Postawić w centrum relacji doświadczenie Boga – rozmowa z uczestnikami międzynarodowego
kongresu seminarzystów
4 stycznia zakończył się 5. międzynarodowy kongres seminarzystów,
zorganizowany w ośrodku fokolarińskim w Castelgandolfo.
O doświadczeniu tego spotkania oraz poruszanej w trakcie obrad problematyce mówią
uczestniczący w kongresie diakoni z Wyższego Śląskiego Seminarium Duchownego
w Katowicach: Piotr Kontny, Marcin Ditrich i Krzysztof Matuszewski.
Piotr
Kontny: Dla mnie było to przede wszystkim spotkanie z braćmi z innych seminariów
z całego świata. Na tym kongresie mogliśmy razem nie tylko słuchać treści przekazywanych
nam przez formatorów, ale przede wszystkim podzielić się doświadczeniami z naszych
seminariów, tym, czym żyjemy, także naszymi problemami, i znaleźć w tych spotkaniach
drogę do Pana Boga.
Marcin Ditrich: Było to spotkanie ludzi z całego
świata. Nie czuło się między nami różnic, wynikających z koloru skóry, kraju, mentalności,
kultury. Była to wymiana doświadczeń i skupienie się na fakcie, że pośrodku nas jest
Jezus. On jest zawsze tam, gdzie człowiek się na Niego otwiera. Takiego otwarcia się
na Jezusa można było doświadczyć podczas tego kongresu.
Krzysztof Matuszewski:
Było to przepiękne doświadczenie powszechności, katolickości Kościoła. Osoby z różnych
stron świata rozmawiały o wspólnych problemach. Okazuje się, że mamy podobne spojrzenie.
Widzimy też te same trudności związane z przyszłym życiem kapłańskim. Czuło się głęboko,
że wszystkim zależy na tym, by w centrum stawiać doświadczenie Boga – Jezusa Chrystusa
i od tego wychodzić. Ten kongres był próbą, jak podejść do tego na serio, jak dobrze
spotkać się z Bogiem, osobiście i we wspólnocie, by móc Go później przekazywać, by
było to Jego dzieło, nie tyle nasz aktywizm, nasza praca, co Boża sprawa.
-
Temat kongresu dotyczył relacji międzyludzkich. Jaka problematyka
została poruszona podczas obrad?
Krzysztof Matuszewski: Zastanawialiśmy
się nad tymi problemami w kontekście współczesnego świata. Mówi się, że coraz więcej
ludzi przewija się przez nasze życie. Jednak okazuje się, że coraz mniej spotykamy
się z konkretnym człowiekiem, z jego historią i problemami. Próbowaliśmy spojrzeć
na to z tej strony, że każdy jest kimś wyjątkowym i stąd konieczność budowania relacji
– to jest droga do spotkania z Bogiem w drugim człowieku. Ta konieczność jest wyzwaniem
naszego przyszłego życia i w ogóle XXI wieku. Widzimy dobrze, że coś jest nie tak.
Dzisiaj ludziom bardzo trudno jest komunikować się ze sobą, mówić o tym, co czują,
co ich boli. Idąc do drugiego człowieka, tych podstawowych rzeczy trzeba się uczyć,
aby jednoczyć się z każdym człowiekiem, oczywiście do tej granicy, którą jest grzech,
a zatem nie w grzechu, lecz w tym, co dobre. Trzeba starać się miłować człowieka bez
względu na to, jaki on jest. Zresztą to jest cała Ewangelia. Takie jest przesłanie
Jezusa Chrystusa: jeden jest nasz Ojciec w niebie, a my wszyscy jesteśmy Jego synami.
Piotr
Kontny: Pewien teolog powiedział, że technika pokonała dziś każdą odległość, ale
nie stworzyła żadnej bliskości. Podczas kongresu poruszono m.in. problemy naszej komunikacji,
np. internetu czy telefonów komórkowych. Wprawdzie w różnych seminariach, także i
u nas, akurat nie można mieć komórek, ale widzimy sami, że nasi znajomi i przyjaciele
często korzystają z tych środków i porozumiewają się na wielkie odległości. Jednak
bardzo trudno jest się podzielić z rodziną czy przyjaciółmi tym, co czujemy, co przeżywamy.
Tak dzieje się też w seminarium. Każdy zamyka się w swoim pokoju, spędza czas przy
komputerze czy ogląda telewizję, przez co zamyka się też na drugiego. Ten kongres
miał nam uświadomić, że właśnie przez tego brata, którego Pan Bóg stawia w danym momencie
obok mnie, chce mi coś powiedzieć. Tego też, a nie innego brata, mam obok siebie i
przez niego mam do Boga zdążać.
Marcin Ditrich: Relacje to był główny
problem poruszony na kongresie. Były też poruszane tematy dotyczące sytuacji Kościoła
w świecie, w krajach, z których pochodzili uczestnicy. Wyrażało się to przez różnego
typu doświadczenia opisywane przez księży czy kleryków. Dotykaliśmy też trudności
współczesnego księdza czy kleryka, np. problemów związanych z celibatem, z wzajemnymi
relacjami.
Krzysztof Matuszewski: Z nawiązania do duchowości jedności,
zaproponowanej przez Chiarę Lubich, a także z rozmów wynikało, że kryzys to jest bardzo
dobry znak. To jest droga do czegoś pozytywnego, do spotkania z Bogiem i uczynienia
z tego takiej odskoczni. Prosto mówiąc, największym kryzysem jest kryzys Jezusa Chrystusa
na krzyżu, Jego krzyk „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?”. Tam, w tym kryzysie
powstał Kościół. W tym największym akcie opuszczenia Jezus Chrystus rodzi Kościół.
W nawiązaniu do tego była mowa o tym, że doświadczenie naszych kryzysów jest miejscem
spotkania z krzyżem, z Bogiem i drogą do tego, aby powstało nowe życie. Chodzi o przyjęcie
krzyża, które rodzi zmartwychwstanie, rodzi coś nowego. Nie patrzy się tylko na negatywy,
ale w nich widzi się drogę do czegoś nowego.
Piotr Kontny: Jeśli chodzi
o relacje, to dotyczą one m.in. kobiet, które księża spotykają. Czasem są tu relacje
trudne i w tym kontekście pojawiło się pytanie, które Jezus postawił Piotrowi: „Czy
kochasz mnie więcej?”. W tym miejscu Chiara Lubich wyjaśniała, że ksiądz jest osobą,
która ma powszechną miłość do każdego, miłość, która nie ma się skupiać na jednej
osobie. Jeżeli rodzi się jakaś relacja, np. z kobietą, która może się spodobać, wtedy
trzeba być bardzo uważnym, unikać np. spotkań sam na sam, dbać o postawę miłości wobec
wszystkich. Chiara mówiła też: „Bądźcie posłuszni temu, co mówi wam spowiednik. On
jest dla was zastępcą Chrystusa na ziemi”. Te problemy, z którymi spotykamy się np.
w kontekście parafii, trudności w relacji z kobietami, też zostały poruszone i przytoczono
wiele doświadczeń z różnych seminariów.
- A na co zwracali uwagę
księża i klerycy, którzy dawali świadectwo podczas obrad kongresu?
Marcin
Ditrich: Mnie zapadło w pamięci szczególnie jedno świadectwo księdza dotyczące
celibatu. Mówił on, że celibat to nie jest ograniczenie w pracy, ale droga, na której
możemy rozwijać się i dążyć do świętości. Celibat ma nam pomagać w pracy, w służbie
i otwartości na wszystkich.
Piotr Kontny: Innym wymownym świadectwem
było np. to, które dał ksiądz z Hiszpanii. Podróżując metrem, spotykał zawsze jakichś
ludzi. Postanowił po prostu w drodze zagadywać ich i pytać, jak się czują. Wielu nie
odpowiadało, było to dla nich trudne. Wspomniał jednak 200 osób, z którymi w ciągu
pięciu lat nawiązał relacje i z którymi utrzymuje kontakt. Oni zapraszali go później
do siebie, a potem np. ich dzieciom udzielał pierwszej Komunii Świętej. Zrodziły się
zatem wspaniałe relacje. Był to przykład, jak możemy wykorzystać zasadniczo każdą
chwilę naszego życia, nawet będąc w podróży. Nie tylko w kościele mamy żyć miłością.
Czasem widać taką schizofrenię: w kościele modlimy się, miłujemy, a potem wychodzimy
i żyjemy trochę inaczej. A w życiu ma być właśnie zjednoczenie tych dwóch elementów.
Krzysztof
Matuszewski: W tych świadectwach bardzo uderza fakt, że jest to Ewangelia w jakiś
sposób wysłuchana, przyjęta i przeżyta, a później opowiadana. Gdy przychodzi kryzys,
powstaje pytanie, jak wtedy być dobrym księdzem, jak sobie radzić. A odpowiedź jest
prosta: mamy żyć chwilą obecną, w której bardzo konkretnie objawia się wola Boża.
I wtedy jest dużo do zrobienia. Pytajmy się Pana Boga, co On w danym momencie od nas
chce, nie o to, co będzie chciał za 10, 20 lat itd., bo to jest rzecz absurdalna,
ale tu i teraz. W ten sposób wyraźnie się pokazuje, że Ewangelia jest życiem, jest
Jezusem Chrystusem. To jest Ktoś, kto ciągle żyje, jest między nami i rodzi żywy Kościół,
a nie jakaś historia, którą wspominamy i przy której ewentualnie się powzruszamy w
kościele, a później zrzucamy maskę i wracamy do swojego życia. Podobnie jak liturgia
przechodzi w życie, tak osobiste spotkanie z Bogiem przedłuża się na życie we wspólnocie.
-
Współcześnie relacje charakteryzuje pewna tymczasowość. W seminarium
przebywa się razem przez kilka lat, a potem każdy idzie inną drogą.
Inaczej też przeżywa się relacje ze środowiskiem pochodzenia, z rodziną, przyjaciółmi.
Jednak każdy nosi w sobie potrzebę ludzkich więzi. Czy w czasie kongresu
rzucone zostało jakieś światło na ten aspekt, z jednej strony życie w celibacie, a
z drugiej potrzebę więzi, zakorzenienia, która może być pewnym wyzwaniem
w codzienności?
Krzysztof Matuszewski: Akcent był położony na ten
element boski, nadprzyrodzony. Jaka jest twoja tożsamość, chrześcijaninie? Kim jesteś?
Kim jesteś jako ksiądz? – Twoją podstawową sprawą przy budowaniu relacji jest odniesienie
do Boga, ta relacja nadprzyrodzona. Stąd wypływa fakt, że jesteśmy posłani do wszystkich,
a nie do tych przez nas wybranych. I w świadectwach księży, którzy się wypowiadali,
a także w doświadczeniu Chiary Lubich i innych założycieli Focolare uderzało to, że
tę sprawę „załatwia” Pan Bóg. Doświadczenie Pana Boga, tej więzi nadprzyrodzonej,
tworzy głębokie relacje ludzkie. Ta przyjaźń jest podniesiona na wyższy poziom. I
są to historie trwające 50 i więcej lat. Możliwości Bożego działania przy wiązaniu
tego, co ludzkie, są o wiele większe. Weźmy pod uwagę spojrzenie na rodzinę. Matka
jest dla mnie bardziej mamą, kiedy patrzę na nią po Bożemu. Zatem do tego, co jest
naszą codziennością, dochodzi coś więcej, czyli ten element boski. To jest swego rodzaju
mistyka codzienności.
Piotr Kontny: Myślę, że bardzo ważne jest podkreślenie
tego, że to nie są tylko ludzkie relacje. My mamy kochać każdego człowieka. I nieważne
jest, czy to mój brat w seminarium czy potem ktokolwiek inny na parafii. Chodzi o
to, by kochać Jezusa, który jest w drugim człowieku. To On czyni z nas rodzinę. Najpierw,
jak wiadomo, w domu rodzinnym jest to naturalna relacja. Ale później jest to możliwe
dzięki temu, że gromadzimy się jako chrześcijanie, a tam, „gdzie dwóch albo trzech…”,
On jest między nami. I rodzenie Chrystusa między nami poprzez relacje powoduje, że
stajemy się dla siebie rodziną, tam, gdzie jesteśmy. I dla mnie nie jest ważne, czy
jestem w seminarium, czy potem w parafii. Ważne, żeby kochać każdego, kto jest obok
mnie. To jest podstawa. Powiedzieliśmy, że ksiądz też potrzebuje relacji, gdy jest
np. na parafii. Nie zawsze jesteśmy z tymi, z którymi wzrastamy w seminarium. Dlatego
istnieją np. grupy księży, tak zwanych „focolarinów”, którzy spotykają się raz na
tydzień, dzielą radościami, starają się wspólnie rozwiązać problemy, być dla siebie
oparciem, ale też iść razem z Jezusem.
Marcin Ditrich: Wspólnota buduje
człowieka, dodaje siły. Gdy dzielimy się swoimi doświadczeniami, tym, jak żyjemy Ewangelią,
jak pomagamy ludziom, jak ludzie nam pomagają, wtedy otrzymujemy też łaskę do tego,
aby wychodzić do ludzi, którzy nieraz bywają naszymi wrogami czy nieprzyjaciółmi.
Chiara Lubich też mówi, żeby kochać nieprzyjaciół. Najbardziej uderzająca w tym wszystkim
jest prostota. To nie jest żadna trudna teologia, ale 100 proc. Ewangelii. Mamy żyć
Ewangelią, w każdym człowieku widzieć Chrystusa, bo sam Jezus mówi: „Byłem głodny,
byłem spragniony…”. On jest w drugim człowieku.
Krzysztof Matuszewski:
To się wydaje takie cukierkowe, gdy słyszy się słowa: „miłować wszystkich”, „miłujmy
się jak bracia”. Wiemy, że na tym polega chrześcijaństwo, ale wyrzuciliśmy to gdzieś
na margines. Natomiast głębia tego polega na tym, że jeżeli szczerze próbujemy kochać
każdego, to jest to konsekwencja czegoś trudniejszego, mianowicie przyjęcia krzyża.
Bo nasza upadła natura dąży do czegoś innego i, niestety, nie wystarczy powiedzieć
po prostu: „uśmiechajmy się do siebie”. Szczerze mówiąc, uśmiech, który bije od ludzi,
jest owocem doświadczenia wielkiego krzyża, wynika z jakiejś rzeczy przeżytej, ofiary
złożonej swoim życiem Panu Bogu. To rodzi radość, którą nazywamy pełną, a nie jest
jakimś tanim, chwilowym entuzjazmem. To zbyt mało powiedzieć: „miłujmy się i to wystarczy”,
bo to jest konsekwencja trudnego wyboru. Potwierdza to swoim życiem Jezus Chrystus:
gdzie jest największy akt miłości? No właśnie w ukrzyżowaniu, w tym darze z siebie.
Piotr
Kontny: Jeden z teologów, prof. Giuseppe Maria Zanghì, powiedział, że trzeba spalić
własne „ja”. Na tej śmierci własnego „ja” buduje się dopiero relacje z innymi. Na
krzyżu Chrystus rozlał swoje serce na cały Kościół, stąd Kościół wypływa. Dopóki nasze
„ja” nie umrze, dopóki będziemy budować relacje, wychodząc od tego, kto mi się podoba,
kogo lubię, kogo nie lubię, kto jest fajny, a kto nie, dopóty daleko nie zajdziemy.
Chrystus kochał wszystkich, szczególnie tych, którzy byli względem Niego nieprzyjaźni.
Krzysztof
Matuszewski: To wymaga także pewnego ćwiczenia. To nie jest „hop-siup”, że oto
teraz wskakujemy na wyższy poziom i miłujemy wszystkich. Jako ludzie mamy możliwość
rozpoczynania od nowa i starania się o wykonywanie małych kroków. Stąd też kładzie
się akcent na to, że chwila obecna jest miejscem wyjścia ku drugiemu człowiekowi,
a nie na planowanie, jak będę zbawiać świat za 20 lat. To są konkrety, ale widać w
nich głębię. Takie życie, odniesienie do bliźnich, daje pełniejszy obraz wspólnoty,
bo widzi się Boga, który sam jest wspólnotą, Trójcą Świętą. To jest chrześcijaństwo
– moje odniesienie do drugiego i drugiego do mnie, miłość, która krąży, to jest to,
co buduje. I o tym też chciał nas przekonać Chrystus.