2009-02-17 17:19:01

Kambodża: rozliczenie poniewczasie


Proces komunistycznych katów w Kambodży jest wielką hipokryzją – uważa żyjący tam od 1965 r. ks. François Ponchaud, który jako pierwszy przekazał światu informacje o zbrodniach reżimu Pol Pota. Jego zdaniem wielką odpowiedzialność za to, co wydarzyło się w Kambodży, ponoszą również ci, którzy aż do 1989 r. wspierali Czerwonych Khmerów, z ONZ, Europą i Stanami Zjednoczonymi włącznie. Ks. Ponchaud ma też żal do Amnesty International, że nie reagowała na szczegółowe raporty, które przekazał jej już w 1978 r.

W Phnom Penh rozpoczął się dziś pierwszy proces jednego z pięciu przywódców zbrodniczego reżimu Pol Pota. 66-letni Kaing Guek Eav, znany też jako „towarzysz Duch”, odpowie za zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciw ludzkości. Kierował on m.in. katownią S-21, w której każdego dnia mordowano ponad 100 ludzi.

Ks. François Ponchaud: Ten proces ma osądzić Czerwonych Khmerów za to, że dopuścili się potwornych, niesłychanych zbrodni przeciwko ludzkości. Ma więc pokazać, że to, co zrobili jest niedopuszczalne. Z drugiej strony ten proces jest wielką hipokryzją, ponieważ aż do 1989 r. cała wspólnota międzynarodowa wspierała Czerwonych Khmerów. Dla mnie ten proces jest gorzkim doświadczeniem. Bo dziś wszyscy podnoszą głos, ale dlaczego nikt się nie odezwał w latach 1975-89?

- Jak w Kambodży mówi się o tym procesie?

Ks. François Ponchaud: Tutaj niemal wcale się o tym nie mówi. Ludzie z mojej wioski i nikt z mojego najbliższego otoczenia nie przejmuje się tym procesem. Zdecydowana większość ludzi martwi się tylko o to, jak przeżyć. Na wsi ludzie są na etapie troski o przetrwanie, a nie na etapie refleksji. A zatem ten proces interesuje przede wszystkim uchodźców, którzy żyją za granicą. Oni mogą sobie pozwolić na refleksje i dyskusje. Również pewna, bardzo nieliczna elita intelektualna w kraju interesuje się tym procesem.

- Czy ten proces nie doprowadzi przypadkiem do ponownego otwarcia ran z przeszłości?

Ks. François Ponchaud: Kambodżanie mają w swej buddyjskiej kulturze skłonność do zapominania. I sądzę, że udało im się jakoś, lepiej lub gorzej, poradzić sobie z tymi traumatycznymi doświadczeniami. A zatem ten proces nie uleczy ich zranień. Może jednak odnowić konflikty. W mojej wiosce na przykład zawsze mi mówiono, że nie ma czerwonych, bo wszystkich zabito. A tymczasem okazało się, że dwóch pozostało. Jeden z nich odgrywa w wiosce bardzo ważną rolę. I co z tym zrobić? Myślę, że trzeba uznać, iż Kambodżanie sami sobie z tym poradzili w ramach swojej kultury.

- Ostatecznie jednak sami Kambodżanie wzięli się za osądzanie zbrodniarzy. Czy udział wspólnoty międzynarodowej w tym procesie nie przeszkodzi w pojednaniu?

Ks. François Ponchaud: Trzeba tu przypomnieć jedną bardzo ważną rzecz: aktualny rząd w Phnom Penh jest złożony wyłącznie z byłych Czerwonych Khmerów. I o tym nie wspomina się ani słowem. A to właśnie ta mafia, która jest u władzy, prowadzi kraj do nowej eksplozji przemocy. Za dwadzieścia lat będziemy mówić: ci potworni Kambodżanie znowu sięgnęli po przemoc. Ale prawdziwe pytanie powinno dotyczyć tego, co dzieje się dzisiaj. Czy robimy coś, by zapobiec tej przemocy. Całkiem niedawno tutejszy rząd otrzymał miliard dolarów. I nie żądano w zamian żadnych zmian w dziedzinie przestrzegania praw człowieka.

- Czy w takim razie sąd może w ogóle spełniać swoje zadanie, czy jest niezależny od władzy?

Ks. François Ponchaud: Czy w Kambodży cokolwiek może być niezależne od władzy? Oczywiście, że sędziowie nie są niezawiśli, i jest tak wbrew temu, co twierdzą sędziowie międzynarodowi. Przed miesiącem kanadyjski sędzia złożył wniosek o rozszerzenie listy oskarżonych. A sędzia kambodżański zgłosił weto i na tym się skończyło. Argument siły, po prostu. Boją się otwarcia puszki Pandory. Winnych jest za dużo, mają za duże wpływy i wciąż jeszcze mogą sięgnąć po broń. Stawką jest tu bezpieczeństwo kraju. A zatem musimy wybierać między sprawiedliwością i pokojem. Ja wybieram pokój.

- Mogłoby to więc zagrozić stabilności całego kraju?

Ks. François Ponchaud: Dokładnie. Wiele rzeczy tutaj stanęłoby pod znakiem zapytania. Byłoby wspaniale, gdyby doprowadziło to do sprawiedliwości, praworządności i niepodległości. Ale to wcale nie jest pewne. A może rzeczywiście ten proces coś zmieni, przyniesie prawdziwą sprawiedliwość... Zawsze można mieć nadzieję.

- Jaka jest rola Kościoła w tej sytuacji?

Ks. François Ponchaud: Kościół nie odgrywa żadnej roli. Z bardzo prostej przyczyny: chrześcijanie w Kambodży to zaledwie jeden promil społeczeństwa. Dlatego Kościół nie może po prostu zabierać głosu.

- Czy w takim razie ten proces jest w ogóle potrzebny?

Ks. François Ponchaud: Osobiście myślę, że nie. Ale z drugiej strony, czemu nie? Zbrodnie Khmerów są ogromne i potworne. Że będzie ich sądził trybunał narodowy i międzynarodowy, czemu nie? Ale jak już powiedziałem, ten proces jest dla mnie gorzkim doświadczeniem.



Również zdaniem innego katolickiego misjonarza w Kambodży brak jest tam politycznej woli, by poważnie rozliczyć się z przeszłością. Jednak taki rozrachunek jest – jak uważa cytowany przez agencję AsiaNews ks. Alberto Caccaro – bardzo potrzebny. Ludzie wciąż jeszcze żyją w cieniu komunizmu, co przejawia się najbardziej we wzajemnej nieufności.

kb/ rv, afp, asianews








All the contents on this site are copyrighted ©.