2009-03-21 18:37:14

Mimo wszystkich problemów można w Angoli żyć lepiej – rozmowa z ks. Henrykiem Ślusarczykiem SVD


Ks. Henryk Ślusarczyk, werbista, od 13 lat pracuje w Angoli. Był m.in. rektorem seminarium duchownego w Ndalatando oraz przewodniczącym diecezjalnej komisji ds. młodzieży.



- Jak to się stało, że misjonarz werbista został rektorem seminarium w Angoli?

H. Ślusarczyk SVD: Przede wszystkim Ndalatando jest diecezją nową. Istnieje dopiero od 19 lat. Kiedy werbiści podjęli w niej pracę, nie posiadała ani jednego kapłana diecezjalnego. Dlatego biskup wyznaczony do pracy w tej diecezji, poprosił, aby Zgromadzenie Słowa Bożego zaopiekowało się seminarium, prowadząc pracę wychowawczą i powołaniową.

- Co u tych początków było najtrudniejsze? Jakim wyzwaniom musiał Ksiądz stawić czoła?

H. Ślusarczyk SVD: Było sporo wyzwań. Po pierwsze, był to czas wojny. Sytuacja był trudna – tereny zaminowane, dużo napadów ze strony partyzantów czy uzbrojonych grup, problemy społeczne i ekonomiczne. Nie było żywności. Musieliśmy jeździć po nią daleko, do stolicy. Często dochodziło do tego, że przez tydzień czy nawet miesiąc mieliśmy tylko ryż lub fasolę i trzeba było dzielić to dosyć skrupulatnie, żeby wystarczyło.

Innym dosyć Problemem dosyć poważnym jest przygotowanie młodzieży w rodzinie, ponieważ rodzina w Angoli nie jest typowo chrześcijańska czy katolicka. Często rodzice należą do jednej wiary, babcia do drugiej, tylko dziadek jest katolikiem i później wnuczek idzie do seminarium. A zatem w seminarium wychowanie czy formacja polega nie tylko na nauce filozofii i teologii, ale przede wszystkim na wpajaniu podstawowych prawd wiary i zasad życia chrześcijańskiego. Dopiero później przychodzi czas na rzeczy bardziej zaawansowane.

- Czym formacja seminaryjna tutaj różni się od tej w Polsce?

H. Ślusarczyk SVD: Myślę, że ogólnie praca ta jest bardzo podobna jak w Polsce czy jakimkolwiek innym kraju. Mamy do czynienia z ludźmi młodymi, którzy są w okresie burzliwego rozwoju emocjonalnego. Poszukują dróg, pojawia się wiele pytań, na które szukają odpowiedzi. Różnica jest na pewno w tym, że przygotowanie w rodzinie jest bardzo słabe, jeżeli chodzi o życie wiarą, ale również, jeżeli chodzi o zasady moralne. Społeczeństwo tego również nie gwarantuje. Drugim problemem jest fakt, że większość tych młodych chłopaków – w latach mojej pracy w Ndalatando – pochodziła z rejonów objętych wojną, a więc doświadczała różnego rodzaju dramatów. Młodzi byli świadkami masakr, gwałtów, napadów, morderstw. To sprawiało, że trzeba było do nich podejść inaczej, z większą cierpliwością, uważniej ich wysłuchać i przybliżyć się do ich problemów, być bardziej ojcem czy mamą niż wychowawcą, rektorem.

- Benedykt XVI spotyka się także z seminarzystami, z osobami zakonnymi, z kapłanami Angoli. Przyjeżdża tu jako pasterz i głowa Kościoła. Jakie zdaniem Księdza powinien podjąć tematy, o czym powinien mówić do młodych ludzi, którzy weszli dopiero na drogę przygotowania do kapłaństwa albo już są księżmi?

H. Ślusarczyk SVD: Uważam za rzecz bardzo ważną, żeby każdy duszpasterz – tak Ojciec Święty, jak biskup czy kapłan, któremu zostali powierzeni jacyś wierni – przede wszystkim zwracał się do tych ludzi z dużą wiarą, nadzieją, miłością, dobrocią ukazując ludzkie oblicze Jezusa Chrystusa, który przychodzi, staje obok drugiego człowieka nie po to, żeby go karać, ale żeby mu pomóc. W konsekwencji wzbudzi to nadzieję, że mimo tych wszystkich problemów, z którymi spotykamy się w Angoli, jednak można iść do przodu, można zmienić życie, można żyć lepiej. Mimo że wszyscy przeklinają na drodze, że są bardzo zdenerwowani, mimo korupcji, mimo wszystkich innych problemów, jednak można być człowiekiem, który kocha, który przebacza, który jest obok drugiego wtedy, kiedy ten go potrzebuje.

- Angola ma za sobą pięć wieków ewangelizacji, ale teraz, na początku trzeciego tysiąclecia, miejscowy Kościół boryka się z brakiem powołań. Z czego to wynika?

H. Ślusarczyk SVD: Powodów, jak zwykle, jest wiele. Jedną z przyczyn braku powołań, czy raczej ich niestałości, jest sytuacja społeczno-ekonomiczna kraju oraz wychowanie w rodzinie. W momencie, kiedy sytuacja jest trudna i każdy musi walczyć o przetrwanie, zwłaszcza w dużych miastach, rodzina zajmuje się bardziej kwestią przeżycia niż wychowania. To sprawia, że albo jest mniej powołań, albo są one słabsze, brakuje wytrwałości. Druga sprawa to państwo, które oferuje młodym ludziom wiele atrakcyjnych prac. Seminarium diecezjalne czy zakonne jest jedną z lepszych szkół, gdzie można otrzymać dobre wykształcenie, gruntowniejsze niż w szkołach państwowych. Dlatego rząd stara się młodych ludzi, szczególnie naszych seminarzystów po filozofii, zwabić do studiowania na innych kierunkach. Zaprasza ich do pracy w urzędach państwowych, ponieważ są dobrze wykształceni, a z drugiej strony mają przygotowanie pedagogiczne, ważne w pracy urzędowej.

- Na apostolat tutejszego Kościoła składa się także praca z młodzieżą. Był Ksiądz przewodniczącym diecezjalnej komisji ds. młodzieży. Jak Kościół pomaga młodzieży? Jak inwestuje w młodzież?

H. Ślusarczyk SVD: Jeżeli chodzi o moją pracę w diecezji Ndalatando, to ona na celu przede wszystkim integrowanie młodych ludzi. Organizowaliśmy spotkania na poziomie diecezji czy parafii, aby ludzie z różnych wiosek, którzy w czasie wojny byli rozdzieleni, mogli się spotykać, wspólnie modlić się, rozmawiać o swoich problemach, troskach, radościach. Nie było to może zbyt ambitne, ale na bardzo podstawowym poziomie pomagało tym ludziom zobaczyć, że Angola to nie tylko ich plemię czy wioska, ale coś więcej.

- Czy Kościół stawia czoło wyzwaniom związanym z szerzącą się narkomanią, prostytucją, dziećmi ulicy? Czy angażuje się też w taki sposób?

H. Ślusarczyk SVD: Tak, można to zobaczyć w wielu miejscach. Przede wszystkim Kościół w dużych miastach zajmuje się tzw. dziećmi ulicy. Kiedyś były to sieroty wojenne, których rodzice zginęli w czasie walk. Obecnie „dzieci ulicy” to takie, których rodzice nie mają środków, żeby się nimi opiekować, albo są to dzieci oskarżane o czary. Muszą one uciekać z domu, ponieważ mogą zostać zabite. Kościół zajmuje się tymi dziećmi. My jako werbiści w Luandzie mamy jeden z największych ośrodków dla „dzieci ulicy”. Oprócz tego organizujemy różne programy, jeśli chodzi o profilaktykę AIDS. Wspieramy także młodzież w kształceniu się w szkołach podstawowych czy średnich. Coraz częściej skupiamy się również na pomaganiu młodzieży i dzieciom w poznaniu własnej historii i tradycji. Organizujemy nawet kursy w lokalnych językach.

- W 1992 r. był w Angoli Jan Paweł II, teraz przyjeżdża Benedykt XVI. Co ta wizyta może dać tutejszemu Kościołowi? Czy liczy Ksiądz na to, że przyniesie ona jakieś konkretne owoce?

H. Ślusarczyk SVD: Myślę, że przyniesie ona owoce. Nie wiem, czy szybko, nie wiem, jak konkretne, ale mam nadzieję, że jakieś owoce przyniesie. Prawdę mówiąc, nie skupiałbym się za bardzo nad tymi owocami. Myślę, że teraz dużo ważniejszy od samych owoców wizyty Benedykta XVI, bo naprawdę trudno mi je przewidzieć, jest sposób, w jaki ludzie przeżyją spotkanie z Papieżem. To się odnosi do chwili obecnej. Nie chcę uogólniać, że dla Afrykańczyków, ale przynajmniej dla Angolczyków i mieszkańców Luandy ważny jest dzień dzisiejszy. Co będzie jutro? Słońce czy deszcz – trudno powiedzieć. Ale ważny jest dzień dzisiejszy. Patrząc na parafię i różne organizacje, można powiedzieć, że te owoce już są. Widać jakąś jedność, wysiłek, pracę. To wszystko, co dzieje się, jeśli chodzi o kler i wiernych, to duże zaangażowanie jest już moim zdaniem owocem wizyty Papieża.

- Ksiądz przyjechał do Angoli już po wizycie Jana Pawła II. Czy ludzie mówią o jakichś owocach tamtego spotkania z Papieżem?

H. Ślusarczyk SVD: Trudno mówić o owocach konkretnych, ale może takim pośrednim owocem jest fakt, że o Janie Pawle II ludzie cały czas mówią: „Nasz Ojciec”. Jego sposób spotykania się z ludźmi, rozmawiania z nimi głęboko zapadł w serca Angolczyków. Do dzisiaj, jak mówię, że jestem Polakiem, od razu mówią: „To jesteś kuzynem Jana Pawła II, albo kimś z rodziny”. A jak dodaję, że mieszkałem 80 km od miejsca, gdzie mieszkał Papież, to już na sto procent uważają, że byłem z jego rodziny. Jan Paweł II był odbierany w sposób bardzo rodzinny, tak jakby był członkiem rodziny angolskiej. Bez szukania jakichś wielkich owoców w postaci np. nawróceń, które na pewno się dokonały, myślę, że fakt, iż został on potraktowany jak swój, dla mieszkańców Angoli jest bardzo ważny i jest to wielki owoc jego wizyty.

Rozm. B. Zajączkowska/ rv








All the contents on this site are copyrighted ©.