznany przeze mnie! Milczałeś ciągle,
a ja coraz dalej odchodziłem, coraz dalej od Ciebie, szedłem ku rzeczom wielu, ku
coraz liczniejszym ziarnom, których jedynym plonem miał być ból – brnąłem tak w pysznej
rozpaczy i w niespokojnym znużeniu” (Wyznania 2,1-2, s. 24)
Zaskakuje
nas otwartość wielkiego św. Augustyna, z jaką przyznaje się do swoich słabości, szczerość
aż do bólu w mówieniu o tym okresie, w którym wszystko, co było w nim piękne, zgniło
aż do rdzenia. Z jednej strony był więc tajemniczo milczący Bóg, z drugiej zaś odwracający
się do Niego plecami i odchodzący coraz dalej Augustyn.
Jakże bliski jest nam
ten opis, jakże dokładnie oddający niektóre sytuacje z życia chrześcijan i nas samych.
Różne bowiem są odejścia od Boga: te głośne, gdy ktoś publicznie, prawie z dumą, zostawia
wspólnotę wierzących, i te ciche, dotyczące bardziej wnętrza niż spektakularnych gestów.
Zwykle zaczyna się od jakiejś jednej sprawy, w której wykazujemy niedostateczną czujność
albo zbytnią pewność siebie. Zapominamy, że przecież jesteśmy jednością i że nawet
niewielkie niewierności wpływają na całość i powodują cierpienie. Na to, co stało
się w naszej przeszłości, teraz już nie mamy wpływu, ale nasza duchowa historia może
i powinna nas czegoś uczyć. Co więcej, może stać się ona bogactwem, jeśli dostrzeżemy
w niej obecność milczącego, wielkiego, kochającego Boga, który w dzisiejszej Ewangelii
proponuje nam, byśmy nazywali Go naszym Ojcem, i który w tajemniczy zaiste sposób
pozwala ludziom oddalić się od Siebie, nigdy nie przestając czekać na powrót tego,
kto odchodzi.