Kobiecie żyć na pustyni nie jest łatwo, czyli o świętej amma Synkletyce
W
naszych dotychczasowych audycjach mówiliśmy właściwie tylko i wyłącznie o mężczyznach:
że byli chrześcijańskimi herosami, bohaterami swoich czasów; że wielu młodzieńców
pragnęło naśladować sławetnych starców; że starali się wykazać odwagą w walce z demonami
pustyni i że poszukiwali prawdziwej mądrości. Że byli tacy męscy, tacy dzielni i roztropni.
Mężczyźni, mężczyźni… sami tylko mężczyźni, tak jakby ludzkość była jednopłciowa;
jakby nie było kobiet w Kościele; jakby i one nie chciały bardziej naśladować naszego
Pana Jezusa Chrystusa. A to przecież nieprawda. Bo w starożytności – dokładnie tak
samo, jak i dziś – w życiu codziennym Kościoła wbrew pozorom najwięcej do powiedzenia
miały właśnie kobiety. To przecież one stanowiły zawsze najliczniejszą grupę wśród
wierzących. To one prowadziły swoje dzieci na katechizację i dbały o ich religijny
rozwój. To one troszczyły się o utrzymanie i ozdobę budynków i majątków kościelnych,
gdy wspólnota pierwotna zaczęła już takowe budować i posiadać. To przede wszystkim
kobiety otaczały troską ubogich i wspomagały lokalny kler w dziełach miłosierdzia.
Kobiety, kobiety… bez kobiet nie było życia w Kościele, tak w starożytności, jak i
dziś.
Nie dziwi zatem, że i one chadzały na pustynię, chociaż rzeczywiście
mężczyznom było z tym o wiele łatwiej. Na wojnę przecież wyprawiali się głównie dorośli
i silni mężczyźni, a kobiety raczej pozostawały w domu, jedynie poza mitycznymi Amazonkami.
Bo obie rzeczywistości, a więc walkę z ludzkim wrogiem oraz tę z demonami i złymi
mocami, słusznie przedstawiano jako dwa oblicza tego samego zmagania i tych samych
niebezpieczeństw, przed którymi każdy człowiek stawać musi od czasu do czasu. Jak
zatem słaba kobieta miała dać sobie radę z okrutnymi podstępami Szatana, skoro nawet
zwykłym mieczem władać nie mogła? A jednak. Były takie, które brały się za to, co
trudne i niebezpieczne. Bo tak samo, jak byli ojcowie pustyni, a więc starcy, którzy
uciekali od cywilizowanego świata i wychodzili na pustynię, by tam żyć w samotności
i spędzać czas na modlitwie, pokucie i umartwieniach, tak też były matki pustyni.
I tak, jak ojców po semicku darzono tytułem „abba”, tak analogicznie owe święte i
szczególnie szanowane kobiety przyjęło się nazywać „amma”, czyli właśnie matką. Dzisiaj
opowiemy o jednej z najsławniejszych matek pustyni, czyli o amma Synkletyce.
Nie
wiemy o niej znowu aż tak wiele. Posiadamy co prawda Żywot świętej Synkletyki,
przypisywany samemu świętemu patriarsze Atanazemu, ale wiemy jednocześnie, że jest
to pismo nieautentyczne i całkiem legendarne. Sama Synkletyka nie mogła być jedynie
mityczną postacią, skoro już w starożytności stała się tak popularna, że przetrwało
nie tylko wspomniane pismo, ale i pamięć o świętej matronie w pobożności i liturgii
Kościoła. Poza tym mamy całkiem pokaźną garść apoftegmatów jej przypisywanych
– niektóre zapewne autentyczne, inne raczej nie.
Według synaksariów egipskich
święta Synkletyka była obywatelką Aleksandrii. Jej przodkowie mieli jednak przywędrować
do tego miasta z greckiej Macedonii. Byłaby zatem krewniaczką wielkiego Aleksandra.
Jej rodzina była ponoć głęboko chrześcijańska, i to od pokoleń. Synkletyka ponoć była
niezwykle piękna i mądra. Jednocześnie nie omijały jej nieszczęścia: dwaj bracia umarli
w dzieciństwie, a jedyna siostra straciła wzrok. Kiedy zaś i jej rodzice opuścili
ten padół łez, nasza święta matrona sprzedała wszystko i rozdała ubogim. Potem obcięła
włosy i razem z siostrą przeprowadziła się… do rodzinnego grobowca. Tu przez jakiś
czas obie żyły w wielkim umartwieniu. Taka forma życia ascetycznego była w IV w. rzeczywiście
popularna. Być daleko od tego świata, który zdaje się być prawdziwym grobowcem, za
to trwać blisko życia wiecznego, które nie zna zachodu – oto ideał wielu pustelników
starożytności. Ale przecież i w całkiem nowożytnych czasach ten ascetyczny ideał nie
przebrzmiał, może tylko nie zawsze ma tak szokujące oblicze. Wiedzą o tym eremici
żyjący według reguły św. Romualda z Camaldoli, wiedzą też dobrze świątobliwe mniszki
karmelitańskie. A i my, gdy w listopadowe wieczory nawiedzamy cmentarze i stajemy
nad grobami naszych bliskich, też przecież uczestniczymy, choćby symbolicznie, w regule
przemijania...
Sława św. Synkletyki szybko rozchodziła się po starożytnych
okolicach, także wkrótce wiele kobiet, a także i mężczyzn, przychodziło do niej, by
prosić o radę, o pomoc duchową i o modlitwę. A niektóre kobiety zostawały w pobliżu,
by uczyć się od świętej. Zdaje się, że dokładnie tak jak wielki Antoni czy Makary
Egipski, o których i my już tak wiele mówiliśmy, amma Synkletyka niechętnie patrzyła
na te odwiedziny świata w jej cmentarnej samotni. Niemniej nie uciekała, służyła swoim
siostrom i braciom, choć wolała być cały czas z Bogiem. Nie ukrywała też przed nikim,
jak trudna i bolesna może być droga człowieka do wyzucia się ze swych ziemskich przywiązań,
światowych i ludzkich pragnień. Bo w gruncie rzeczy nie chodzi o samo tylko porzucenie
świata, dóbr materialnych, wygody i świętego spokoju. Gra toczy się o coś znacznie
ważniejszego: o to, by we wszystkich momentach i w każdej sytuacji być tak złączonym
ze Stwórcą, że już nie ma znaczenia, co się jada i pije, gdzie się mieszka i gdzie
sypia, kogo porzuciło, a z kim przystaje. Pewnie dlatego ammę Synkletykę Kościół egipski
do dziś pamięta i czci, bo nie szukała ubóstwa dla niego samego, ale jedynie dla osiągnięcia
całkowitej prostoty przed Bogiem.
Mówiła amma Synkletyka do swych duchowych
córek: „Wielu jest takich [pseudo-ascetów], którzy, co prawda, żyją w odosobnieniu,
ale zachowują się całkiem tak, jak gdyby nadal pozostawali w mieście. Tacy jedynie
czas tracą. Bo można być człowiekiem samotnym w duchu, nawet wówczas, gdy się żyje
pośród wielu ludzi. Ale są i tacy pustelnicy, którzy żyją w natłoku swych własnych
myśli i pragnień”.