Apostoł Paweł napisał Pierwszy List do Tymoteusza
prawdopodobnie w Macedonii być może ok. 65 r., czyli między pierwszym i drugim uwięzieniem
w Rzymie. Adresat sprawował w tym czasie powierzone mu przez św. Pawła rządy we wspólnocie
efeskiej, gdzie natrafiał na duże trudności i borykał się z wielkimi przeszkodami.
Zagrożenia
przychodziły nie tyle ze strony środowisk pogańskich, ile raczej od niektórych grup
samej wspólnoty chrześcijan, w których dochodziły do głosu kierunki gnostyckie i elementy
apokaliptyki żydowskiej. Pisze św. Paweł: „Jak poleciłem ci, byś pozostał w Efezie,
kiedy wybierałem się do Macedonii, [tak polecam teraz], abyś nakazał niektórym zaprzestać
głoszenia nauki odmiennej, a także zajmowania się baśniami i genealogiami bez końca.
Służą one raczej dalszym dociekaniom niż planowi Bożemu zgodnemu z wiarą” (1 Tm 1,3-4).
W Efezie pojawiły się pewne tendencje, ciągle zresztą obecne w historii myśli
ludzkiej, by szukać szczęścia na własną rękę z mniej lub bardziej wyraźnym pominięciem
Boga. Gnostycy proponowali zdobywanie wiedzy na temat świata i człowieka, która, połączona
z wewnętrznym oczyszczeniem, miałaby pozwolić zrealizować wszystkie ludzkie pragnienia.
Z kolei głosiciele apokaliptyki mówili o zbliżającym się końcu świata, o strasznych
rzeczach, jakie będą miały wkrótce miejsce, o potrzebie zachowania odpowiedniej, niekiedy
bardzo surowej, postawy.
Wszystko to wprowadzało poważne zamieszanie w umysłach
chrześcijan efeskich, którzy z niepokojem pytali samych siebie o to, gdzie jest prawdziwa
nauka i za kim w praktyce trzeba się opowiedzieć?
Zaraz po krótkim opisie tych
niebezpieczeństw, św. Paweł daje pierwszą interpretację wydarzeń. „Celem zaś nakazu
jest miłość, płynąca z czystego serca, dobrego sumienia i wiary nieobłudnej. Odstąpiwszy
od nich, niektórzy zwrócili się ku czczej gadaninie. Chcieli uchodzić za uczonych
w prawie, nie rozumiejąc ani tego, co mówią, ani na czym się opierają” (1 Tm 1,5-7).
Miłość
płynie z dobrego sumienia. Według Listów pasterskich przede wszystkim nauczyciele
i diakoni powinni się charakteryzować sumieniem dobrym (1 Tm 1,5.19) albo czystym
(1 Tm 3,9; 2 Tm 1,3). Użycie greckiego terminu syneidesis z tymi dwoma przymiotnikami
(agathe i kathara) wskazuje nie tyle na rodzaj wewnętrznego trybunału ile raczej na
pewien stan świadomości; świadomości, że zachowujemy w naszym codziennym życiu reguły
moralne, które swego czasu zaakceptowaliśmy.
Słowo „sumienie” odbyło długą
drogę zanim zostało zaakceptowane w świadomości człowieka. Zaskakujący i zastanawiający
jest fakt, że Stary Testament nie ma precyzyjnego terminu, aby wyrazić treść tego,
co my dzisiaj nazywamy sumieniem. Stosuje w tym kontekście rzeczownik „serce”, który
trafia bardziej do naszej wyobraźni.
Jeśli św. Paweł używa w cytowanym wyżej
fragmencie wyrażeń „czyste serce” i „dobre sumienie” jednocześnie, może to wskazywać
właśnie na czas, w którym słowo „sumienie” nabierało już dosyć wyraźnego kolorytu.
Ale do dzisiaj, jeśli używamy zwrotu „moje sumienie”, trzymamy niekiedy rękę na sercu,
by również w ten sposób wskazać, że odnosimy się do czegoś, co jest w naszej głębi,
czego będziemy bronić za wszelką cenę.
Sumienie jest darem, ale nie wystarczy
go otrzymać i zaakceptować. Trzeba je pielęgnować jak drogocenną perłę i wsłuchiwać
się w głos Boży, który przezeń przemawia. Ma ono swoją historię w sensie jednostki
i ludzkości. Zaczyna się formować od pierwszych miesięcy naszego życia, kiedy jesteśmy
trzymani na ramionach naszych rodziców, później w szkole, w kościele, kiedy mamy częsty
kontakt z wychowawcami i bacznie ich obserwujemy, zwłaszcza gdy chodzi o ich oceny
w odniesieniu do otaczającej rzeczywistości.
Apostoł Narodów mówi św. Tymoteuszowi
i nam wszystkim o potrzebie „dobrego sumienia”; takiego sumienia, które nie jest pojmowane
jako dar otrzymany raz na zawsze, ale jako rzeczywistość ciągle kształtowana. Jest
ono naszą rozumnością i naszą świadomością dobra i zła, która się rozwija w naszych
doświadczeniach pozytywnych i negatywnych.
Jeśli mówimy dzisiaj o zagrożeniach
płynących z wielopłaszczyznowego relatywizmu, zwłaszcza etycznego, nie możemy go nie
dostrzegać także wewnątrz Kościoła. W jego historii, również nie tak dalekiej, były
tendencje, by wszystko dokładnie określić, opisać, wyjaśnić co można a czego nie można.
Niektórym ludziom dawało to pewną pomoc w ich ocenie moralnej, ale problem był w tym,
że życie ludzkie jest tak bogate i stwarza tak wiele sytuacji, że nawet najlepszy
podręcznik teologii moralnej nie jest w stanie przewidzieć ich wszystkich.
Wydaje
się jednak, że dzisiaj idziemy w odwrotnym, równie niebezpiecznym kierunku. Nie zachowujemy
niektórych norm, bo – naszym zdaniem – nie dotyczą one spraw istotnych, bo są przestarzałe,
bo nie biorą pod uwagę dzisiejszego kontekstu, bo przecież wszyscy inni tak postępują.
I oto nagle pojawia się sytuacja, kiedy samych siebie pytamy: jak takie rzeczy są
możliwe w Kościele? Co więcej: dlaczego osobiście miałem w tym swój udział?
Św.
Paweł przestrzega w Pierwszym Liście do Tymoteusza, że ci, którzy odrzucają dobre
sumienie, stają się rozbitkami w sprawach wiary (por. 1,18-19). Sam zaś dziękuje Bogu,
któremu służy jak jego przodkowie z czystym sumieniem, gdy nieustannie wspomina św.
Tymoteusza w swoich modlitwach (por. 2 Tm 1,3).
My również prośmy Boga, abyśmy,
za pośrednictwem Apostoła Narodów, otwierali się na słowo Boże, które jest światłem
na naszej drodze, przyjmowali je przez wiarę i modlitwę, stosowali w praktyce i w
ten sposób właściwie formowali nasze sumienie.