Kiedy około 50 r. naszej ery apostoł Paweł przybył
do Koryntu, był on stolicą prowincji Achai i najważniejszym wówczas miastem na Peloponezie.
Sławny już w starożytności greckiej z bogactwa i swobody obyczajów, w czasach Pawła
miał charakter miasta typowo kosmopolitycznego, w którym bujnie się rozwijały kultura,
handel i rzemiosło. Jego mieszkańcy, dosyć otwarci na nowe idee filozoficzne i religijne,
wywierali stosunkowo duży wpływ, zarówno umysłowy, jak i gospodarczy, na obszary sąsiednie.
Paweł, przybywając do Koryntu, zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że założenie
tutaj wspólnoty chrześcijańskiej stworzyłoby możliwość rozpowszechniania Ewangelii,
jakiej nie mogło zapewnić żadne inne miasto.
Ale Paweł przybywający do Koryntu
nie mógł się pogodzić z klęskami, jakie w ostatnim czasie stały się jego udziałem.
Myślał zapewne o ucieczkach, jakimi się ratował w Macedonii, o niezwykle silnej opozycji
niektórych środowisk, ale przede wszystkim o odrzuceniu ze strony Greków, jakie dokonało
się na Areopagu. Dodatkowo najbliżsi współpracownicy, Sylas i Tymoteusz, przebywali
ciągle w Macedonii, co pogłębiało w Apostole uczucie samotności. Potrzebował czasu
na duchowy i fizyczny wypoczynek, na głęboką refleksję dotyczącą zarówno przeszłości,
jak i planów na przyszłość.
Trochę niespodziewanie spotkał w Koryncie pewnego
Żyda, imieniem Akwila, „który z żoną Pryscyllą przybył niedawno z Italii, ponieważ
Klaudiusz wysiedlił z Rzymu wszystkich Żydów. Przyszedł do nich, a ponieważ znał to
samo rzemiosło, zamieszkał u nich i pracował; zajmowali się wyrobem namiotów” (Dz
18, 2-3). W przyszłości, gdy Apostoł będzie dokonywał bilansu swojego posługiwania
i podejmowanej pracy fizycznej, z dumą będzie mógł stwierdzić: „Nie pożądałem srebra
ani złota, ani szaty niczyjej. Sami wiecie, że te ręce zarabiały na potrzeby moje
i moich towarzyszy” (Dz 20, 33-34).
Tymczasem Sylas i Tymoteusz przybyli z
Macedonii; Paweł zdecydował się powrócić do nauczania i przekonywał miejscowych Żydów,
że Jezus jest Mesjaszem. Ci jednak mocno się sprzeciwiali, a nawet bluźnili. Paweł
zareagował zdecydowanie i trochę porywczo: „Otrząsnął swe szaty i powiedział do nich:
Krew wasza na waszą głowę, jam nie winien. Od tej chwili pójdę do pogan” (Dz 18, 6).
Wydaje
się – na podstawie Dziejów Apostolskich – że właśnie po tym rozstaniu z Żydami apostoł
Paweł przeżył kolejny głęboki kryzys duchowy. O jego przebiegu możemy mówić jedynie
na podstawie krótkiego, choć bardzo znaczącego tekstu Dziejów, podających słowa Chrystusa
skierowane do zrezygnowanego Apostoła. Ogarnął go przede wszystkim głęboki, do końca
niezrozumiały lęk o samego siebie, o przyszłość i o wierność w wypełnianiu misji.
Przeżywał zniechęcenie i brak entuzjazmu do dalszej pracy misyjnej i głoszenia Ewangelii.
Zachowując w pamięci różne przykre przeżycia, jak ukamienowanie i zasadzki, przeczuwał,
że ktoś może dokonać kolejnego zamachu na jego życie. Wszystkim tym uczuciom towarzyszyła
głęboka samotność oraz świadomość niezrozumienia i opuszczenia przez wszystkich, a
nawet przez samego Boga; coś, co w przyszłości w teologii duchowości zostanie nazwane
nocą ciemną. Nieco później sam Paweł tak będzie pisał o tym doświadczeniu: „Przyszedłszy
do was, bracia, nie przybyłem, aby błyszcząc słowem i mądrością, głosić wam świadectwo
Boże. Postanowiłem bowiem, będąc wśród was, nie znać niczego więcej jak tylko Jezusa
Chrystusa, i to ukrzyżowanego. I stanąłem przed wami w słabości i w bojaźni, i z wielkim
drżeniem” (1 Kor 2, 1-3).
To właśnie w takich momentach, kiedy wydaje się,
że jesteśmy w sytuacji bez wyjścia, że pozostaje jedynie wewnętrzne i bezsensowne
cierpienie, Bóg podaje nam rękę i mówi, że z punktu widzenia duchowego w naszym życiu
nie dzieje się nic, co nie miałoby jakiegoś znaczenia. Właśnie w chwili opuszczenia
i głębokiego smutku Paweł przeżył jakieś głębokie mistyczne doświadczenie i spotkanie
z Panem, podobne – być może – do tego spod Damaszku. Wyraźnie słyszał słowa Zmartwychwstałego:
„Przestać się lękać, a przemawiaj i nie milcz, bo Ja jestem z tobą i nikt nie targnie
się na ciebie, aby cię skrzywdzić, dlatego że wiele ludu mam w tym mieście” (Dz 18,
9-10).
Znany propagator myśli Pawłowej, zmarły kilka lat temu angielski kard.
Basil Hume, opowiadał kiedyś następujące wydarzenie. Jechał wraz ze swoim kapelanem
samochodem, by odwiedzić jedną ze wspólnot parafialnych. Czuł się wyraźnie zmęczony
i mocno zniechęcony różnymi problemami, jakie nurtowały jego diecezję. W czasie podróży
trochę ukojenia przynosiła mu muzyka klasyczna, jaką nadawała znana mu dobrze stacja
radiowa. Jakaś znakomita orkiestra wykonywała utwory ulubionego przez kardynała kompozytora.
Niestety, gdy zbliżał się kulminacyjny moment dzieła, samochód znalazł się w długim,
ciemnym tunelu. Piękna muzyka była wyraźnie zagłuszana przez dziwne dźwięki. Końca
tunelu nie było widać. Dopiero po kilkunastu minutach kardynał dostrzegł w głębi niewielkie
światło; stawało się ono coraz większe, wreszcie tunel się skończył, a muzyka była
jeszcze piękniejsza niż wcześniej.
Arcybiskup wracał czasami myślami do tego,
wydawałoby się banalnego i wszystkim nam znanego, doświadczenia, kiedy mówił o nocach
duchowych, przez które przechodzi każdy chrześcijanin, o długich i ciemnych tunelach,
na jakie napotyka, tak jak to kiedyś wydarzyło się Pawłowi w Koryncie. W naszym życiu
duchowym jest ciągłe następowanie po sobie światła i ciemności, dnia i nocy, radości
i smutku, entuzjazmu i zniechęcenia. Światło, jakie Paweł dostrzegł w słowach Chrystusa,
musiało być wyjątkowo mocne, bo nie tylko przywróciło mu, ale nawet powiększyło radość
życia i entuzjazm do posługi, skoro – jak mówią Dzieje Apostolskie – „Pozostał (w
Koryncie) i głosił im słowo Boże przez rok i sześć miesięcy” (Dz 11, 18). Oby to światło
pochodzące od Zmartwychwstałego stawało się też naszym udziałem.