Kamerun: sesja formacyjna dla dzieci w sanktuarium Bożego Miłosierdzia
Do ewangelizowania swych rodzin wezwane zostały kameruńskie dzieci. W sanktuarium
Bożego Miłosierdzia w Atoku odbyła się sesja dla najmłodszych. W zorganizowanym przez
księży marianów spotkaniu uczestniczyło ponad 350 maluchów. Jego myślą przewodnią
były słowa: „Rodzina wspólnotą miłości i miejscem przebaczenia”. Hasło spotkania jest
zarazem tematem roku duszpasterskiego poświęconego w diecezji Doumé-Abong’ Mbang rodzinie.
Do
Atoku przybyły dzieci z organizacji COP MOND, co znaczy: przyjaciel świata. Jak mówi
ks. Krzysztof Pazio MIC, pierwszym zadaniem tego ruchu jest wychowanie dzieci w wierze.
„Następnie jest uczenie dzieci zaradności, poprzez organizowanie małych pól, na których
dzieci pracują – wyjaśnia polski misjonarz. – Potem z tych pól mają jakiś mały dochód,
który wykorzystują, aby pomagać ludziom w potrzebie. Innym z zadań COP MONDU jest
odwiedzanie ludzi starych i chorych, przyniesienie im drzewa, wody, pożywienia, pobycie
z nimi, pomodlenie się w domach ludzi starych i opuszczonych. Te sesje mają na celu
przede wszystkim integrowanie dzieci z terenu naszej parafii, które rozsiane są na
przestrzeni ponad 70 km w 25 wioskach. Chodzi o uczenie ich bycia razem, umacnianie
w wierze, ale też formowanie pod względem ludzkim, żeby były otwarte na siebie nawzajem,
na potrzeby innych, szczególnie rówieśników, którzy są gdzieś w wioskach w buszu”.
Na
terenie prowadzonej przez marianów parafii w Atoku istnieje jedyne w całym Kamerunie
sanktuarium Bożego Miłosierdzia. Jak zauważa ks. Franciszek Filipiec MIC, jest ono
magnesem przyciągającym rzesze pielgrzymów. „Pragnęliśmy, by nasze sanktuarium Bożego
Miłosierdzia służyło diecezji, innym parafiom – wyjaśnia misjonarz. – Dlatego zapraszamy
do Atoku wszystkich, którzy mogą tutaj przyjść jako pielgrzymi, zwłaszcza dzieci.
Dzieci modlą się, otrzymują katechezę, pogłębiają swoje zainteresowania i wzrastają
w miłości do Pana Boga, a zwłaszcza do Jezusa Miłosiernego, którego bardzo kochają”.
Stąd
ważnym punktem każdej sesji jest modlitwa. Dzieci poprowadziły Drogę Krzyżową i modliły
się Koronką do Bożego Miłosierdzia. Ogromną radością był też skromny, ale pożywny
posiłek; wiele maluchów po raz pierwszy od długiego czasu mogło trzy razy dziennie
najeść się do syta. Jak wyjaśnia s.Regina Kozioł ze Zgromadzenia Sióstr Opatrzności
Bożej, posiłek jest pierwszą rzeczą, której dzieci naprawdę pragną. „Oczywiście nie
można pominąć modlitwy, tańca, zabawy, animacji, gier – dodaje polska misjonarka.
– Jednak bez posiłku jest dla nich bardzo trudne, by cokolwiek innego zrobić, nawet
uczestniczyć w modlitwie. Wynika to właśnie z ich ubóstwa. Na co dzień jedzą zwykle
jeden główny posiłek, mogą co najwyżej dojadać jakieś owoce czy cukierka, oczywiście
jeśli mają. Natomiast ten główny posiłek mają, gdy wracają ze szkoły, czyli ok. godz.
16-17. Łączy się tu obiad z kolacją. Dlatego dla dzieci posiłek jest bardzo ważny,
szczególnie na takich sesjach, gdzie zjedzą rano, w południe i wieczorem”.
„Gdy
jest tak duża sesja jak ta obecna, gdzie jest 350 dzieci, to brakuje nam miejsca i
dzieci jedzą w plenerze – mówi z kolei ks. Krzysztof Pazio MIC. – Jednak przy mniejszych
grupach, do 150 osób, dzieci siadają przy stole. Animatorzy roznoszą im jedzenie.
U siebie zazwyczaj nie jedzą przy stole. Posiłek stawiają – zarówno dzieci, jak i
dorośli – na ziemi i tak pochyleni jedzą. Maluchy dostają do ręki kawałek manioku,
siadają gdzieś z boku i sobie go obgryzają”.
Sesja mogła się odbyć dzięki materialnej
pomocy gdańskiego oddziału Ruchu Maitri, który sfinansował m.in. posiłki dla dzieci.
Jednak jak mówi ks. Franciszek Filipiec MIC, sami Kameruńczycy też składają żywność
na sesję. „Nieraz widzimy, jak idzie grupa z katechistą czy wychowawcą i niosą za
pazuchą koguta czy na głowie kiść bananów albo inne towary, którymi chcą się podzielić
z innymi – mówi marianin. – Rodzice chcą, by dzieci poznały Boga, poznały Chrystusa
Miłosiernego. Trzeba je przywieźć z odległych wiosek. Radością jest już to, że jak
tylko wsiadają do samochodu, zaczynają śpiewać. Ewangelizują i głoszą już przez to,
że jadą właśnie do sanktuarium. To bardzo cieszy” – dodaje misjonarz.
Parafianie
zbierają w dojazdowych kaplicach żywność na sesję. Potem misjonarz objeżdża cały teren
i przywozi banany, maniok, awokado i ananasy do kuchni na terenie misji, gdzie przygotowywany
jest posiłek. Gotowanie odbywa się na żywym ogniu, a ogromne kilkudziesięciolitrowe
garnki ustawia się, jak to było od wieków w afrykańskiej tradycji, na trzech kamieniach.
Na
kolejne sesje dzieci czekają z niecierpliwością. „Dla nich jest to ogromne wydarzenie,
ponieważ bardzo rzadko wyjeżdżają ze swojej wioski – mówi s. Regina Kozioł. – Niektóre
nawet nigdy wcześniej jej nie opuściły. Drugim atutem jest to, że poznają nowy teren,
nowych ludzi, coś się dzieje wokół nich, i to coś nowego, co będą mogły wprowadzać
w swoim zwykłym życiu. I trzecim przeżyciem tej pielgrzymki jest to, że przynajmniej
niektórzy jakoś pogłębią swoją wiarę. Myślę, że to też jest ważne” – dodaje misjonarka.
Rytm
trzydniowego spotkania wyznaczała modlitwa, zabawa i śpiew. Dzieci poprowadziły Drogę
Krzyżową i modliły się Koronką do Bożego Miłosierdzia. Dzieci uczy się też dobrych
manier i higieny. Misjonarze mają nadzieję, że dzieci staną się bardziej odpowiedzialne
i że w przyszłości same będą formować swych młodszych kolegów. Dziś jednak znalezienie
dobrych animatorów jest wciąż problemem – uważa ks. Franciszek Filipiec MIC. „Animatorzy
zapominają o swoich obowiązkach – wyjaśnia misjonarz. – Musimy im przypominać, żeby
opiekowali się dziećmi, dopilnowali, by przychodziły na czas, by się umyły, by wszystkie
były nakarmione, żeby je odprowadzili do domów. Z tym wciąż są trudności. Ale powoli
zaczynają się przyzwyczajać. Na początku to animatorzy chcieli być pierwsi do posiłku,
spania i mycia, a zapominali o dzieciach. Teraz jest odwrotnie: zaczynają o nich coraz
więcej myśleć i zapominają o sobie”.
Ks. Filipiec zwraca uwagę, że sesje są
także okazją do pogłębienia katechezy. „Nasi katechiści-wolontariusze nie zawsze dobrze
uczą i kiedy dzieci przychodzą tutaj na trzydniową sesję, dostają w skondensowanej
formie katechezę, której być może nie otrzymały u siebie w wioskach, albo robi się
powtórkę – mówi polski misjonarz. – Cieszymy się, że w ten sposób możemy spełnić naszą
misję, że dzieci się czegoś nauczą: katechizmu, nowych piosenek, innego zachowania,
zobaczą inne dzieci, usłyszą ich świadectwa. Myślę, że to przynosi wielkie owoce,
bo one o tym potem mówią, to się rozprzestrzenia”.
„Myślimy, że po kilkuletniej
formacji te dzieci będą bardziej odpowiedzialnie, rozsądnie podchodzić do życia, że
będą się bardziej angażować w swoją osobistą formację – uważa z kolei ks. Krzysztof
Pazio. – Liczymy też i na to, że będą się angażować w pomoc innym, żeby ten region
jakoś bardziej rozwijać”.
„Te dzieci żyją w bardzo prostych warunkach, w ubóstwie
– mówi s. Regina Kozioł. – Jest to niekiedy szokujące: domy ulepione z gliny, ubrania
często podarte i brudne, podobnie zeszyty szkolne. Jednak to nie przeszkadza im być
radosnymi, szczęśliwymi, wnosić w życie wiarę i zaufanie do ludzi. Przez to angażują
się bardziej w życie parafii i Kościoła”.
Misjonarze mają nadzieję, że ta formacja
za kilka lat wyda konkretne owoce, że te dzieci, gdy dorosną, będą odpowiedzialnie
angażować się w pomoc innym i w rozwój swego regionu. A to jest warunkiem lepszej
przyszłości dla całego Kamerunu.