Oby nigdy nie zgasła nadzieja - rozmowa z s. Mariettą Garbul SAC, polską misjonarką
i świadkiem ludobójstwa w Rwandzie
Na punktach kontrolnych klękała przed oprawcami, błagając o życie
dla swoich czarnych sióstr. Stojąc nad wykopanym dla całej wspólnoty grobem, na głos
odmawiała Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Z cudownie ocaloną z ludobójstwa w Rwandzie
s. Mariettą Garbul SAC rozmawia Beata Zajączkowska.
-
Dokładnie 15 lat temu w Rwandzie trwały rzezie niewinnych ludzi.
Mówi się, że niebo zetknęło się wówczas z piekłem. Siostra pracowała
w Rwandzie od 1979 r. Czy cokolwiek zapowiadało, że może dojść do dramatu
ludobójstwa?
Marietta Garbul SAC: Nigdy nie spodziewałam się ludobójstwa.
Rwanda wydawała mi się Krajem Tysięcy Wzgórz, spokojnym, bogacącym się i coraz bardziej
rozwijającym dzięki rządom prezydenta Juvénala Habyarimany. Miałam możliwość osobiście
go poznać. Był to człowiek bardzo stateczny, któremu zależało na rozwoju kraju. Dlatego
my, jako misjonarze, pokładaliśmy w nim wielką nadzieję ufając, że Rwanda będzie się
dalej rozwijała. Zacierały się różnice między Hutu a Tutsi, było coraz więcej małżeństw
mieszanych, wzrastała współpraca między tymi plemionami. To radowało serce. Do ludobójstwa
doszło po zabiciu prezydenta Habyarimany.
Czas ludobójstwa był dla nas, sióstr,
oczywiście bardzo trudny. Była to ogromna szkoła życia wspólnotowego: jak sobie pomagać,
jak przekraczać na co dzień bariery plemienne, które podzieliły kraj. Była to lekcja,
że niezależnie, czy jesteśmy Hutu, Tutsi czy białe, zawsze najpierw jesteśmy chrześcijanami,
siostrami, które wierzą w tego samego Boga. I to się sprawdziło w naszej wspólnocie.
Siostry bardzo sobie pomagały. Ukrywały się nawzajem. W momentach trudnych pocieszały
się wzajemnie i wspierały. Został mi obraz pięknej rzeczywistości ludu rwandyjskiego,
potrafiącego przejść ponad plemiennymi podziałami i wrogością oraz przekładać wiarę
w Boga na codzienne życie.
- Nawet trudno sobie wyobrazić tragedie,
jakich byłyście świadkami. Czy pamięta Siostra, jak to wszystko się zaczęło?
Marietta
Garbul SAC: Dowiedziałyśmy się od ludzi idąc rano do kościoła na Mszę św. Powiedzieli
nam, że prezydent nie żyje i że bojówkarze będą napadać i mordować właśnie Tutsi.
Wszystko było dużo wcześniej zaplanowane, ludzie byli odpowiednio przeszkoleni. Bojówkarzami
byli głównie ludzie z marginesu społecznego. Ostrzegano nas, że będą napady. Postanowiłyśmy
jednak pozostać na miejscu w naszym domu w Ruhango w centrum Rwandy, by dalej pomagać
miejscowej ludności.
- W waszej wspólnocie były Rwandyjki pochodzące
z obydwu plemion. Wiedziałyście, że ukrywanie sióstr Tutsi może się
dla pozostałych skończyć tragicznie. W każdej chwili mogli przyjść
po nie oprawcy…
Marietta Garbul SAC: W naszej piętnastoosobowej
wspólnocie było sześć sióstr z plemienia Tutsi: zarówno kandydatki, jak i siostry
po ślubach. W miarę możliwości starałyśmy się je ukryć tak, żeby się nie pokazywały
sąsiadom. Chowały się w wykopanych w ogrodzie dołach przykrytych chrustem czy liśćmi,
albo leżąc plackiem pod dachem domu, w lesie, w zabudowaniach gospodarczych, gdzie
trzymałyśmy bydło, w magazynach... Tam ukrywały się, by przetrwać ten trudny czas.
-
Na pewnym etapie podjęłyście decyzję o ewakuacji…
Marietta
Garbul SAC: Kiedy zobaczyłyśmy, że sytuacja staje się coraz niebezpieczniejsza
i że coraz bardziej jesteśmy osaczone, zorganizowałyśmy wyjazd do ówczesnego Zairu.
Zdobyłyśmy potrzebne na przejazd dokumenty. Miałyśmy nawet ochronę w postaci czterech
uzbrojonych żołnierzy. Jechałyśmy ciężarówką na północ Rwandy i tam, na drodze, nas
zatrzymano. Było to w okolicy Ruhengeri. Chcieli nas od razu zabić. Powiedzieli, że
ponieważ przewozimy Tutsi, to znaczy, że z nimi współpracujemy, czyli jesteśmy wrogami
Hutu. Stwierdzili, że nie jesteśmy zakonnicami, tylko zwykłymi kobietami przebranymi
za siostry. Sytuacja stawała się naprawdę dramatyczna.
Modliłyśmy się bardzo
dużo, zarówno w czasie podróży, jak i wożenia nas po różnych urzędach, gdzie rzekomo
sprawdzano naszą tożsamość. Modliłyśmy się na głos. Odmawiałyśmy Koronkę do Bożego
Miłosierdzia. W krytycznym momencie, gdy miałyśmy być już zabite, stałyśmy przy wykopanym
dla nas rowie, przyjechał samochód wojskowy i żołnierze wydali rozkaz, że nasza egzekucja
czasowo ma być wstrzymana. Bojówkarzom, którzy nas wcześniej zatrzymali, powiedziano,
że zostaniemy zabite w innym miejscu, bez świadków. Bałyśmy się bardzo, nie wiedziałyśmy,
kim są ci żołnierze i gdzie nas wiozą. Dopiero po jakimś czasie okazało się, że przyjechał
z nimi ksiądz, który dowiedziawszy się o naszej sytuacji, przyszedł z odsieczą. Był
kapelanem wojskowym. Pod ochroną spędziłyśmy noc w koszarach, a na drugi dzień opuściłyśmy
Rwandę. Bardzo wierzę w moc modlitwy wstawienniczej, Koronkę do Bożego Miłosierdzia
odmawiam codziennie.
- Stała Siostra nad własnym grobem, a jednak
przeżyła. Zastanawiała się Siostra, dlaczego?
Marietta Garbul
SAC: Pytałam się wielokrotnie, dlaczego właśnie ja żyję. Weźmy pod uwagę choćby
mój wiek. Gdy uciekałam z Rwandy, miałam już ponad 50 lat. Dlaczego Pan Bóg mnie zostawił,
a zabrał tyle osób młodszych ode mnie? W czasie modlitwy przyszło mi na myśl, że widocznie
chce, bym coś jeszcze na tym świecie zrobiła, bym jeszcze popracowała, że mój czas
nie został jeszcze wypełniony. Dlatego pojechałam do Kamerunu, by pomagać tamtejszym
ludziom.
- Razem patrzyłyście śmierci w oczy. Czym to doświadczenie
zaowocowało w waszej pallotyńskiej wspólnocie?
Marietta
Garbul SAC: Wydaje mi się, że największym i najpiękniejszym owocem tego doświadczenia
wojny jest jedność sióstr pallotynek, Rwandyjek i Kongijek. Są to naprawdę siostry
kochające się, akceptujące swe różnice, wspomagające się wzajemnie. Jedna z sióstr
Tutsi zaprosiła siostrę Hutu na śluby wieczyste do swojego domu i rodziny. Jej ojciec
przyjął gościa otwartym sercem, mówiąc: To jest moja druga córka. Wydaje mi się, że
jest to bardzo duże osiągnięcie. Musimy bardziej patrzeć nie na to, skąd pochodzimy,
ale kim jesteśmy.
- W Ruhango, skąd musiałyście uciekać,
powstało teraz narodowe centrum Bożego Miłosierdzia. Czym jest ono dla Rwandy?
Marietta
Garbul SAC: Jest to dar dla Rwandy, miejsce, z którego płynie pojednanie i przebaczenie.
Ale zarazem jest to pomnik stworzony przez ówczesnego proboszcza, ks. Stanisława Urbaniaka
SAC. Pomnik wdzięczności za to, że Bóg zechciał nas zostawić przy życiu, że choć byłyśmy
świadkami wielu dramatycznych sytuacji, jako wspólnota nie zostałyśmy nimi dotknięte.
Oby ta kaplica służyła jak największemu zrozumieniu modlitwy wstawienniczej, była
miejscem nieustannego wołania o Boże Miłosierdzie, by nigdy nie zgasła nadzieja. To
właśnie nadzieja utrzymuje nas przy życiu, przy tym, by być coraz lepszym i by trwać
nawet w trudnych sytuacjach.
- Klękała Siostra przed oprawcami i
błagała o życie dla swych współsióstr. Skąd miała Siostra w sobie tyle odwagi?
Marietta
Garbul SAC: To było zupełnie spontaniczne. Zależało mi na życiu moich młodych
sióstr, one miały wówczas po dwadzieścia parę lat, zależało mi na tym, żeby zgromadzenie
mogło się rozwijać. Naprawdę traktowałam je jak moje siostry z rodziny pallotyńskiej.
Ich kolor skóry czy pochodzenie nie odgrywało żadnej roli. Było mi obojętne, jak żołnierze
zareagują, byłam gotowa oddać za nie życie.
- Jaką lekcję powinniśmy
wyciągnąć z tych dramatycznych wydarzeń w Rwandzie?
Marietta Garbul
SAC: Żeby nigdy więcej już nie było wojny. Żeby każdy człowiek miał iskierkę nadziei
na normalne i dobre życie. Żeby nikt, jak obecnie Hutu, nie był już więcej karany
za błędy swoich ojców. Żeby ludność z obu plemion była traktowana jednakowo, by nie
było dominacji jednego plemienia nad drugim.