O ewangelizowaniu pod wulkanami, haftowaniu rwandyjskich dywanów, wyrywaniu zębów
szprychą oraz radości płynącej z pracy z potrzebującymi z siostrą Marią Piątkowską
rozmawia Beata Zajączkowska. Misjonarki ze Zgromadzenia Sióstr od Aniołów obchodzą
jubileusz swej pracy w kraju Tysięcy Wzgórz.
- Ćwierć wieku
temu Siostry od Aniołów przybyły do Rwandy. Dlaczego wybrałyście właśnie tenafrykański kraj?
M. Piątkowska CSA:W 1981 r. ordynariusz
diecezji Ruhengeri bp Phocas Nikwigize przyjechał do Polski, prosząc o księży i siostry
zakonne. Odwiedzał różne seminaria duchowne, różne zgromadzenia i przyjechał też do
naszego domu generalnego. Mimo trudności personalnych, jakie miałyśmy wówczas w Polsce
ze względu na zbyt małą liczbę sióstr, nasza rada generalna zdecydowała, że matka
generalna pojedzie do Rwandy na rekonesans. Odwiedziła ona w Rwandzie wiele różnych
placówek i z dwóch nam zaproponowanych wybrała Kampangę, chyba dlatego, że była to
placówka zdecydowanie trudniejsza. Wiodła tam trudna do przebycia kamienista droga.
Nie było wody ani prądu. Były za to ogromne potrzeby ludności.
- Miałyście
się zająć opieką nad parafią, ale na tym się nie skończyło. Waszą posługę kształtowały
istniejące wyzwania…
M. Piątkowska CSA:Na początku siostry
spytały biskupa: „Co mamy robić?” On odpowiedział: „Macie być i dawać świadectwo”.
Siostry zaczęły żyć wśród Rwandyjczyków i obserwowały, jakie są potrzeby. Zresztą
oni sami przychodzili i mówili im o swych troskach. Jedna z sióstr zajęła się administracją
parafii. W to wchodziło przede wszystkim przygotowywanie do sakramentów, kształcenie
katechistów i cała praca biurowa. Ksiądz przyjeżdżał tylko w niedzielę: spowiadał,
sprawował Mszę św. Reszta należała do sióstr. Zaangażowały się też w pracę w ośrodku
dożywiania. Nie było ośrodka zdrowia, a chorych było dużo. Otworzyłyśmy więc malutki
punkt medyczny. Później powstała pracownia krawiecka i hafciarska. Było wiele dziewcząt,
które z różnych przyczyn nie mogły skończyć nawet podstawówki i trudno im było znaleźć
pracę. Dlatego siostry nauczyły je szyć i haftować. Dały fach do ręki. Potem do Rwandy
przyjechała niemiecka artystka Barbara Beran, która robi projekty rwandyjskich serwet
i dywanów. Z ich sprzedaży mamy pieniądze na naukę dla sierot. Później przyszła następna
placówka.
- Kampanga to też dla was trudny czas wojny…
M.
Piątkowska CSA:Kampanga leży u stóp wulkanów na granicy trzech państw:
Rwandy, Ugandy i ówczesnego Zairu, czyli Demokratycznej Republiki Konga. Na tych
terenach wojna zaczęła się już w październiku 1990 r. Na terenie naszej parafii były
tworzone obozy dla wojennych przesiedleńców, którzy musieli opuścić tereny przygraniczne.
- Przychodzą uchodźcy, trwa wojna. Jak to zmieniło waszą pracę?
M. Piątkowska CSA:Jeździłyśmy do obozów i organizowałyśmy
pomoc. Organizacje humanitarne, jak chociażby Czerwony Krzyż, docierały tu z pewnym
opóźnieniem. My byłyśmy na miejscu. Widziałyśmy potrzeby. Starałyśmy się nieść pomoc:
rozdawałyśmy żywność, plandeki, z których ludzie robili namioty, dawałyśmy im nawet
motyki, żeby mogli uprawiać pola tam, gdzie się w danej chwili znajdowali. W wyniku
działań wojennych pojawiła się ogromna liczba sierot. Przy pomocy naszych dobroczyńców
zorganizowałyśmy dla nich akcję pomocy. I kontynuujemy ją po dziś dzień dzięki wielu
darczyńcom z Europy.
- Czy z perspektywy lat widzi Siostra, że ta
pomoc przynosi owoce, że życie dzieci zmienia się na lepsze?
M.
Piątkowska CSA:Oczywiście. Mamy całą ekipę Rwandyjczyków, która zajmuje
się sierotami i wśród nich są już osoby, które dzięki pomocy dobroczyńców mogły ukończyć
szkołę podstawową, średnią, a niektórzy nawet zaczęli studia. To jest dla nas ogromna
radość, że ci, którzy skorzystali z czyjejś pomocy, teraz sami pomagają innym. Dzięki
temu, że zdobyli wykształcenie, mają pracę i są w stanie zarobić na swoje życie. Oczywiście
różnie bywa. Niekiedy dzieci, którym opłacamy szkołę, powtarzają klasę, ale trudno
od razu komuś przestać pomagać. Nie wiemy, co te dzieci przeszły, może widziały śmierć
swoich najbliższych, nie wiadomo, jak później były traktowane w rodzinach zastępczych.
Poza tym jeśli przebyły chorobę głodową, to mają takie zmiany w mózgu, że nie mogą
dobrze się uczyć, nie są w stanie funkcjonować tak, jak normalne dzieci.
-
Prowadzicie ośrodek zdrowia, centrum dożywiania, pomoc dla sierot. Jednym
ze sposobów pomocy jest też pracownia krawiecka, gdzie nie tylko uczycie zawodu,
ale też zatrudniacie…
M. Piątkowska CSA:Mamy pracownię
haftu i szycia. Pracują w niej także chłopcy. Stworzyłyśmy roczną szkołę, gdzie uczyli
się szyć i haftować. Osoby, które zdały dobrze egzamin, zostały przyjęte do pracowni.
Obecnie jest ok. 40 osób. Dzięki temu zarabiają na życie. W ramach tego atelier prowadzimy
też alfabetyzację, ponieważ zdarzają się dziewczęta, które nie potrafią ani czytać,
ani pisać. Kolejnym wyzwaniem jest katechizacja. Do 2008 r. religia była w szkołach,
obecnie z wielu placówek jest wycofywana.
- Podejmujecie też wciąż nowe
wyzwania.Jednym z nich jest gabinet dentystyczny, który powstaje na
przedmieściach Kigali…
M. Piątkowska CSA:Leczenie
stomatologiczne w Rwandzie jest na bardzo niskim poziomie. W całym kraju gabinetów
z prawdziwego zdarzenia jest kilka. Znajdują się tylko w Kigali i są bardzo drogie.
Wykształconych dentystów jest w Rwandzie zaledwie dwunastu. Na uniwersytecie w Butare
jest wprawdzie medycyna, ale nie ma wydziału stomatologii. Rwandyjczyk, który chciałby
zdobyć ten zawód, musi wyjechać za granicę. Gdybyśmy same nie miały w zgromadzeniu
lekarza stomatologa, też byśmy się nie porwały na takie wyzwanie. Do Rwandy przyjechała
siostra po Akademii Medycznej w Gdańsku, która już przez kilka lat pracowała. Stąd
pomysł i budowa gabinetu. Dotychczas leczenie stomatologiczne w Rwandzie ogranicza
się do wyrywania zębów. Robi się to dosłownie wszędzie, nawet na targowiskach, gdzie
zęby wyrywa się nawet szprychą do roweru.
- Siostro, jubileusz to czas
podsumowań, ale również patrzenia w przyszłość. Co Siostry od Aniołów chciałyby jeszcze
zrealizować w Rwandzie?
M. Piątkowska CSA:Mamy trochę szalony
plan. Na przedmieściach stolicy, w Kabudze, chcemy stworzyć hospicjum, zwłaszcza dla
chorych na AIDS i dla ludzi starszych, którzy nie mają gdzie mieszkać. Jest to wyzwanie
czasu, które wcześniej w Rwandzie nie istniało. Dawniej chorzy mieszkali w domach,
rodzina się nimi opiekowała, tak samo zresztą ludźmi starszymi. W tej chwili coraz
częściej zdarza się tak, że chorzy na AIDS nie są mile widziani w domach. Dlatego,
widząc potrzebę chcemy otworzyć hospicjum. Takie ośrodki w całej Rwandzie są zaledwie
trzy i mają naprawdę bardzo dużo pracy.