Odzyskać spojrzenie na człowieka w całej jego niepowtarzalności, godności i świętości
– rozmowa z prof. A. Szostkiem MIC
O uporczywej terapii, zapłodnieniu in vitro, komórkach macierzystych
i hybrydach ludzko-zwierzęcych, w kontekście regulacji prawnych dotyczących
bioetyki oraz nauczania Kościoła w tej dziedzinie, rozmawiamy
z ks. prof. Andrzejem Szostkiem, kierownikiem Katedry Etyki KUL.
-
W Polsce pojawiła się inicjatywa ustawodawcza wprowadzenia testamentu życia.
Księże Profesorze, czy Polska potrzebuje zmiany prawa w tej dziedzinie?
Ks.
prof. A. Szostek MIC: Szczerze mówiąc, nie jestem pewien. To znaczy pewny jestem,
że prawo do decyzji na temat tego, czy będzie kontynuowane leczenie, albo raczej podtrzymywanie
życia, czy też nie, powinno należeć do człowieka, czyli pacjenta. Nie może to być
wyłącznie decyzja służb medycznych, nawet najlepszych. Człowiek nie może być uprzedmiotowiony
w tym procesie leczenia lub podtrzymywania jego życia. Jak wiemy, Ojciec Święty Jan
Paweł II w swych ostatnich dniach sam podjął decyzję o tym, żeby nie stosować nadzwyczajnych
środków zmierzających do przedłużenia jego egzystencji na ziemi. Koniec końców wszyscy
kiedyś ten żywot na ziemi skończymy. Chodzi o to, aby godnie żyć na tym świecie, ale
także o to, żeby móc godnie umrzeć, a nie tylko „podłączony” do tych wszystkich aparatów
podtrzymujących sztucznie poszczególne organy człowieka. A więc z tego punktu widzenia
danie możliwości człowiekowi, aby sam mógł rozstrzygać, kiedy i jak długo jego życie
będzie podtrzymywane, gdy nie ma szans leczenia, ma swoje znaczenie i uważam, że w
tym sensie dobra jest myśl, która może stać za tą inicjatywą.
Z drugiej strony
trzeba pamiętać, że diabeł tkwi w szczegółach. Zależnie od tego, jak te szczegóły
zostaną określone, będzie można czytać ten projekt. W tym wypadku szczegół dotyczy
niesłychanie trudnego do zdefiniowania i kluczowego terminu, jakim jest uporczywe
podtrzymywanie życia. Lekarza trzeba pytać, jak może on rozstrzygnąć, że leczenie
się skończyło, a teraz już mamy etap „uporczywego podtrzymywania życia”. Organizm
ludzki często i dla samych lekarzy pozostaje zagadką, jest nieprzewidywalny. To, co
przez czas jakiś trwa jako leczenie, może się okazać potem bezsensownym męczeniem
organizmu, ale może stać się i tak, że nagle organizm się obudzi. Środki lecznicze,
dotąd podejmowane bezskutecznie, nagle zaczną się okazywać skuteczne. To – powtarzam
– lekarzy trzeba pytać, jakie oni mają trudności z rozstrzygnięciem, czy aktualny
etap współpracy z pacjentem ciągle jest jeszcze leczeniem, czy też stał się podtrzymywaniem
wegetującego, umierającego, będącego w stanie agonalnym ludzkiego organizmu. To jeden
problem, mianowicie definicja uporczywego podtrzymywania życia.
Drugi problem
jest następujący. Dajmy na to, że podpisałbym taki testament życia teraz, kiedy Bogu
dzięki jestem zdrów. Czy moja dzisiejsza decyzja będzie ważna wtedy, kiedy się znajdę
w stanie szczególnie trudnym, w szpitalu? Ja wiem, że bywają sytuacje, w których ktoś
ulega wypadkowi i nie ma możliwości zapytania go o zgodę. Gdyby jednak nie zachodził
tego rodzaju przypadek, to niezależnie od tego, co ja bym dziś napisał, wołałbym być
konsultowany wtedy, kiedy już znajdę się w szpitalu, bo stosunek człowieka do życia
jest zupełnie inny wtedy, kiedy jest zdrów, w pełni sił i nie wie, co to znaczy być
w takim stanie agonalnym, niż wtedy, kiedy się w takim stanie znajdzie i ma być może
poczucie, że jeszcze są jakieś sprawy do załatwienia, że nie chciałby się spieszyć
z odejściem z tego świata. Ja nigdy nie byłem w takim stanie, więc nie chcę wymyślać
tego, czego nie znam. Podejrzewam, że stosunek do życia człowieka zdrowego i takiego,
który znajduje się w trudnej sytuacji chorobowej, może być inny – i to w obie strony.
Co to da, że ja dziś tego rodzaju papierek podpiszę, skoro i tak będę – i chcę być
– na nowo konsultowany wtedy, gdy znajdę się w takiej trudnej sytuacji w przyszłości?
Nie jestem pewny, jak to się ma dzisiaj do aktualnego stanu prawnego i faktycznego
w Polsce. Wiem z różnych zasłyszanych sytuacji, że i dzisiaj bywa tak, iż lekarze,
doszedłszy do wniosku, że nie ma już sensu leczenie np. nowotworu, który osiągnął
stadium, w jakim nie ma właściwie żadnych szans na odzyskanie zdrowia, rozmawiają
z rodziną, odsyłają chorego do domu i rezygnują z dalszej terapii, która przestaje
być leczeniem, stając się tylko przedłużaniem egzystencji, męczącym, kosztownym i
nie dającym efektów w sensie przywrócenia zdrowia pacjentowi. Skoro więc bywa tak
i dzisiaj, to czy potrzeba aż tego rodzaju aktu testamentu życia, żeby taką sytuację
uprawomocnić? Po prostu nie jestem pewien, jak głęboko ewentualny testament życia
zmieniałby aktualną sytuację prawną i faktyczną.
Wracając jeszcze do definicji
uporczywego podtrzymywania życia, to, jak wiemy, problem wiąże się także z tym, że
projektodawcy tego nowego testamentu życia – jak twierdzą – nie chcą, broń Boże, otwierać
furtki przed eutanazją. Intuicja wskazuje, że ludzie tego się boją. Jeśli miałoby
to być otwarcie furtki dla eutanazji, należałoby w sposób bardziej zdecydowany przeciw
temu zaprotestować. Wierzę jednak, że ustawodawcy nie mają takiego zamiaru, że nie
chcą oszukiwać społeczeństwa. Jeśli rzeczywiście nie ma to być otwarcie furtki na
eutanazję, to trzeba z ogromną precyzją określić uporczywe podtrzymywanie życia, które
nie jest żadnym obowiązkiem i rzeczywiście człowiek ma prawo się przed nim chronić.
Sam bym sobie nie życzył być traktowany jako przedmiot eksperymentów medycznych w
ostatnich tygodniach, miesiącach czy latach życia. Trzeba więc dobrze określić, czym
jest uporczywe podtrzymywanie życia i czym eutanazja, czyli zabójstwo – akt, którego
celem jest skrócenie czyjegoś życia z powodu chęci ulżenia jego nieznośnym cierpieniom.
-
Wśród kwestii bioetycznych, dośćżywo w
Polsce dyskutowanych, jest również sprawa zapłodnienia in
vitro. Małżeństwa nie mogą mieć dzieci, a okazuje się, że
medycznie jest to możliwe. Rząd proponuje nawet refundacje tego typu techniki.
Wydawałoby się, że tu proponuje się dobro, a Kościół się
temu opiera. Dlaczego? Doprecyzujmy, co w tej metodzie jest wyraźnie złe, a
czego się nie da ściśle określić.
Ks. prof. A. Szostek MIC: Z dwóch
powodów zapłodnienie in vitro uznaje się za moralnie niedopuszczalne. Kościół
mówił już o tym w dokumencie Donum vitae, podtrzymywanym potem zarówno przez
Jana Pawla II, jak przez obecnego Papieża. Pierwszy powód, żeby tak bardzo prosto
powiedzieć, wiąże się z piątym przykazaniem: „Nie zabijaj!”. Przy dzisiejszym poziomie
techniki mnoży się zarodki ludzkie, z których tylko niewielki procent zostaje „użyty”,
jeśli tak wolno brzydko powiedzieć, do zapłodnienia in vitro, a reszta bądź
od razu jest uśmiercana, bądź nie bardzo wiadomo, „co z tym fantem zrobić” w bankach,
gdzie się te zarodki przechowuje. Każe to z całą powagą postawić problem godności
ludzkiego życia od poczęcia, a nie dopiero od narodzenia. Z obecnym stanem techniki
in vitro wiąże się w wielu przypadkach zagrożenie ludzkiego życia. Ktoś może
powiedzieć, że w przyszłości pewnie będzie lepiej. Być może. Ale kto powiedział, że
dzisiejsze zarodki ludzkie to mają być ofiary postępu technicznego, który być może
w przyszłości, której nikt nie jest w stanie zagwarantować, pozwolą tego rodzaju problemu
uniknąć? W tej chwili w wielu krajach istnieje problem tego typu banków zarodków ludzkich,
z których – jak powtarzam – użytych do tzw. zapłodnienia in vitro może być
tylko niewielki procent. Zresztą nikt nie wie, co tu zrobić. A są to istoty ludzkie,
które żyją i które mają prawo do ochrony. Zostały one w taki sposób, że tak powiem,
„wyprodukowane” i teraz stanowią problem, z którym nie wiadomo, jak sobie poradzić.
Drugi
powód, dla którego Kościół jest przeciwny zapłodnieniu in vitro, wiąże się
z szóstym przykazaniem. Mianowicie, o ile szóste przykazanie obejmuje zakaz cudzołóstwa,
to jakoś symbolizuje całą problematykę relacji małżonków w stosunku do siebie jako
przyszłych rodziców i jako tych, którzy stają się rodzicami wtedy, kiedy zostaje poczęte
dziecko. Ten argument jest dla wielu współczesnych trudniejszy do przedstawienia,
ale tak właśnie uczy Kościół, że człowiek, uczyniony na obraz i podobieństwo Boga,
który jest miłością, został też wezwany do tego, aby owocem tej miłości było dziecko.
Najpierw jest ono nadal dzieckiem samego Boga, ale jest także dzieckiem obojga rodziców
– i to jako istota duchowo-cielesna, którą jest człowiek. Dziecko staje się owocem
duchowo-cielesnej miłości obojga rodziców. Z tego punktu widzenia akt małżeński zdaniem
Kościoła ma kluczowe znaczenie dla całego tego procesu. Proszę zauważyć, że oddzielanie
seksu od potomstwa dokonuje się w dwóch kierunkach. Z jednej strony jest to nacisk,
aby były zaaprobowane środki antykoncepcyjne, które pozwolą dokonywać aktu seksualnego
bez „zagrożenia” potomstwem. Z drugiej strony, tam gdzie skutkiem aktu małżeńskiego
nie może być potomstwa, mówi się: „Trudno, niech to będzie zatem potomstwo poza aktem
małżeńskim”. W obu tych przypadkach próbuje się oddzielić akt małżeński, który jest
aktem duchowo-cielesnym obojga małżonków, od potomstwa. Jest to trudniejszy argument,
bo rodzice deklarują sobie nawzajem miłość, niemniej jednak dziecko nie zostaje wtedy
„powołane do życia” przez akt wzajemnej miłości, ale przez różne techniczne zabiegi,
przez zapłodnienie in vitro.
Kościół przypomina w tym miejscu, że jest
wiele dzieci, które są zapomniane, opuszczone, które zapełniają domy dziecka. Zostały
spłodzone przez nieodpowiedzialnych często rodziców i domagają się opieki, a jakoś
się o nich nie pamięta. Niewątpliwie bolesna jest sytuacja małżeństwa, które jest
bezpłodne. To wymaga leczenia. Kościół nigdy nie występował przeciwko samemu procesowi
leczenia, ale jest coś bolesnego w tym, że tutaj chce się koniecznie doprowadzić do
posiadania dziecka, tak silnie koncentrując się na biologii. Człowiek chce, by miało
ono jego elementy biologiczne, a nie pamięta o tych dzieciach, które są pozostawione
same sobie bez własnej winy i względem których nikt jakichś życzliwych zabiegów opiekuńczych
nie podejmuje.
- Poruszył Ksiądz Profesor kwestię, że zostaje dużo
embrionów ludzkich „niezagospodarowanych”, to znaczy banki „nadliczbowych”
embrionów, z którymi nie wiadomo, co robić. Pojawiają się naukowcy,
którzy mówią: „My je zagospodarujemy, wykorzystamy, na przykład wyhodujemy
organy potrzebne do transplantologii”. To kolejny problem…
Ks. prof.
A. Szostek MIC: …żeby odróżnić dwa typy komórek, z którymi mamy do czynienia.
Są pewne komórki, właśnie embriony ludzkie, które także bywają wykorzystywane bardzo
często np. do celów kosmetycznych. To jest już coś, co woła o pomstę do nieba. To
wielki skandal, ale niestety tak się niekiedy dzieje, że korzysta się z tych embrionów
bądź do leczenia pewnych chorób, bądź, co gorsza, dla celów mniej poważnych niż leczenie
chorób, tylko związanych z upiększaniem ciała. Natomiast trzeba to odróżnić od komórek,
które także można już w tej chwili, że tak powiem, „wyhodować”, ale które nie są embrionami
ludzkimi. I w tym względzie, rzecz jasna, tak jak wszędzie, obowiązuje nas roztropność
i trzeba uważać, żeby nie dokonywać nadużyć w tej materii. Jednak trzeba powiedzieć
sobie bardzo wyraźnie, że czym innym jest embrion ludzki, a czym innym taka komórka,
która może zostać wytworzona także w sposób sztuczny i może być pomocna, a która nie
jest embrionem ludzkim, czyli zarodkiem ludzkim, a więc osobą.
- Kolejny
problem, który się pojawia na horyzoncie i nie tak dawno był
dyskutowany w parlamencie brytyjskim: czy można się zgodzić na hybrydy
ludzko-zwierzęce?
Ks. prof. A. Szostek MIC: Uprzytomnijmy sobie,
że postęp naukowo-techniczny, który objął biologię w ogóle, a genetykę w szczególności,
co jakiś czas będzie rodził tego rodzaju problemy. Tak jak przedtem był, dzisiaj jakoś
mniej dyskutowany, ale nadal jeszcze żywy problem klonowania ludzkich istot, teraz
z kolei są hybrydy ludzko-zwierzęce. To są wprawdzie nowe możliwości techniczne,
ale akurat w tym względzie nie ma trudności w rozpoznaniu, co i dlaczego jest dopuszczalne,
a co nie. Człowieka nie można uprzedmiotowić. Kościół odwołuje się do pewnej, nazwijmy
ją tak, intuicji humanistycznej, która jest mu wspólna z wieloma innymi kulturami,
poglądami filozoficznymi i religijnymi, podkreślającymi, że tym się właśnie różni
człowiek jako istota rozumna, jako osoba, od innych bytów na tej ziemi, iż nie dopuszcza
traktowania czysto instrumentalnego. Klonowanie istoty ludzkiej to jest właśnie takie
instrumentalne potraktowanie człowieka, którego chce się niejako skopiować. Podlega
on wtedy produkcji z zapomnieniem o jego odniesieniu do Boga. Podobnie dzieje się,
gdy dochodzi do zatarcia różnicy między człowiekiem, a zwierzęciem. W miejsce zanurzonego
w miłości rozwoju osobowego, jaki winien mieć miejsce w świecie osób, powstają pomysły
dotyczące hybryd ludzko-zwierzęcych. Jest to uprzedmiotowienie ludzkiego bytu, które
dzisiaj jest technicznie możliwe do wykonania, ale musi budzić najgłębszy protest.
Chcę
jednak podkreślić jeszcze, że dziecko poczęte in vitro, choć zostało powołane
do życia w sposób, którego Kościół nie może zaaprobować, jest kimś, komu przysługują
prawa i kto wymaga szacunku, na jaki zasługuje tak samo jak każde inne dziecko. To
trochę tak, jak w przypadku aktów małżeńskich podjętych przez ojca pijaka wracającego
do domu w stanie nietrzeźwym albo gwałtu i wszystkich jego następstw. Kościół przecież
tego nie popiera. Ale, na miłość Boską – stosunek do takich pijanych małżonków lub
stosunek do aktu gwałtu – to jedno, a stosunek do tych, którzy zostają powołani do
życia w taki sposób, to całkiem inna sprawa. Z oceny aktu małżeńskiego dokonanego
w stanie nietrzeźwości albo z oceny gwałtu nie można wyciągać konkluzji dotyczącej
stosunku do dziecka, które taką drogą przyszło na świat. Tak samo nie można traktować
dziecka poczętego in vitro jako mniej wartościowego niż dzieci poczęte na drodze
naturalnej – in vivo. Podobnie jest, gdy chodzi o hybrydy ludzko-zwierzęce.
Mam wprawdzie nadzieję, że do ich tworzenia nie dojdzie. Gdyby jednak tak się stało
i nie wiadomo byłoby, co z nimi począć, to już choćby zasada ostrożności czy niekrzywdzenia
żadnej osoby kazałaby się odnieść do takich istot z całym szacunkiem, ponieważ istnieje
co najmniej poważne podejrzenie, że mamy do czynienia z istotami ludzkimi, nawet jeśli
zostają one powołane do życia w sposób, mówiąc delikatnie, tak dziwaczny.
-
Są kwestie pozornie bardzo różne: uporczywa terapia, zapłodnienie
in vitro, komórki macierzyste, hybrydy ludzko-zwierzęce.
Wydaje się, że ich wspólnym mianownikiem jest to, co się próbuje w tej
chwili robić, to znaczy – usankcjonować prawnie „wygodne” rozwiązania! Dlaczego?
Ks.
prof. A. Szostek MIC: Przywołałbym pewien zamysł Jana Pawła II z encykliki „Evangelium
vitae”, który właśnie odnosi się do naszego stosunku do życia ludzkiego. Papież tam
powiada między innymi coś, co ja po swojemu wyraziłbym tak. Kiedyś dla ludzi w określonym
kręgu kulturowym, cywilizacyjnym pewne rzeczy były oczywiste. Oczywiste było, że życie
ludzkie jest święte. Oczywiste było wobec tego, że z tej świętości życia wynika dopuszczanie
jednych sposobów działania i stanowcza niedopuszczalność innych. Stanęliśmy dzisiaj
w takiej sytuacji, w której z jednej strony ta cywilizacja bardzo się rozwinęła i
także humanizm się rozwinął. Najlepszym tego dowodem jest katalog praw człowieka,
kiedyś wcale nie respektowanych, a dzisiaj jakoś dostrzeganych. Z drugiej strony jednak
paradoksalnie podlega zakwestionowaniu świętość ludzkiego życia, które się sprowadza
wyłącznie do kategorii jakości, wartościowanej zależnie od tego, czy przynosi więcej
przyjemności, czy przykrości, więcej zysków czy strat. Są tacy filozofowie – Australijczyk
Peter Singer jest najbardziej znanym – którzy jawnie występują przeciwko koncepcji
świętości życia. Według nich życie ludzkie ma wartość albo jej nie ma zależnie od
tego, ile przynosi człowiekowi na tej ziemi zysków lub strat, przyjemności czy przykrości,
korzyści czy niekorzystnych efektów. Myślę, że to leży gdzieś u podstaw całej tej
dyskusji, bo kiedy się uzna, że życie ludzkie jest towarem, przestaje mieć charakter
szczególny, święty.
Co to znaczy życie ludzkie? No, po prostu, człowiek! To
nie jest pewna jakość postawiona gdzieś obok człowieka. O takiej jakości możemy mówić
tam, gdzie mamy do czynienia z majątkiem, z wolnością poruszania się, władzą czy jeszcze
czymś innym, co człowiekowi przysługuje. Natomiast kiedy mówimy o życiu ludzkim, to
mówimy o człowieku żywym. Otóż kiedy przestaje on być świętością, wtedy będą naciski
na przeróżne regulacje prawne, które z takiego właśnie podważenia fundamentalnej świętości
życia wynikają. Wtedy więc człowiek będzie pytał o to, co ma z tym życiem zrobić.
Kiedy je przedłużyć, kiedy je zakończyć, kiedy je zmodyfikować czy jakoś inaczej uregulować?
Wszystko ma swój korzeń w tej intuicji dotyczącej samej wartości ludzkiego życia i
Papież w encyklice „Evangelium vitae”, zwłaszcza w jej trzeciej części, zachęca do
mobilizowania naszych sumień, naszych modlitw i wysiłków, aby odzyskać spojrzenie
na człowieka w całej jego niepowtarzalności, w całej jego godności, w całej jego świętości.