2009-09-13 17:01:53

Śladami Apostoła Narodów (54)


Pierwszy List do Tymoteusza

Apostoł Paweł napisał Pierwszy List do Tymoteusza prawdopodobnie w Macedonii być może ok. 65 r., czyli między pierwszym i drugim uwięzieniem w Rzymie. Adresat sprawował w tym czasie powierzone mu przez św. Pawła rządy we wspólnocie efeskiej, gdzie natrafiał na duże trudności i borykał się z wielkimi przeszkodami.

Zagrożenia przychodziły nie tyle ze strony środowisk pogańskich, ile raczej od niektórych grup samej wspólnoty chrześcijan, w których dochodziły do głosu kierunki gnostyckie i elementy apokaliptyki żydowskiej. Pisze św. Paweł: „Jak poleciłem ci, byś pozostał w Efezie, kiedy wybierałem się do Macedonii, [tak polecam teraz], abyś nakazał niektórym zaprzestać głoszenia nauki odmiennej, a także zajmowania się baśniami i genealogiami bez końca. Służą one raczej dalszym dociekaniom niż planowi Bożemu zgodnemu z wiarą” (1 Tm 1,3-4).

W Efezie pojawiły się pewne tendencje, ciągle zresztą obecne w historii myśli ludzkiej, by szukać szczęścia na własną rękę z mniej lub bardziej wyraźnym pominięciem Boga. Gnostycy proponowali zdobywanie wiedzy na temat świata i człowieka, która, połączona z wewnętrznym oczyszczeniem, miałaby pozwolić zrealizować wszystkie ludzkie pragnienia. Z kolei głosiciele apokaliptyki mówili o zbliżającym się końcu świata, o strasznych rzeczach, jakie będą miały wkrótce miejsce, o potrzebie zachowania odpowiedniej, niekiedy bardzo surowej, postawy.

Wszystko to wprowadzało poważne zamieszanie w umysłach chrześcijan efeskich, którzy z niepokojem pytali samych siebie o to, gdzie jest prawdziwa nauka i za kim w praktyce trzeba się opowiedzieć?

Zaraz po krótkim opisie tych niebezpieczeństw, św. Paweł daje pierwszą interpretację wydarzeń. „Celem zaś nakazu jest miłość, płynąca z czystego serca, dobrego sumienia i wiary nieobłudnej. Odstąpiwszy od nich, niektórzy zwrócili się ku czczej gadaninie. Chcieli uchodzić za uczonych w prawie, nie rozumiejąc ani tego, co mówią, ani na czym się opierają” (1 Tm 1,5-7).

Miłość płynie z dobrego sumienia. Według Listów pasterskich przede wszystkim nauczyciele i diakoni powinni się charakteryzować sumieniem dobrym (1 Tm 1,5.19) albo czystym (1 Tm 3,9; 2 Tm 1,3). Użycie greckiego terminu syneidesis z tymi dwoma przymiotnikami (agathe i kathara) wskazuje nie tyle na rodzaj wewnętrznego trybunału ile raczej na pewien stan świadomości; świadomości, że zachowujemy w naszym codziennym życiu reguły moralne, które swego czasu zaakceptowaliśmy.

Słowo „sumienie” odbyło długą drogę zanim zostało zaakceptowane w świadomości człowieka. Zaskakujący i zastanawiający jest fakt, że Stary Testament nie ma precyzyjnego terminu, aby wyrazić treść tego, co my dzisiaj nazywamy sumieniem. Stosuje w tym kontekście rzeczownik „serce”, który trafia bardziej do naszej wyobraźni.

Jeśli św. Paweł używa w cytowanym wyżej fragmencie wyrażeń „czyste serce” i „dobre sumienie” jednocześnie, może to wskazywać właśnie na czas, w którym słowo „sumienie” nabierało już dosyć wyraźnego kolorytu. Ale do dzisiaj, jeśli używamy zwrotu „moje sumienie”, trzymamy niekiedy rękę na sercu, by również w ten sposób wskazać, że odnosimy się do czegoś, co jest w naszej głębi, czego będziemy bronić za wszelką cenę.

Sumienie jest darem, ale nie wystarczy go otrzymać i zaakceptować. Trzeba je pielęgnować jak drogocenną perłę i wsłuchiwać się w głos Boży, który przezeń przemawia. Ma ono swoją historię w sensie jednostki i ludzkości. Zaczyna się formować od pierwszych miesięcy naszego życia, kiedy jesteśmy trzymani na ramionach naszych rodziców, później w szkole, w kościele, kiedy mamy częsty kontakt z wychowawcami i bacznie ich obserwujemy, zwłaszcza gdy chodzi o ich oceny w odniesieniu do otaczającej rzeczywistości.

Apostoł Narodów mówi św. Tymoteuszowi i nam wszystkim o potrzebie „dobrego sumienia”; takiego sumienia, które nie jest pojmowane jako dar otrzymany raz na zawsze, ale jako rzeczywistość ciągle kształtowana. Jest ono naszą rozumnością i naszą świadomością dobra i zła, która się rozwija w naszych doświadczeniach pozytywnych i negatywnych.

Jeśli mówimy dzisiaj o zagrożeniach płynących z wielopłaszczyznowego relatywizmu, zwłaszcza etycznego, nie możemy go nie dostrzegać także wewnątrz Kościoła. W jego historii, również nie tak dalekiej, były tendencje, by wszystko dokładnie określić, opisać, wyjaśnić co można a czego nie można. Niektórym ludziom dawało to pewną pomoc w ich ocenie moralnej, ale problem był w tym, że życie ludzkie jest tak bogate i stwarza tak wiele sytuacji, że nawet najlepszy podręcznik teologii moralnej nie jest w stanie przewidzieć ich wszystkich.

Wydaje się jednak, że dzisiaj idziemy w odwrotnym, równie niebezpiecznym kierunku. Nie zachowujemy niektórych norm, bo – naszym zdaniem – nie dotyczą one spraw istotnych, bo są przestarzałe, bo nie biorą pod uwagę dzisiejszego kontekstu, bo przecież wszyscy inni tak postępują. I oto nagle pojawia się sytuacja, kiedy samych siebie pytamy: jak takie rzeczy są możliwe w Kościele? Co więcej: dlaczego osobiście miałem w tym swój udział?

Św. Paweł przestrzega w Pierwszym Liście do Tymoteusza, że ci, którzy odrzucają dobre sumienie, stają się rozbitkami w sprawach wiary (por. 1,18-19). Sam zaś dziękuje Bogu, któremu służy jak jego przodkowie z czystym sumieniem, gdy nieustannie wspomina św. Tymoteusza w swoich modlitwach (por. 2 Tm 1,3).

My również prośmy Boga, abyśmy, za pośrednictwem Apostoła Narodów, otwierali się na słowo Boże, które jest światłem na naszej drodze, przyjmowali je przez wiarę i modlitwę, stosowali w praktyce i w ten sposób właściwie formowali nasze sumienie.

ks. Waldemar Turek








All the contents on this site are copyrighted ©.