2008-12-09 20:15:52

Młody jubilat - rozmowa z ks. A. Szostkiem w 90-lecie KUL


Trzeba umacniać tożsamość, aby KUL był coraz głębiej katolicki – mówi ks. prof. Andrzej Szostek. 90 lat temu, 8 grudnia 1918 r., Katolicki Uniwersytet Lubelski rozpoczynał swój pierwszy rok akademicki. O początkach, czasach walki o niezależność i przełomu związanego z wyborem kard. Wojtyły na papieża rozmawiamy z kierownikiem Katedry Etyki KUL i zarazem byłym rektorem uczelni. 

- KUL powstawał u brzasku niepodległej Polski. Pytając o dziedzictwo minionego okresu, o jakich ważnych punktach należy pamiętać?

Ks. prof. A. Szostek MIC: Pierwszy punkt to był sam akt założenia uniwersytetu. Przez 123 lata nie było Polski na mapie świata. Niesłychanie trudno było z trzech różnych zaborów skleić jeden naród i państwo po tylu latach, kiedy Polacy nie tylko żyli w odmiennych państwach i systemach, ale i czasem walczyli przeciwko sobie na różnych frontach wojennych. Istotną sprawą było znalezienie czynników łączących Polaków. Otóż jednym z takich głębokich elementów była wiara katolicka. Właśnie ona odróżniała Polaków w zaborze rosyjskim od Rosjan, a w zaborze pruskim od najczęściej protestanckich Niemców. Austria była wprawdzie katolicka, jednak i tam było różnie, jeśli chodzi o stosunek do Kościoła katolickiego w czasach niewoli. Generalnie jednak nie tam był największy problem z tożsamością Polaków. Trudniej było tam, gdzie walczono z polskością: na terenie zaborów pruskiego i rosyjskiego. Jedną z idei zmierzających do scalenia narodu była służba Bogu i ojczyźnie, stąd hasło Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego: „Deo et Patriae”, w kolejności nieobojętnej. Od samego początku uniwersytet był pomyślany jako ośrodek refleksji nad relacją między człowiekiem a Bogiem, ale w kontekście pamięci o ojczyźnie i o tym, że to ma służyć także jednoczeniu i umocnieniu całej ojczyzny.

- Uniwersytet od początku powstawał w Lublinie, choć początków można się doszukiwać w kręgach petersburskich...

Ks. prof. A. Szostek MIC: Zależy, kogo się ma na myśli. Ks. Idzi Radziszewski był księdzem diecezji włocławskiej, ale kończył swoje studia w Louvain, gdzie był już katolicki uniwersytet. Wcześniej skończył zamkniętą po rewolucji październikowej Akademię Duchowną w Sankt Petersburgu. Było tam sporo uczonych, którzy nagle znaleźli się poza uczelnią. Ks. Radziszewski pomyślał o założeniu uniwersytetu w Lublinie z jednego powodu, o którym nie zawsze się pamięta: żeby dać szansę studiowania ludziom niezbyt zamożnym, zwłaszcza ze środowisk wiejskich, którym odległość od tradycyjnych miast uniwersyteckich takich, jak Lwów, Kraków, Warszawa, a także niezbyt wysoki standard ekonomiczny nie pozwalały na studiowanie. Wybór padł na Lublin, leżący pomiędzy tymi trzema ośrodkami. Wówczas był on dosyć zaludniony, zwłaszcza ludnością wiejską. Do dziś KUL chlubi się bardzo wysokim procentem ludzi pochodzących z tzw. „niskich warstw społecznych”. Polska Zjednoczona Partia Robotnicza w okresie PRL-u postanowiła zrobić ankietę na temat tego, gdzie jest największy procent studiującej młodzieży robotniczo-chłopskiej. Wyników nie ogłoszono, bo okazało się, że największy procent jest na tej jedynej uczelni, która nie chce się przyznać do przewodniej roli PZPR. Tak było wtedy, jak i dziś. Od początku na uczelni był prowadzony cykl studiów rolniczych, właśnie z powodu miejsca jej założenia. Trzeba jednak pamiętać i o tym, że tworzenie uniwersytetu jest procesem długim. W 1918 r. rozpoczęły się prace dydaktyczne i naukowe, ale pełnię praw KUL uzyskał dwadzieścia lat później, w 1938 r. Tyle czasu trwało kompletowanie kadry profesorskiej, rozwijanie poszczególnych wydziałów, umacnianie struktury i swoiste zakorzenienie w ówczesnej Polsce.

- Po ks. Idzim Radziszewskim przychodzili kolejni rektorzy. W czasach inwigilacji jeden z nich był nawet więziony.

Ks. prof. A. Szostek MIC: Tak, ks. Antoni Słomkowski, ale to już było po wojnie. On jest właściwie drugim założycielem uniwersytetu. Lublin, po zmianie granic najbardziej na wschód położone miasto, był pierwszym z wyzwolonych miast uniwersyteckich. Pierwszym uniwersytetem, który ruszył po wojnie z pracą dydaktyczną, był KUL. To była inicjatywa i wielka praca ks. Antoniego Słomkowskiego. Na pamiątkę tego, że KUL pierwszy ruszył (chociaż nie 1 października, ale z opóźnieniem), uroczysta inauguracja roku akademickiego od wielu lat odbywa się tam zawsze w trzecią niedzielę października. Przypomnijmy, że jeszcze w 1946 r. można było zwyczajnie prowadzić pracę uniwersytecką. Potem zaczęły się naciski na Kościół. Ks. Antoni Słomkowski ogromnie się zasłużył dla umocnienia uniwersytetu w niezwykle trudnych czasach, kiedy było bardzo ciężko także z materialnego punktu widzenia. Został potem oskarżony o defraudację pieniędzy i wyrzucony z uniwersytetu. Władze komunistyczne tak się potem na ks. Słomkowskiego zawzięły, że nawet w czasie lekkiej odwilży, gdy kolejny rektor chciał go jako bardzo cenionego teologa duchowości przywrócić do pracy, to innym pozwolono, ale jemu nie.

- Zbyt skutecznie bronił KUL przed założeniem komórki partyjnej?

Ks. prof. A. Szostek MIC: Faktycznie nie było komórki partyjnej. On był człowiekiem dogłębnie prawym i bardzo oddanym nie tylko uniwersytetowi, ale przede wszystkim Kościołowi. Okazywał to w różnych pracach i swoim zaangażowaniu. Był jednym z wielkich rektorów. Zresztą mieliśmy wielu dobrych rektorów. Uniwersytet pod tym względem ma się kim chlubić. Później rektorem był ks. prof. Wincenty Granat, Sługa Boży z diecezji sandomierskiej. To był rok 1968, kiedy były wyrzucenia z innych uczelni. KUL przyjmował wyrzucanych profesorów: np. prof. Sławińska, prof. Zgorzelski przybyli do nas z Torunia. Także wielu studentów wyrzucano z innych uczelni i ks. Granat ich przyjmował, choć wiedział, że to nie są wyjątkowi gorliwcy szerzący chwałę Chrystusa. Przyjmował ich w imię otoczenia opieką, wsparcia tych, którzy cierpieli z powodów politycznych. To była nie tylko wielkoduszność, ale i odwaga. Ks Granat był z natury skromny, wcale nie szukał zaczepki z władzami, ale w momencie krytycznym, kiedy się okazało, że trzeba przyjść z pomocą, to pomagał.

- Kolejny etap rozwoju to czasy o. prof. Mieczysława Alberta Krąpca OP.

Ks. prof. A. Szostek MIC: Tak. On był najdłużej rządzącym rektorem. Ks. Wincenty Granat z powodów zdrowotnych nie mógł dokończyć swojej drugiej kadencji, więc zrobił to już o. Krąpiec. Potem miał jeszcze swoje trzy kadencje. Był to czas rozbudowy KUL, na którą wtedy jeszcze była szansa. Trzeba pamiętać, że władze traktowały uniwersytet jak instytucję dochodową i obciążały nas podatkiem. KUL podatku nie płacił, więc próbowano mu utrudniać życie w inny sposób. Np. nie pozwalano na żadne rozbudowy, a na naszym terenie wznoszono inne budynki. Hotel, który kiedyś się nazywał „Unia”, a obecnie nosi nazwę „Mercure”, powstał na terenie KUL-u w czasie moich studiów w latach 60. Nam nie wolno było nic budować. O. Krąpiec zdobył natomiast pozwolenie na remont strychów i piwnic. Tam właśnie mieliśmy zajęcia. Chociaż nie mieliśmy wielu studentów, nigdzie nie było na studiach tak ciasno, jak tam.

Wtedy właśnie na Stolicę Piotrową został wybrany kard. Karol Wojtyła, profesor KUL od 24 lat. Rektor Krąpiec przypomniał sobie, że ostatni papież nie-Włoch ufundował swoim rodakom kolegium. Otóż on nie chciał, żeby papież fundował nam kolegium, ale w sytuacji, gdy władza czuła się już słaba, przypomniał ten fakt, czyniąc z niego pretekst do prośby o zgodę na budowę Kolegium Jana Pawła II. Pozwolenie dostał. Ogromnie nam w tym pomagali przyjaciele z Polski i z zagranicy, zwłaszcza z USA i Kanady. Dzięki temu mógł powstać jedenastokondygnacyjny gmach Kolegium.

- Oprócz gmachu powstał też Instytut Jana Pawła II...

Ks. prof. A. Szostek MIC: Instytut powstał wcześniej. Była to wielka inicjatywa ks. prof. Tadeusza Stycznia, najbliższego współpracownika i ucznia Ojca Świętego. Wymagało to również ogromnego wysiłku uniwersytetu w stosunku do władz. Tak naprawdę ks. Styczeń sam nie wierzył, że otrzyma pozwolenie na wydawanie nowego pisma. Walka z Kościołem polegała m.in. na niedopuszczaniu do środków masowego przekazu. Nakłady katolickich pism były żałośnie małe. Karol Wojtyła np., jeszcze zanim został kardynałem, pisał w Tygodniku Powszechnym swój „Elementarz etyczny”. To był jedyny sposób propagowania wiedzy etycznej w społeczeństwie, chociaż trochę szerzej niż przez książkę, której nie wolno było drukować i która z dekretu państwowego miała bardzo niski nakład. W końcu jednak władze państwowe pozwoliły na otwarcie kwartalnika. Odtąd wychodzi Ethos, cieszący się dużym uznaniem w wielu środowiskach kwartalnik Instytutu Jana Pawła II. Instytut działa do dziś. Pamiętam, że Ojciec Święty bardzo interesował się publikacjami Instytutu. Kiedy odwiedzał KUL, program wizyty nie obejmował Instytutu Jana Pawła II. Papież jednak chciał tam być i wszedł do pokoiku tak małego, że część pracowników musiała wyjść, bo wszyscy nie mogli się zmieścić. To była błogosławiona wizyta zarówno dla nas, którzyśmy się poczuli ogromnie uhonorowani, jak i dla uniwersytetu, który może silniej zauważył, że istnieje taki Instytut i nie ma się gdzie pomieścić. Dzisiaj już lokalowe warunki są nieco wygodniejsze.

- Ksiądz Profesor był rektorem w latach 1998-2004. Jaki jest stan uczelni obecnie?

Ks. prof. A. Szostek MIC: To jest młody jubilat. W przypadku uniwersytetu 90 lat to jeszcze nie jest wiek, którym trzeba się chlubić. Owszem, w Polsce, ze względu na zmiany granic, jest to jeden ze starszych uniwersytetów. Najstarszym jest Uniwersytet Jagielloński, jest Uniwersytet Warszawski. Uniwersytet Wrocławski obchodził 300-lecie, w które wliczają się lata, kiedy był na terenie Rzeszy Niemieckiej. KUL powstał w dużej mierze jako kontynuacja tradycji Akademii Petersburskiej, ale także Uniwersytetu Jana Kazimierza ze Lwowa i Uniwersytetu Stefana Batorego z Wilna. Stamtąd przybywali do nas ludzie. KUL był nawet założony szybciej niż Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu. Ma swoje lata, ale nie czuje się stary.

Co więcej, od czasów rektoratu o. Krąpca, a potem księdza, a dziś arcybiskupa, Stanisława Wielgusa, który był rektorem też przez trzy kadencje, nastąpiła istotna zmiana. Uniwersytet zaczął być finansowany także ze środków państwowych, jako że nasze dyplomy są respektowane i w kraju, i za granicą. Gdyby nie ten krok, to plan Balcerowicza złamałby uczelnię. Byłby to wielki paradoks, że w czasach tak trudnych ideologicznie, jakimi były czasy PRL-u, udało się przetrwać KUL-owi, natomiast w czasach, kiedy wreszcie obręcz ideologiczna została zdjęta, upadłby z powodów ekonomicznych. Trzeba podkreślić, że wielki wysiłek ks. rektora Wielgusa, niewątpliwie jednego z najwybitniejszych rektorów w historii KUL-u, i jego współpracowników pozwoliły uratować uniwersytet przed tym nieszczęściem. Co więcej, zaczął on rosnąć. Trzeba pamiętać, że taki mały, elitarny uniwersytet dobrze funkcjonuje, kiedy ma sponsora. Jeśli sponsora nie ma, a KUL nie ma, to, podobnie jak wszystkie uczelnie, podlega pewnemu mechanizmowi: środki finansowe są proporcjonalne m.in. do liczby studentów, profesorów, wydziałów i różnych uprawnień, które posiada. W tym kontekście mała uczelnia nie ma szans przeżycia. Rozbudowanie uniwersytetu, przywrócenie pozamykanych za czasów stalinowskich wydziałów było dyktowane zarówno odzyskaniem tradycji uniwersyteckiej, jak i szansami możliwego rozwoju.

Teraz na uczelni studiuje około 20 tys. osób, z których niecała połowa to studenci dojeżdżający, a ponad połowa – studenci stacjonarni. Myślę, że uniwersytet ma się dobrze, chociaż ciągle wymaga troski od strony personalnej, finansowej i ideowej. Każda z nich ma swoje znaczenie. Sytuacja finansowa teraz jest taka, że ks. rektor Stanisław Wilk wystarał się o pełne finansowanie, tzn. obejmujące także nakłady na inwestycje KUL-owskie. Dotąd były one pokrywane z ofiar wiernych. Jakiś czas funkcjonowało to bardzo dobrze, jednak potem wymagało zmiany, byśmy nie stali gorzej od innych uczelni.

Z punktu widzenia personalnego trzeba pamiętać, że Lublin nie jest tak wielkim miastem jak Warszawa czy Kraków. Istnieje stała tendencja, że każde wielkie miasto w Polsce jest magnesem także dla uczonych. Niełatwo jest utrzymać dobry ośrodek naukowy w miejscu oddalonym od metropolii. To jest los i dramat nie tylko Lublina. Mogą to potwierdzić rektorzy szeregu innych uczelni, np. w Zielonej Górze czy innych miastach oddalonych od silnych ośrodków miejskich.

Najtrudniejszą jednak sprawą jest tożsamość ideowa uniwersytetu, który jako jedyny w Polsce ma w swojej nazwie określenie „katolicki”. W czasach PRL-u tożsamość uniwersytetu była poniekąd wyznaczona sytuacją polityczną, w jakiej się znalazła Polska. Nawet bez wielkiego wysiłku rektora, profesorów czy studentów miał on swoją tożsamość. To była wielka, często bohaterska postawa ludzi związanych z uczelnią. Wiążąc cię z nią, decydowali się na pewien stan bycia pod pręgierzem, pod swoistą presją ze strony władz, nie tylko ideologiczną, ale także finansową. Ale kto się zdecydował, wiedział na co, ponieważ tożsamość uniwersytetu kształtowała się w dużej mierze w kontekście walki z Kościołem, której elementy założył sobie komunizm. Po 1989 r., KUL powrócił z jednej strony do sytuacji, w której był przed drugą wojną światową i w której jest bardzo wiele uczelni katolickich w świecie. Z drugiej strony, na nowo musi budować swoją tożsamość, określać, jakie jest jego miejsce, dlaczego jest uniwersytetem katolickim i czym się różni od innych uczelni. Teraz otwiera się coraz więcej wydziałów teologii, w przeróżnych przemówieniach bywa więcej pobożności niż na KUL-u. Musi on na nowo tę tożsamość odzyskiwać. To jest pewien proces, wobec którego trzeba mieć trochę cierpliwości. Bo nie chodzi tu o łatwy dekret rektora czy uchwałę senatu, tylko uświadomienie sobie, czego bronimy i wobec czego bronimy, co jest racją bytu uniwersytetu, który po śmierci Sługi Bożego Jana Pawła II przybrał jego imię. To także jest element pewnej tożsamości, która obecnie na uczelni, choć stopniowo, jednak jest budowana.

- Ze względu na położenie nawet, KUL stał się punktem odniesienia dla Kościołów lokalnych z zagranicy. Są stypendyści Fundacji Jana Pawła II, ludzie z Ukrainy, Białorusi, nawet z dalszych terenów Azji. Ich studia stanowią konkretną pomoc dla tamtych Kościołów. Czego by można życzyć uczelni na 90-lecie?

Ks. prof. A. Szostek MIC: Nawiasem mówiąc, to jest też jeden z elementów naszej tożsamości. Mieliśmy świadomość, że w trudnych latach wiele zawdzięczamy m.in. innym uczelniom, które nas wspomagały siłą naukową i stypendiami. Mamy poczucie zobowiązania wobec tych, którzy teraz mają prawo oczekiwać naszej pomocy. Z tego powodu staramy się, jak potrafimy, służyć także i studentom zza wschodniej granicy. Życzyć można, żeby uniwersytet był coraz głębiej katolicki, tzn. z jednej strony wierny Kościołowi, a z drugiej – „katolicki” w sensie: otwarty na dialog ze światem, otwarty na problemy współczesnego świata, mieszczący w sobie to wszystko, co ma w sobie znamię prawdy, której chrześcijaństwo i Kościół katolicki się nie boją

Rozm. ks. J. Polak SJ/ rv








All the contents on this site are copyrighted ©.