Radością są dzieci - rozmowa z s. Mirosławą, misjonarką w Kongo
Dzięki Adopcji Serca wiele afrykańskich dzieci może zdobyć wykształcenie, które
daje nadzieję na lepszą przyszłość. Tak dzieje się też w Demokratycznej Republice
Konga, w regionie Północnego Kiwu, gdzie od 1996 r. trwa wojna.
Pracują tam Polskie misjonarki ze Zgromadzenia Sióstr od Aniołów.
O adopcji sierot wojennych, wznoszeniu dla nich glinianych domów i wspólnym
budowaniu lepszej przyszłości z siostrą Mirosławą Leszkowską, pracującą od siedmiu
lat w Kongu, rozmawia Beata Zajączkowska.
- Ile dzieci
na terenie ośrodka, w którym pracujecie, jest objętychAdopcją
Serca i do kogo jest ona kierowana?
S. Mirosława Leszkowska: Pod
opieką mamy 500 dzieci, które włączone są w adopcję na odległość przez polski Ruch
Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata „Maitri” oraz włoską organizację Ziarnko Gorczycy.
Dzieci, którym pomagamy, to przede wszystkim sieroty, ofiary wojny, która od 1996
r., z większym lub mniejszym nasileniem, ma miejsce w regionie Północnego Kiwu. Opieką
otaczamy również dzieci z rodzin wielodzietnych, biednych, rozbitych przez alkohol,
podzielonych przez poligamię. Sieroty, którymi się zajmuję, żyją w rodzinach zastępczych.
Często są pod opieką bliższej rodziny – babci, dziadka, cioci, wujka. Ale zdarza się,
że rolę ojca, matki, pełnią starsi o kilka lat brat czy siostra. Bywają też przypadki,
gdy dziecko trafia do obcej sobie rodziny.
- Co powinien zrobić ktoś, kto
chce zostać rodzicem adopcyjnym i pomagać dzieciom w Afryce? Co dziecko
konkretnie dostaje?
S. Mirosława Leszkowska: Rodziny adopcyjne,
grupy parafialne, szkoły z Polski czy Włoch, które decydują się na konkretną pomoc
zaadoptowanemu dziecku, wpłacają co miesiąc 15 euro. Dzięki tym środkom finansowym
możemy zapewnić dziecku, jego rodzinie, comiesięczną rację żywności (fasoli, mąki
kukurydzianej, ryżu, oleju i soli) oraz mydła. Zaopatrujemy również rodzinę w niezbędne,
podstawowe wyposażenie gospodarcze: garnki, talerze, wiadra, naczynia na wodę, koce,
lampy naftowe, materace. Dwa razy w roku dziecko otrzymuje nowe ubranie oraz buty.
Każde dziecko włączone w adopcję ma obowiązek uczęszczania do szkoły. Dlatego też
wyposażamy je w potrzebne przybory szkolne, mundurek, a także płacimy czesne za szkołę.
Dzięki tej akcji każde dziecko ma zapewnione również podstawowe leczenie zdrowotne.
- Pomagacie także, odbudowując zniszczone działaniami wojennymi
domy. W wielu z nich mieszkają sieroty…
S. Mirosława Leszkowska:
W miarę możliwości finansowych i indywidualnych potrzeb danej rodziny pomagamy również
w budowie domu. Suma 15 euro na miesiąc nie wystarcza na ten cel, dlatego w przypadkach
specjalistycznego leczenia, budowy, remontu domu czy zakupu parceli, zwracamy się
do rodzin adopcyjnych o dodatkową sumę pieniędzy. Koszt budowy małego domku przykrytego
blachą wynosi obecnie 800 dolarów. Pragnę tutaj dodać, że w czasie ostatnich zamieszek
wojennych w naszej wiosce Tamugenga wiele domów zostało zniszczonych w wyniku ostrzału.
W listopadzie 2008 r. w jednym dniu spłonęły 52 domy. W ten sposób 10 naszych podopiecznych
straciło miejsce zamieszkania. Dzieci i ich rodziny, czekając na budowę nowego domku,
mieszkają tymczasowo w wynajętych przez nas domach. Oprócz pomocy materialnej, jakiej
udzielamy naszym sierotom, prowadzimy także różnego rodzaju zajęcia wychowawczo-rekreacyjne
dla dzieci. Raz w miesiącu organizujemy dla nich wspólne spotkania, tzw. animację.
W każdej szkole, do której uczęszczają dzieci, działa biblioteka. Dla uczniów z adopcji,
którzy mają problemy w nauce, organizujemy dodatkowe korepetycje. Dzieci mają też
możliwość uczestniczenia w różnego rodzaju konkursach sportowych, biblijnych i z zakresu
wiedzy szkolnej. Dwa razy w roku, z okazji Bożego Narodzenia i Wielkanocy, sieroty
przeżywają wspólne święto. Wtedy same przygotowują program artystyczny, przedstawiają
różne skecze, inscenizacje, zabawy, spożywają obfity posiłek. Dla uczniów szkoły średniej
prowadzimy cztery kółka zainteresowań: piłki nożnej, siatkówki, teatralne oraz chórek
szkolny. Raz w miesiącu zapraszamy naszą młodzież na pogadanki na interesujące ją
tematy. Dzięki dodatkowemu dofinansowaniu przez Maitri i Ziarnko Gorczycy wybudowaliśmy
salę wielofunkcyjną. Wykorzystujemy ją na różne spotkania, mieści się w niej biblioteka
z czytelnią, mamy tam również sprzęt audio-wizualny.
- Jak trafiacie do
dzieci, które potrzebują pomocy? Czy ktoś z okolicznych domów, wiosek przychodzi i
mówi: „Siostro, pomóż”, czy też jest jakiś komitet, organizacja, która potrzebujące
dzieci wyszukuje i zgłasza Wam konkretne potrzeby?
S. Mirosława Leszkowska:
Do pomocy w pracy z sierotami mamy ośmioosobową grupę. Jest to miejscowa młodzież,
która ukończyła szkołę średnią o kierunku pedagogicznym i socjalnym. W szkołach podstawowych
współpracujemy również z nauczycielami. To oni informują nas o postępach, problemach
w nauce, o trudnościach w rodzinie każdego dziecka. Pomagają nam też prowadzić zajęcia
edukacyjne dla dzieci. Ponadto współpracujemy z rodzinami naszych podopiecznych, które
należą do stowarzyszenia „Tuzhengo ujio”, co w polskim tłumaczeniu oznacza „Budujemy
wspólnie naszą przyszłość”. Grupa ta stawia sobie za cel uprawę roli, prowadzenie
autonomicznych projektów, solidarną pomoc w przypadku choroby członków stowarzyszenia,
czy innych problemów i potrzeb rodzinnych. Dzięki temu dziełu rodzice wybudowali o
własnych siłach mały zakład krawiecki, który funkcjonował przez dwa lata. Niestety,
w ciągu ostatnich walk zbrojnych w Rubare okradziono go z maszyn do szycia, zginęło
również 90 kompletów mundurków szkolnych. Rodzice jednak się nie poddają. Z odwagą
i zapałem chcą nadal prowadzić podjęte dzieło. Nam, prowadzącym adopcję dzieci na
odległość, zależy bardzo, by to stowarzyszenie rodziców rozwijało się. Zmienia ono
mentalność tutejszych ludzi, którzy uczą się odpowiedzialności za swoje życie. Nie
uzależniają się od otrzymywanej pomocy, lecz o własnych siłach, z małymi środkami
finansowymi, rozwijają się. Takie zaangażowanie i świadectwo ludzi zmieniają całkowicie
obraz Afrykańczyka, który jest nastawiony tylko na otrzymywanie.
- Czy
te dzieci bez Waszej pomocy miałyby jakąkolwiek szansę chodzenia do szkoły
i ukończenia jej?
S. Mirosława Leszkowska: Myślę, że nie.
Dzięki naszej pomocy większość dzieci może się uczyć.
- Czy młodzież
dostrzega znaczenie edukacji, czy też patrzy na naukę jako na coś, co można
robić, ale nie trzeba?
S. Mirosława Leszkowska: Myślę, że
młodzież jeszcze nie jest przekonana, nie widzi wartości szkoły czy nauki. Jest bardzo
dużo analfabetów. Nasz rejon, można powiedzieć, jest regionem o najwyższym stopniu
analfabetyzmu. Niestety, ludzie nie widzą wartości szkoły, nie mają też środków na
to, by do niej pójść.
- Czy w ciągu tych dziewięciu lat, odkąd Siostry
od Aniołów współpracują w Kongo z Ruchem Maitri, były przykłady młodzieży, która skończyła
szkołę? Czy możecie stwierdzić, że ich życie stało się lepsze, godniejsze,
pełniejsze nadziei?
S. Mirosława Leszkowska: Podam przykład chłopca,
który był wspomagany przez Ruch Maitri. Obecnie pracuje ze mną dla innych i widzę
jego radość oraz zadowolenie z tego, że jemu okazano pomoc, a teraz on sam może pomagać
swoim „młodszym braciom”, jak zawsze mówi. Jest dużo przypadków młodych, którzy skończyli
szkołę średnią, a obecnie są nauczycielami w szkołach podstawowych. Cieszą nas te
owoce naszej pracy.
- Macie jakieś marzenie, które chciałybyście
zrealizować w Kongu?
S. Mirosława Leszkowska: Przede wszystkim bardzo
tu potrzeba szkół. Obecnie są one opuszczone, zniszczone przez wojnę. Konflikt toczył
się przez wiele lat. Nie było możliwości remontów, rozbudowy, dlatego szkoły są zaniedbane.
Blacha dachowa jest dziurawa, mury są zniszczone. Podłoga w klasach bardziej przypomina
wyboistą drogę niż cementową posadzkę. Nie ma nawet zwykłych ławek i krzeseł, przystosowanych
do wieku dzieci. Budowa szkół, wszelkie remonty spoczywają na barkach rodziców. To
jest pilna potrzeba, która leży mi na sercu, a którą chciałabym zrealizować, czyli
odnowić szkoły, klasy i stworzyć w nich godniejsze warunki. W ramach Adopcji Serca
można wspomagać jedno dziecko, ale można także wesprzeć remont klasy czy całej szkoły.
Dlatego też wszystkich, którzy mogą i chcą pomóc, zapraszam do kontaktowania się z
Ruchem Maitri w Lublinie.
- Podłogi w niektórych klasach – jak Siostra
powiedziała – nie mają posadzki. Wiele dzieci na początku nie wie, co
to jest zeszyt, ołówek czy kredka – piszą kredą na drewnianych tabliczkach. Rzeczą
szczególną u Was w Tamugenga jest to, że bierzecie dzieci do przedszkola, aby
zachęcić rodziców do posyłania ich później do szkoły.
S.
Mirosława Leszkowska: Dzieci w naszej wiosce pozostawiane są w zasadzie samym
sobie. Rodzice przez większość czasu uprawiają rolę. Starsze rodzeństwo chodzi do
szkoły. Dzieci w wieku przedszkolnym przesiadują w domu, same na własną rękę szukają
różnych zabaw. Kiedy było u nas bardzo niebezpiecznie część rodzin opuściła Tamugengę,
chroniąc się w wiosce Rubare. Gdy ludność powróciła widziałyśmy, że dzieci są opuszczone,
zaniedbane, rodzice nie mają dla nich czasu. Dlatego od tego roku stworzyłyśmy grupę
przedszkolaków, którymi zajmuje się pracująca ze mną ekipa na rzecz sierot. Obecnie
w grupie tej jest 200 dzieci, które przychodzą trzy razy w tygodniu. Wspólnie uczą
się piosenek, krótkich dialogów, zwrotów grzecznościowych. Staramy się animować, zachęcać,
bawić się z dziećmi, aby miały one przedsmak tego, czym jest szkoła. Także rodzice,
widząc postępy w rozwoju swoich pociech, bardzo często widzą sens posłania ich do
szkoły. Poważnym problemem jest jednak brak środków finansowych na opłacenie czesnego.
Niestety, nie jesteśmy w stanie pomóc wszystkim dzieciom w potrzebie.
-
Dzieci nie tylko bawią się i śpiewają. Wychowawcy współpracujący
z Siostrą uczą je np. malować. Czy pomoce, których używacie, zdobywacie
same, czy też otrzymujecie od kogoś w darze?
S. Mirosława Leszkowska:
Przede wszystkim jest to dar serca, a część materiałów organizujemy same. Szukamy
ich będąc w Polsce, albo dzięki pieniądzom od dobroczyńców, na miejscu kupujemy przybory
szkolne.
- Na przedszkole, remont szkoły czy dożywianie potrzeba
wiele środków. Warunki są trudne, teren niełatwy. Co daje
największą radość w tej pracy?
S. Mirosława Leszkowska: Dla
mnie osobiście radością są dzieci, które pomimo trudnej sytuacji wciąż są bardzo pogodne,
wdzięczne. Widać też, że nas kochają. Potrzebują naszej obecności. Dla nich nawet
najmniejszy gest dobroci znaczy bardzo wiele. To daje mi radość i wewnętrzną satysfakcję,
a także siły, żeby tu zostać, służyć tym dzieciom, być dla nich. Myślę, że to jest
piękne i wartościowe. Warto tu być choćby dla jednego dziecka w potrzebie.